Na czele niechlubnego rankingu jest Kobylanka. Raz ktoś podpalił kilka metrów kwadratowych - bo nie chciało mu się zgrabiać zeschłej trawy wokół ogrodzenia, kiedy indziej gospodarz postanowił pozbyć się roślinnych pozostałości na kilkudziesięciu arach. Podmuch wiatru wystarczył, by stracił kontrolę nad płomieniami, albo co gorsza - podpalił i poszedł do domu.
- Tym sposobem, w okresie, o którym mówimy, spłonęło już około dziesięciu hektarów - wylicza Dariusz Surmacz, oficer prasowy KP PSP w Gorlicach.
Jak to bywa wiosną, do podpaleń dochodzi najczęściej o zmierzchu, winnych w zasięgu oka nigdy nie ma. Jest naprawdę sucho. W lasach to samo - ci, którzy szukali listopadowych grzybów, darów lasu szukali głęboko pod suchymi liśćmi. Strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby komuś przyszło do głowy wypalać łąki wokół lasów.
- W Korczynie służby były zaangażowane do gaszenia płonących beli siana - przypomina.
Przyczyną było oczywiście podpalenie. Ile by nie mówić, napominać, przestrzegać - wszystko na nic. A za każdy wyjazd strażaków płacimy wszyscy: jedna akcja to średnio 600 złotych. Samochody bojowe nie jeżdżą niestety napędzane wodą, paliwo do nich kosztuje tak samo, jak do kosiarki czy samochodu osobowego. Zdarza się i tak, że podczas gaszenia palącej się łąki, płomienie uszkodzą sprzęt. Trzeba go naprawić albo po prostu kupić nowy.
Przypominamy, że spalanie pozostałości roślinnych zarówno w kotłach centralnego ogrzewania, kominkach, ale też w ogniskach jest zakazane. Grozi też mandatem w wysokości do 500 złotych. Ustawa o odpadach mówi jasno, gdzie pozostałości z ogródków i działek powinny być składowane i jak przetwarzane.
KONIECZNIE SPRAWDŹ: