Gdy ktoś szedł ulicą Floriańską w czasach gdy była ona jeszcze popękaną asfaltówką i gdy temu komuś zadzwoniła wielka komóra, to czym prędzej chował się do bramy, mimo, że tam był gorszy zasięg. Po prostu nie wypadało gadać przez telefon na ulicy. Potem to spowszedniało, utarło się jednak, że w towarzystwie rozmawiamy cicho, półgębkiem, przepraszająco i możliwie krótko. Kto tak nie czyni, ten jest zwykłym chamem z abonamentem.
Teraz, 20 lat później, ktoś wynalazł papierosy które się pozornie nie palą i można ich teoretycznie używać wszędzie. Nie widziałem w każdym razie jak dotąd żadnego zakazu. Wszystko byłoby OK, gdyby produkowały one wyłącznie bezzapachową mgiełkę, taką jak w pierwszych modelach. Niestety, producenci oszaleli na punkcie tzw. liquidów (olejków).
Spotkałem więc już dotychczas: w przedziale kolejowym - zażywną babę o zapachu elektronicznego arbuza, na przystanku autobusowym faceta emitującego zapach kawy, a nawet cytrynowe dziecko. Żadne z wymienionych nie spytało mnie oczywiście, czy mam ochotę wąchać akurat tak pachnące (brzydko pachnące) mgiełki, które w dodatku przeszły przez ich płuca.
Właściwie jedyne do czego mogę porównać to nowoczesne zanieczyszczanie atmosfery - to do zaczarowanego świata fajek i skrętów. Z tą niestety różnicą, że fajczarzy jest zdecydowanie mniej i widać ich z oddali, bo wszyscy wolno chodzą i co chwila zatrzymują się, żeby coś wydłubać. No i rzecz jasna mają bardzo gęstą brodę.