Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filmowo idą przez życie

Barbara Sobańska
archiwum prywatne
On kochał kino od dziecka. Ona wolała teatr. Ale kino ma w sobie coś takiego, że wsysa. Szybko okazało się, że nasze życie prywatne rozgrywa się w kinie - mówią Bożena i Krzysztof Gieratowie. O ich życiu i pasji - pisze Barbara Sobańska

Bożena Gierat
Filmoznawca, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorantka Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Krytyk filmowy. Publikowała w kwartalniku Powiększenie, miesięczniku Kino, tygodniku Film, w zbioro-wych wydawnictwach książko-wych. Redaktor Studia Filmów Animowanych. Prezes Centrum Filmowego Graffiti. Od 2003 r. prowadzi wraz z córką Marią Magdaleną Kino pod Baranami

Do głowy mi nie przyszło, że kiedyś będę prowadzić kino. Tym bardziej w pałacu Pod Baranami, gdzie braliśmy ślub. Był okres świąteczny i w urzędach nie mieli już wolnych terminów. Krzysztof był lekko poobijany, bo wracał z zagranicznej, teatralnej eskapady i został pobity przez czeskich celników. Kazali mu zgolić brodę, a on się zdenerwował, że jedzie na ślub i będzie bez brody, którą całe życie nosił. Nie golił jej nigdy, żeby wyglądać doroślej. Oczywiście z powodu kina, które kochał od dziecka. W Suchej Beskidzkiej, miejscu urodzenia Billy Wildera, gdzie spędziliśmy lata szkolne, chodził do kina Smrek dwa razy w tygodniu, bo tak często zmieniano repertuar. Na filmy dozwolone i na zakazane - wkładał wtedy kapelusz ojca. A gdy pojawiła się broda, było już trochę łatwiej.

Kino ma w sobie coś takiego, że wsysa. Gdy ktoś pyta, co robimy w czasie wolnym, ja nie rozumiem tego pytania. Nasze życie jest pracą i odwrotnie. Czasem, gdy gaśnie światło, wchodzę na salę, żeby poczuć zapach kina, jego aurę. Bo emocje mają zapach - po filmie smutnym kino pachnie inaczej niż po wesołym. Kino to sprzedaż emocji.

Szybko okazało się, że nasze życie prywatne rozgrywa się właśnie w kinie. Bardziej interesowało mnie, jaką lampę czy filiżanki kupić do biura niż do domu. To w kinie odwiedzali nas goście. Obiady zawsze jedliśmy na mieście. Gotuję tylko wtedy, gdy wyjedziemy na wakacje. Udaje się rzadko. Wtedy wynajmujemy domek, zwykle we Włoszech, i bawimy się w dom.

Dziś na prowadzenie kina Krzysztof nie ma już czasu. Ale także wcześniej zajmował się innymi sprawami, nie tylko związanymi z filmem. Na wiele lat pochłonął go Festiwal Kultury Żydowskiej. Traktował go jak hobby, bywało - ryzykowne finansowo. Mimo że nie jest politykiem i nigdy nie należał do żadnej partii, jego zawodowe losy czasem o politykę zahaczały. Przez ponad rok pełnił funkcję wiceprezydenta Krakowa.

Kilka lat później wygrał konkurs na szefa Instytucji Filmowej Apollo Film i skutecznie doprowadził do komercjalizacji firmy, która z dnia na dzień stała się atrakcyjna jako miejsce do międzypartyjnych rozdań. Wtedy po raz pierwszy przyjął propozycję z Warszawy i wyjechał na parę lat, by zostać na chwilę największym producentem filmowym w Polsce jako dyrektor Agencji Filmowej Telewizji Polskiej, a potem dystrybutorem, tworząc i szefując Fundacji Promocji Kina Film Polski. Po powrocie zajął się wyłącznie Krakowskim Festiwalem Filmowym, który od dziesięciu lat jest jego oczkiem w głowie.

Marynia szybko połknęła kinowego bakcyla, zresztą nie miała wyboru, bo wychowała się w kinie. Już jako mała dziewczynka, ubrana w strój krakowski, wręczała na premierach kwiatki reżyserom i znanym aktorom, np. Robertowi De Niro. Gdy była malutka, nie pracowałam w kinie, tylko pisałam doktorat, więc miałam czas zająć się córką. Prowadziłam też zajęcia teatralne z dziećmi. Marynia chodziła ze mną do pracy i była a to krasnoludkiem, a to królewną. A potem wylądowała na filmoznawstwie i zaczęła żyć kinem i w kinie. Jest do niego bardzo przywiązana. Teraz prowadzimy go obie. Krzysztof kibicuje nam z boku. Rzuci od czasu do czasu jakąś uwagę, pochwali, zachwyci się.
Krzysztof Gierat
Filmoznawca, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorant Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Był współtwórcą i szefem Klubu Sztuki Filmowej Mikro, Festiwalu Kultury Żydo-wskiej, Centrum Filmowego Graffiti oraz Fundacji Promocji Kina Film Polski. Pełnił też fun-kcje wiceprezydenta Krakowa, dyrektora: Instytucji Filmowej Apollo Film, Agencji Filmowej TVP oraz Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Członek Polskiej i Europejskiej Akademii Filmowej. Od 2000 r. dyrektor Krakowskiego Festiwalu Filmowego

