Już, już dzwoniłem po inspektorów Towarzystwa Ochrony nad Zwierzętami, ale poprzestałem na zabezpieczeniu dowodu rzeczowego w cenie kilkunastu złotych. W dołączonej recepturze stało jak byk, iż psa w leku było tyle, co kot napłakał. Czyli nic.
Żaden czworonożny przyjaciel człowieka na smalec przerobiony nie został. Produkt w 100% roślinny, zaś nazwa, jak mnie uświadomiono jest jedynie zwyczajowa i tradycyjna. Podobnie jak maść końska nie ma nic wspólnego z koniem a mazidło z niedźwiedzia nigdy nawet nie otarło się o prawdziwego kudłacza. To tylko chwyt reklamowy zakotwiczony w starożytnych przekonaniach o cudownych mocach ukrytych w zwierzęcych tłustościach.
Znajomy farmaceuta nie zostawił na pomyśle suchej nitki sprowadzając działanie do magii i efektu placebo. Krótko mówiąc, wiara czyni cuda. Tłuszcz każdego zwierza to jedynie połączenie dobrze znanych kwasów tłuszczowych i gliceryny.
Mam przed sobą słoiczek sadła z borsuka. Prezent od myśliwego. Spożyte z gorącym mlekiem wywołuje solidne poty i zaraz potem szybkie ozdrowienie. Jeśli wiara ma czynić cuda, to nie wiem czy mam jej na tyle by zmusić się do przełknięcia specyfiku…
