Wcześniejsze mecze oświęcimian przeciwko krakowianom były na kontakcie. O wyniku decydowała jedna, góra dwie bramki. Raz pojedynek tych ekip kończył się rzutami karnymi. Tym razem porażka różnicą trzech goli może i nie jest tragedią, ale okoliczności ich utraty były dla szkoleniowca oświęcimian – delikatnie mówiąc – niesmaczne. - Widok, kiedy rywale zdobywali bramki po całkowitym rozmontowaniu naszego bloku defensywnego, a tak pod Wawelem było dwukrotnie, nie należał do przyjemności – wzdycha Josef Dobosz. - Rywale mieli przed naszą bramką wiele swobody, więc nawet po dwóch tercjach toczonych na kontakcie, bramki dla nich musiały w końcu paść.
W perspektywie zbliżającego się play-off Josefa Dobosza martwi także forma oświęcimian. - Zastanawiam się, gdzie tkwi przyczyna tego, że zespół nie potrafi zagrać dwóch spotkań z rzędu na wysokim poziomie _– zwraca uwagę trener Unii. - _Zaledwie dwa dni wcześniej stoczyliśmy przed własną publicznością pasjonującą potyczkę przeciwko tyszanom, przegraną wprawdzie po dogrywce, ale nie miałem do zawodników żadnych pretensji. Wtedy zabrakło nam sportowego szczęścia. Mówię o tych dwóch meczach dlatego, że w play-off trzeba umieć zagrać dzień po dniu. Jeśli dalej będziemy prezentować tak duże wahania formy, rywale nas zniszczą.
Oświęcimianie znowu mają kłopot ze skutecznością. Trudno myśleć o wygraniu meczu, strzelając średnio dwa gole na mecz. - Przy takiej sile rażenia nawet bardzo dobrze usposobiony Michał Fikrt nie jest w stanie uchronić nas od porażki – uważa Josef Dobosz, wytykając przy okazji trzeci aktualnie grzech główny swojego zespołu. - Toczymy wyrównany bój do pewnego momentu, ale jak już stracimy jedną bramką, potem wszystko wali się niczym przysłowiowy domek z kart, co skutkuje serią kolejnych strat. Po takim ciosie trudno się pozbierać.
W Krakowie zawodnicy Unii byli też wolniejsi od rywali. Zawsze byli o krok za krakowskimi hokeistami, co sprawiało, że w pewnym momencie odpuszczali, ułatwiając przeciwnikom zdobycie bramki.