Zachowywałem się czasem nieodpowiedzialnie, wręcz skandalicznie. Idąc "w prezydenty" zostawiłem Bożenę z całą firmą, w której pracowało ponad 30 osób. Od razu poznała twarde prawa amerykańskiego biznesu, który nie zna litości. Chwilę wcześniej podpisaliśmy umowę na polską dystrybucję "Listy Schindlera". Nikt nie spodziewał się, że będzie takim hitem. Gdy okazało się, że film dostał Oscary, grube ryby zaczęły go nam wyrywać. Fakt, że mieliśmy ważną umowę, okazał się drobnym szczegółem. To było zderzenie pasji z twardymi regułami rynku. Bożena dostała okrutną lekcję. Pewnie trochę dzięki niej teraz świetnie sobie radzi, ale jej siła polega przede wszystkim na tym, że kocha, to co robi.

Wszystkie filmowe premiery, które dawniej robiliśmy co tydzień-dwa, miały w sobie dozę szaleństwa. To były happeningi, wydarzenia parateatralne. Na premierę "Tajemniczego ogrodu" ukwieciliśmy całe kino i okolice, stąpało się po kwiatach. Na filmie o człowieku-pająku kaskaderzy spuszczali się na linach po fasadzie kina Wanda. Były konie w Rynku Głównym, Indianie, samochody, nawet czołgi. Był zjazd "syrenek" i bliźniaków z całej Polski. Gdy śnieg, z którego chcieliśmy zrobić lampiony, promując film w Warszawie, stopniał, przywieźliśmy go samochodem-chłodnią z Krakowa. Feeria pomysłów. Ludzie angażowali się w to w ramach zabawy, po kosztach.

Ostatnio Borys Lankosz przypomniał, że to u nas debiutował jako reżyser, robiąc oprawę do filmu Alana Parkera "The Wall", a w zespole dziecięcym śpiewała Alicja Bachleda-Curuś. Całe tabuny osób przewinęły się przez nasze kina i festiwale. Trzymam za nich kciuki. Mam wielką frajdę, gdy odnoszą sukcesy jako krytycy, twórcy, menedżerowie.

Posiadamy potężną dokumentację tych wydarzeń, tony papierowych zdjęć, mnóstwo gadżetów - można by zrobić muzeum. Choćby w kinie Wanda zamienionym na supermarket. We Wrocławiu stare kino Warszawa przekształca się właśnie w art house dla Romana Gutka, by jego festiwal Nowe Horyzonty zatrzymać na cały rok. W Krakowie nikt by o tym nie pomyślał. A przecież najlepsze kina artystyczne w Polsce są prywatne.

Bożena z Marynią prowadzą właśnie taki filmowy dom kultury. Z sukcesem, o czym świadczą nagrody dla Kina pod Baranami, w tym za najlepszy program w Europie. Ale muszą bardzo harować, żeby przetrwać. Tego nie da się robić bez pasji. Obie ogromnie dużo pracują. Nie ma dnia, żeby wróciły do domu przed północą.

Zresztą Bożena ma kłopoty z określaniem czasu. Nie ma pojęcia, kiedy zaczęła studia czy skończyła szkołę, ani w którym dokładnie roku urodziła się nasza córka. Ma problem z liczbami, które określają czas. Jest nastawiona na przyszłość, przeszłość dla niej jakby nie istnieje. Ja zaś muszę mieć wszystko dokładnie posegregowane. Pamiętam daty i szczegóły.

Na przykład ten, że odmówiła mi tańca na szkolnym balu. To mnie tylko zmotywowało i postanowiłem, że będzie moja. Przyszła do szkoły jako nowa uczennica w siódmej klasie i natychmiast zaiskrzyło. Wpadła zresztą w oko prawie wszystkim moim kolegom. Potem chodziliśmy do jednej klasy w liceum i poszliśmy na te same studia. To był rok, kiedy na polonistyce w Krakowie utworzono teatrologię i filmoznawstwo. Mieliśmy szczęście. Cóż innego moglibyśmy wybrać? Ja ze względu na film, a Bożena - na teatr. Ale szybko ją przekabaciłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska