Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Futbol w czasach zarazy

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Mieczysław Kolasa (ur. 10 stycznia 1923 r.) w Cracovii występował w latach 1947-57.  Jako  trener pracował m.in. w „Pasach”, Borku, Prokocimiu, Górniku Libiąż i Puszczy Niepołomice
Mieczysław Kolasa (ur. 10 stycznia 1923 r.) w Cracovii występował w latach 1947-57. Jako trener pracował m.in. w „Pasach”, Borku, Prokocimiu, Górniku Libiąż i Puszczy Niepołomice fot. Andrzej Banaś
Historia. Bartosz Kapustka jak Tadeusz Parpan, też strzelił gola w kadrze. - My żyliśmy w innym świecie. Przez wojnę byliśmy straconym pokoleniem - opowiada Mieczysław Kolasa, ostatni żyjący zawodnik z drużyny Cracovii, która w 1948 roku zdobyła mistrzostwo Polski.

Ładnie ten nasz Bartek Kapustka wprowadził się do reprezentacji. Cieszą mnie te opinie, że dobrze starsi zawodnicy go przyjęli, bo na początku bywa trudno, odstawią cię na bok i jest klops. Ale to chyba taki chłopak urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Wszedł na boisko na parę minut, strzelił gola. To jest coś. Pierwszy chłopak z Cracovii, któremu to się udało po Tadku Parpanie. Ile to już lat minęło? 67? Szmat czasu.

Myślę, że może zostać dobrym zawodnikiem. Chociaż nie podobają mi się te wypowiedzi Kucharskiego, jego menedżera, o pieniądzach, umowach. No, ale ja jestem człowiek starej daty, inne pokolenie. Pamiętam, co powtarzał nam trener Jesionka, to był dobry wykładowca. „Tam gdzie są pieniądze, nigdy nie będzie zgody”. Myśmy się więc w Cracovii nigdy nie kłócili, ci w Wiśle zresztą też, bo nie było o co. Graliśmy w zasadzie za darmo. Inne czasy. Ubogie, trudne życie.

Bomba w ogrodzie

O czymś takim, jak kariera piłkarza, to się przed wojną w ogóle nie myślało. Grało się cały czas, ale wiadomo było, że trzeba mieć jakiś zawód, fach w ręku. Ja wychowywałem się w Prokocimiu, to wtedy jeszcze nie była dzielnica Krakowa. Kolejarska rodzina, ojciec pracował w parowozowni, nieźle zarabiał. 500 złotych miesięcznie, a średnia pensja to było 100-200 złotych. Na piłkę było mnie stać. Taką porządną, sznurowaną. Jak nasiąknęła wodą i odbiło się ją głową, to całe czoło bolało.

Marzenia, plany się miało, ale wszystko zabrała wojna. Co tu dużo mówić, byliśmy takim straconym pokoleniem. Widzieliśmy za dużo, przeżyliśmy za dużo. Może też dlatego byliśmy tacy odporni, życie nas zahartowało. W 1939 miałem 16 lat. Dobrze pamiętam pierwszą wrześniową niedzielę. Piękne słońce, chwilę wcześniej wróciliśmy z kościoła. Siedzieliśmy przed domem, zaczęły nadlatywać samoloty. Bomba spadła do ogrodu, uszkodziła dom, ofiar na szczęście nie było. Ale mój sąsiad, kolega, miał mniej szczęścia. Trafili prosto w jego dom, nie zdążył uciec. Strach, chaos.

Kiedy poszła fama, że Niemcy wkraczają i aresztują młodych mężczyzn, a mówiono też wtedy, że obcinają uszy, ręce, uciekłem. Razem z trzema kolegami. Na nogach doszliśmy do Janowa Lubelskiego. Szliśmy z wojskiem wzdłuż wałów Wisły, robiliśmy po 50 kilometrów dziennie. Czasem nadlatywały samoloty i kosiły z karabinów, zrzucały bomby zapalające. Chowaliśmy się za drzewami, na polach, w krzakach. Cudem wyszliśmy z tego żywi. W pamięci mam też widok płonącego Biłgoraja. Łuna była tak jasna, że w nocy można by było książkę czytać. Miałem dość. W Janowie powiedziałem: nie idę dalej, wracam. Rozstaliśmy się, jeden z kolegów poszedł ze mną.

W drodze powrotnej zatrzymali nas Niemcy. „Soldat?” - zapytali, wskazując na mnie. „Nein” - odpowiedziałem, ale wiele wskórać nie mogłem. Zapakowali nas, tak jak innych młodych mężczyzn, na ciężarówki i wieźli na jakąś stację kolejową. To były takie ciężarówki z odkrytą naczepą, siedziałem z brzegu. W pewnym momencie mówię do kolegi: wyskakujemy. Jechaliśmy przez wioskę, był piach, niedaleko rzeka, krzaki. Pilnowało nas dwóch żołnierzy, ale nie strzelali do nas. I znów szliśmy wzdłuż Wisły, aż dotarliśmy do Niepołomic i potem do domu. W domu mnie nie poznali, byłem zarośnięty, brudny. Mama powiedziała tak: „Dobrze, żeś wrócił synku, bo słyszeliśmy, że wielu poginęło”.

Parpan, czyli gwiazda

Trzeba było się czymś zająć. Niemcy zlikwidowali wszystkie uczelnie, więc szło się do zawodu. Trafiłem do szkoły na Dietla, to były takie baraki i na praktykę do zakładów Szadkowskiego. Budowa maszyn i aparatury, robiliśmy sprężarki, chłodziarki na statki, do górnictwa. Przez pierwszy rok stawki dla uczniów były głodowe. Na godzinę miałem 10 groszy, za dzień wychodziło 80, nawet na bułkę nie starczało. Na drugim roku zarabiałem 20 groszy, na trzecim 30 groszy, potem zdawałem egzamin czeladniczy, później mistrzowski. Skończyłem jako starszy mistrz w narzędziowni, to już było kierownicze stanowisko. Przepracowałem tam w sumie 40 lat, dzięki temu mam emeryturę, z której można wyżyć.

U Szadkowskiego po raz pierwszy spotkałem Tadka Parpana. Przyszedł do zakładu chyba w 1943 roku, pracował jako tokarz. Już wtedy o nim mówili, że to dobry piłkarz. Grał w Łagiewiance, znali go z tych słynnych krakowskich konspiracyjnych meczów. To był zawsze bardzo w porządku facet, kawał chłopa, ambitny, wesoły. Wyróżniał się. Lubił śpiewać, znał chyba wszystkie krakowskie piosenki. Gdy już po wojnie jeździliśmy na mecze do innych miast, to zawsze był na pierwszym planie. Otaczali go dziennikarze, kibice. Gwiazda.

Ja w czasie wojny też cały czas grałem, ale głównie w Niepołomicach, z rówieśnikami. Mieliśmy takie boisko pod lasem. W miarę bezpieczne, bo jakby Niemcy się pojawili, to mieliśmy uciekać do lasu. Ja dojeżdżałem tam od siebie z Prokocimia i nie wiedziałem, że część chłopaków stamtąd jest w organizacji młodzieżowej, dywersyjnej. Można powiedzieć, że miałem szczęście, iż o tym nie wiedziałem, bo w 41, a może 42 Niemcy zrobili na nich obławę, a potem wszystkich rozstrzelali.

Trudny czas, trudne wspomnienia. Później w szatni Cracovii się o nich jednak nie rozmawiało. To było niebezpieczne, nie politykowaliśmy. Ale wiedziałem, że na przykład Tadek był w AK. Zresztą u Szadkowskiego przepracował niecałe dwa lata i zniknął. Niemcy mieli go na oku. W pewnym momencie zaczął się więc ukrywać. Miał szczęście, że go nie aresztowali.

Wiadomo, że wszyscy mieli za sobą jakieś wojenne traumy, ale każdy to jakoś dusił w sobie. Cieszyliśmy się tym, że możemy grać, normalnie żyć. Choć czasem wracała świadomość, że najlepsze lata życia nam uciekły. Pamiętam jak w 1947 roku, w którym dołączyłem do Cracovii, pojechaliśmy na mecz do Warszawy. Szliśmy z walizeczkami Alejami Jerozolimskimi do hotelu Polonia. Wszystko dookoła było zburzone, sam gruz. Nie mam pojęcia, jakim cudem ten hotel przetrwał.

Najpierw praca, potem trening

Żeby być piłkarzem w tamtych czasach, musiałeś być wytrwały. Przynajmniej w Krakowie, bo akurat koledzy ze Śląska już wtedy byli na etatach górniczych i za grę kasowali tysiące. A w Cracovii czy Wiśle była bieda, warunki spartańskie, choć na Wiśle lepsze. U nas w szatni był kociołek, gospodarz w nim palił, żeby podgrzać wodę. Trzeba było się spieszyć, żeby się wykąpać. Wszyscy musieli też normalnie pracować, dostawaliśmy tylko jakieś premie.

Tacy Gienek i Staszek Rożankowscy mieli samochód transportowy, którym wozili drzewo, co nie było dobrze widziane przez władze komunistyczne, bo inicjatywa prywatna. Ktoś inny pracował w domu towarowym. Ja wstawałem o piątej rano - zresztą przez 40 lat - potem praca od szóstej do drugiej, a po pracy na trening. Człowiek był już zmęczony przed zajęciami. Pamiętam, jak trenował nas Czech Karel Finek. Z Cześkiem Rajtarem takie lelum polelum sobie graliśmy na treningu, i Finek do nas nagle krzyczy: „Jak wy tam kopete te piłku?! Jak stare baby”. Bankiety? Nie było czasu.

W pracy ze względu na moje stanowisko nie chcieli mnie zwalniać na mecze, treningi. Ciężko było na obóz jechać, zawsze musiałem prosić o zgodę sekretarza KC i brać urlopy bezpłatne. Była jednak przynajmniej radość, że można grać. Zostały wspomnienia, zdjęcia, pamiątki. Za 250. mecz dla Cracovii dostałem zegarek firmy Doxa. Szwajcarski. Jeszcze chodzi. Tylko raz był w naprawie.

Szok na Wiśle

Korzyść z bycia piłkarzem była taka, że łatwiej było coś w tamtych czasach załatwić. Staszek Flanek, słynny piłkarz Wisły, który był moim kuzynem, pracował w konsumach, takich sklepach dla milicji. Odzież i tym podobne. A że w sklepach nic nie było, to chodziłem do niego na zakupy, prosiłem, żeby mi coś odłożył.

Kiedyś ciągnął mnie do Wisły, ale wolałem Cracovię. Przekomarzaliśmy się często, czasem opowiadał mi jakieś smaczki z ich szatni. O, pamiętam, w 1949 roku wygraliśmy u nich 1:0, jeszcze na starym boisku. Była końcówka meczu, ktoś z prawej strony posłał loba na pole karne, tam Julek Radoń stał tyłem do bramki. Zdziwiłem się, że Jurowicz wyszedł do tej centry, a Julek go przelobował. Faworytem była wtedy Wisła, Staszek mówił, że w szatni było niewesoło. Messu Gracz miał pretensje, trochę się pokłócili. Gracz był kapitanem, straszna zadziora, jego nic nie obchodziło tylko zwycięstwo. Ambitny był piekielnie. Staszek mawiał, że kiedy na boisku pokłócili się Messu z Józkiem Kohutem, to Wisła zawsze przegrywała. Oni dwaj całą grę robili.

Wiadomo jednak, który mecz wiślacy zapamiętali najlepiej. Staszek opowiadał mi, że po tym dodatkowym meczu w 1948 na Garbarni, po którym „Pasy” zdobyły mistrzostwo Polski, nie jadł i nie spał przez trzy dni. Mietek, mówił, nigdy tego nie zapomnę. Tak wyszło, że Cracovia została mistrzem. Tyle lat minęło...

Krakowska piłka

Kondycja jeszcze jest. Rano godzinka gimnastyki, na kręgosłup. Potem biorę te tyczki, córka mi kupiła, i idę na dwie-trzy godziny na spacer. Na jakiś mecz czasem zajrzę, niedawno byłem na Prokocimiu. Karnet na Cracovię też mam, ale wolę zobaczyć ją w telewizji, oglądam zresztą wszystkie transmisje jak leci. Jak „Pasy” miały tę serię bez porażki, to muszę powiedzieć, że ich nie chwaliłem, bo cudownie wcale nie grali.

Ale to, co pokazują ostatnio, to mi się podoba. O to chodzi. Krakowska piłka. Emocje? Raczej patrzę na chłodno, analitycznie. Nie przeżywam, bo pamiętam, że my jak przegrywaliśmy, to nikt nie robił z tego wielkiej tragedii. Futbol to była radość, zabawa. Dziś to biznes, ale tego nie zmienimy. Młodym piłkarzom wszystko łatwo przychodzi, ale niech tak będzie. Świat się zmienił, ale to też dowód, że nie muszą nosić takiego ciężkiego bagażu doświadczeń jak ludzie z mojego pokolenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Futbol w czasach zarazy - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska