Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gwiazdy na krakowskim firmamencie

Łukasz Maciejewski
Dorota Segda, aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, profesor sztuk teatralnych, wykładowca PWST im. L. Solskiego w Krakowie. Jedna z najbardziej  lubianych krakowskich aktorek
Dorota Segda, aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, profesor sztuk teatralnych, wykładowca PWST im. L. Solskiego w Krakowie. Jedna z najbardziej lubianych krakowskich aktorek Sylwia Dąbrowa
Od aktora oczekuje się między innymi dobrej emisji głosu, wyrazistości, a przede wszystkim zdolności wywoływania emocji i odgrywania uczuć. Krytyk Łukasz Maciejewski specjalnie dla nas wybrał siódemkę krakowskich aktorów, którzy w 2015 roku wznieśli się ponad poziomy...

DOROTA SEGDA. BOSKA

Dorota Segda wyniosła chyba odpowiednią lekcję z „Fausta” Goethego (w legendarnym już przedstawieniu Jerzego Jarockiego grała Małgorzatę) i zawarła pakt z diabłem, z Mefistem: z roku na rok wygląda coraz lepiej, niemniej jej dorobek artystyczny może przyprawić o zawrót głowy. Jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej lubianych krakowskich aktorek. Dlatego żałowałem, że w ostatnich latach o Segdzie mówiono i pisano raczej z powodów pozaartystycznych, mam na myśli choćby udział aktorki w skandalizującym „Do Domaszku” w reżyserii Jana Klaty, niż doceniając jej kunszt.

Na szczęście sytuacja się zmieniła. Każde wejście Doroty Segdy jako Barbary Niechcic/Prozaca w „Nie-boskiej komedii. WSZYSTKO POWIEM BOGU!” Moniki Strzępki, jest nagradzane brawami. Tak jakby w odważnej, dalekiej od konwenansu, chociaż bazującej na klasyce strukturze teatralnej, Segda odnalazła prawdziwy żywioł. W „Nie-boskiej komedii” w „Starym” jest naprawdę boska. Ironiczna, dowcipna, błyskotliwa.

Dorota Segda w „Nie-boskiej komedii” w „Starym” jest ironiczna, dowcipna, błyskotliwa

U boku Agaty Kuleszy i Karoliny Gruszki zagrała w nowym filmie Michała Rosy, w telewizji zbiera komplementy za komediowo potraktowaną rolę Haliny w popularnym i chwalonym serialu „Dziewczyny ze Lwowa”, w Teatrze „STU” występuje w obyczajowej sztuce „Firma dziękuje”, a w „OCH-Teatrze” w zabawnym „Trucicielu”. Segda komiczna, zdystansowana, promienna. Bardzo się za taką Dorotą stęskniliśmy.

MAREK KAŁUŻYŃSKI. ZAUFANY

Wprawdzie w „Bagateli” gra tylko gościnnie (jest etatowym aktorem Teatru im. Jaracza w Łodzi), ale krakowskie występy Marka Kałużyńskiego są na tyle częste i atrakcyjne, że spokojnie możemy potraktować go za „naszego”.

Aktualnie w repertuarze Teatru Bagatela znajduje się aż sześć przedstawień z udziałem Kałużyńskiego: „Boeing, boeing”, „Wieczór kawalerski”, „Oblężenie, czyli ci wspaniali mężczyźni”, „Carmen. Bella Donna”, „Prawda... o zdradzie” i „Płomień żądzy”. Kałużyński pół żartem i pół serio, w komediowych hitach „Bagateli” i w eksperymentalnych spektaklach tego teatru wystawianych na scenie przy ulicy Sarego.

Fenomen tego aktora polega na bezwzględnej wręcz prawdzie. Ufa się mu zarówno wtedy, gdy uwiarygodnia postaci abstrakcyjne, literackie, jak i gdy gra bohaterów wziętych z życia, najczęściej zresztą zmęczonych tym życiem. Telewidzowie znają Marka z roli proboszcza Karola w serii „Nad Rozlewiskiem”, kino - w jego przypadku - wciąż czeka na odkrycie, za to w teatrze radzi sobie świetnie. W „Płomieniu żądzy” Levina w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej w niewielkiej roli swata Leibecha stworzył wspaniałą kreację. Umorusany, wyliniały mężczyzna goniący za cudzym szczęściem, ponieważ nie potrafił odnaleźć własnego. Drugi aktorski plan wysunął się na pierwszy. Rola-bibelot, perełka.

LIDIA BOGACZÓWNA. MATKA

Matki w polskim teatrze i kinie, w ogóle w sztuce są z reguły „matronowate”, na siłę upoczciwiane. Wymaga tego romantyczna tradycja i szantaż macierzyńskości wpisanej w szeroki obieg kulturowy. Dlatego tak bardzo ucieszyła mnie zachwycająca rola matki w interpretacji Lidii Bogaczówny w „Goodmanie” na motywach Etgara Kereta w reżyserii Agaty Dyczko. Młoda reżyserka w odważnie pomyślanym, chociaż nie do końca spełnionym spektaklu wystawionym na Scenie „Miniatura” Teatru im. Słowackiego, podarowała aktorce jedną z najciekawszych ról w karierze. Matka Bogaczówny jest oschła, ponieważ musiała zakopać swoją emocjonalność bardzo głęboko, jest także nieczuła, bo świat, w którym żyje, świat wojny, albo strachu przed wojną, wymaga siły i odwagi, ale ta sama kobieta dzięki intuicji aktorki i reżyserskiej dyscyplinie staje się równolegle postacią głęboko tragiczną, zranioną, prawdziwie wzruszającą.

To był zresztą w ogóle dobry rok dla Bogaczówny: w pięknym „Pinokiu” w Teatrze Słowackiego Jarosława Kiliana zagrała mądrego Gadającego Świerszcza uczącego ujmującego tytułowego samoluba obowiązków życia. W telewizji była sędziną w serialu „Prawo Agaty”, w kinie wystąpiła między innymi w „Sercu, serduszku” Jana Jakuba Kolskiego i w niezależnej „Kamczatce” Jerzego Kowyni, zagrała również Korobkinę w „Rewizorze” Gogola w Teatrze Telewizji w reżyserii Jerzego Stuhra.

JERZY TRELA. MĄDROŚĆ

Czy państwo też tak macie, że patrząc na Jerzego Trelę, czujecie wzruszenie? Ten wielki artysta, jeden z ostatnich autorytetów w aktorskiej profesji, pozostaje zwyczajnym, ciepłym i dobrym człowiekiem. Wzbudza zaufanie. Ksiądz Józef Tischner pisał: „Dobro nie istnieje inaczej, jak tylko jako konkretna dobroć i wolność konkretnego człowieka”. Wolność artysty Jerzego Treli wynika z jego charakteru jako człowieka.

W okrutnych, nastawionych na ustawiczną walkę i konkurencyjność czasach, jego obecność jest jak promyk nadziei. Że może być inaczej, szlachetnie, mądrze, z wdziękiem. W „Małopolskim Ogrodzie Sztuki” Trela zagrał w sztuce „Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?” w reżyserii Pawła Miśkiewicza według „Króla Leara” Szekspira. Lear Jerzego Treli jest stary, ale wnosi również dojrzałość emocjonalną. Dobrze wie, że to, co prawdziwie smutne, można niwelować humorem, nawet jeżeli ów humor miałby groteskowe zakrzywienie. W kinie błysnął najpierw bardzo ważną, chociaż drugoplanową rolą Szymona w słynnej „Idzie” Pawła Pawlikowskiego, następnie zagrał ojca w „Królu życia” Jerzego Zielińskiego i Leona Wilczura w „Ziarnie prawdy” Borysa Lankosza. Zawsze w formie. Nieodmiennie fascynuje, wzruszając.

ANNA DYMNA. Z DYSTANSEM

Pierwsze minuty krótkometrażowego filmu „Dzień babci” Miłosza Sakowskiego mogą być zaskoczeniem. Anna Dymna gra samotną, dosyć ordynarną kobietę, nie stroniącą od alkoholu, którą odwiedza sprytny chłopaczek usiłujący naciąć straszą panią na kasę za pośrednictwem metody „na wnuczka”. Judyta jest jednak inteligentna, błyskawicznie demaskuje oszusta, mało tego, ma wobec chłopca specjalny plan... „Dzień babci” rozbił bank z festiwalowymi nagrodami, ma już ich na koncie kilkadziesiąt. Sukces tego filmu, to przede wszystkim triumf Anny Dymnej, która powróciła do kina z impetem - w trochę innym wydaniu, z mocniejszym, ostrzej zarysowanym rysunkiem postaci.

Zarówno w filmie Sakowskiego, jak i w brawurowym występie w „Excentrykach” Janusza Majewskiego, wybitna aktorka ujawniła dystans do własnego wizerunku, na który wpływ ma również jej działalność charytatywna i społecznikowska. Dymna - kryształowy człowiek i piękna kobieta, na ekranie nie boi się postarzyć, pobrzydzić, zagrać wbrew emploi. I wychodzi z tych wyzwań zwycięsko. Również w Starym Teatrze po serii nieporozumień, na czele z tytułową Starą Kobietą ze sztuki Różewicza „Stara kobieta wysiaduje” w reżyserii Marcina Libera, w końcu dostała wyzwanie na miarę talentu. W „Płatonowie” Czechowa w reżyserii Konstantina Bogomołowa zagrała męską rolę Nikołaja Tryleckiego. Nie było jednak w tym zamówieniu prowokacji, tylko nowe, o dziwo spójne spojrzenie na literackie arcydzieło: niezależnie od płci, przypadków i rodzajów, jesteśmy niewolnikami tej samej formy. Odwiecznej walki namiętności i zdrowego rozsądku.

JAN NOWICKI. SWAWOLNIK

Powrócił do Krakowa. Twierdzi, że nie zamierza już wyjeżdżać więcej, chyba że do rodzinnego Kowala. Jana Nowickiego możemy zatem jak dawniej spotkać na Rynku, w „Vis-a-Vis”, albo wędrującego Plantami. To zawsze wspaniały widok. Piękny mężczyzna w sile wieku, z wiecznymi chochlikami w oczach i z uśmiechem. Jedynym w swoim rodzaju. Uśmiechem, który przez dekady rozpalał do czerwoności widzów (przede wszystkim damy) oglądających spektakle z udziałem Nowickiego w Starym Teatrze, albo legendarne filmy Hasa, Zanussiego, Kondratiuka, Skolimowskiego, Hoffmana.

Dzisiaj Jan Nowicki obdarza swoim uśmiechem, błyskotliwą inteligencją i dystansem przede wszystkim grupy czytelniczek i czytelników podczas niezliczonej ilości spotkań autorskich promujących jego popularne i chwalone książki. Występuje także w programach poetycko-muzycznych, z werwą wypowiada się w mediach na temat polityki i obyczaju. Brakuje mi w tym wszystkim jedynie Nowickiego - wielkiego aktora. Doskonale znamy prowokacyjne poglądy pana Jana na temat profesji, jestem jednak pewny, że gdyby ktoś zaproponował Nowickiemu prawdziwe wyzwanie, aktor potraktowałby je ze śmiertelną powagą i radością. W „11 minutach”, najnowszym filmie Jerzego Skolimowskiego, u którego przed laty debiutował w „Barierze”, Nowicki zagrał malarza nad Wisłą, trochę Pana Boga. Niewygodny ten koturn. Pozwólcie panu Janowi poswawolić!

MARTA NIERADKIEWICZ. BUM!

W razie czego, proszę mnie w przyszłości rozliczyć za te słowa. Jestem jednak niemal zupełnie pewny , że najdalej za kilka lat Marta Nieradkiewicz, aktorka Narodowego Starego Teatru, będzie jednym z najznakomitszych nazwisk polskiego kina. Nie ma w sobie przebojowości, nie zobaczymy jej na rautach i na „Pudelku”, a jednak na rodzimym rynku jest prawdziwą torpedą.

2016 to będzie rok Marty Nieradkiewicz. Zagrała Ankę w etiudzie „Afekt” i informatyczkę CBŚ w znakomitym serialu HBO „Pakt”, jesienią na ekrany wszedł film „Mur” Dariusza Glazera z jej pierwszoplanową rolą Agaty, ale w kolejce czekają już następne cztery (!) fabuły z ważnymi rolami Marty Nieradkiewicz: „Kamper” Łukasza Grzegorzka, „Dzikie róże” Anny Jadowskiej, „Szatan kazał tańczyć” Kasi Rosłaniec oraz przede wszystkim „Zjednoczone stany miłości” Tomasza Wasilewskiego - według mnie jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat.

Za kilka lat Marta Nieradkiewicz, aktorka Narodowego Starego Teatru będzie jednym z najznakomitszych nazwisk naszego kina

W Starym Teatrze gra Dziewicę / Melancholię w „Nie-boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!” duetu Strzępka-Demirski oraz poruszającą Marię w „Woyzecku” w reżyserii Mariusza Grzegorzka.

Nieradkiewicz przypomina mi trochę Elżbietę Czyżewską. Stonowana, introwertyczna, nieco osobna, ale po uruchomieniu kamery, po wejściu na scenę eksploduje. I nikt więcej się nie liczy.

***

Łukasz Maciejewski
- krytyk filmowy i teatralny. Absolwent filmoznawstwa w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wykładowca na Wydziale Aktorskim PWSFTviT w Łodzi. Członek Europejskiej Akademii Filmowej, członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI, członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych AICT. Laureat wielu wyróżnień dziennikarskich

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska