https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

I nigdy Cię nie opuszczę

Andrzej i Stanisława z Osielca wszędzie chodzili razem. Do kościoła, na pierwszą mszę o siódmej rano. Razem na festynach i dożynkach. Wójt już im od prezydenta medale za 50-letnie pożycie małżeńskie przyszykował. Zanim zdążyli je dostać, Andrzej pchnął nożem Stanisławę. A medale i dyplom wylądowały w sejfie - pisze Marta Paluch.

Osielec, spora wieś w gminie Jordanów, jest otoczona malowniczymi pagórkami Beskidu. Rozciągnięta wzdług drogi do Suchej, przy olbrzymich wyrobiskach piaskowca. Kiedyś miejscowi pracowali przy jego wydobyciu. Teraz większe zyski przynosi wyrąb drzew, stąd sporo w okolicy tartaków.

Dom rodziny D. stoi przy samym końcu wsi, na uboczu głównej drogi, prowadzi do niego ścieżka. Piętrowy, ze spadzistym dachem. Pustaki oblepione są ocieplającym styropianem. Nie został w pełni odbudowany po tym, jak się kiedyś spalił. Rodzina D. odnawiała go krok po kroku.

Andrzej i Stanisława mieszkali tam z synem, synową i wnukami. Teraz została tylko synowa z dziećmi.
- Nie będę udzielać żadnych informacji. Proces jest dwunastego - ucina od samego progu niewysoka blondynka .
Tutaj, 3 września 2011 roku doszło do zabójstwa.

Na pierwszą mszę chodzili

Andrzej i Stanisława byli małżeństwem przez 50 lat. Z tej okazji, jak każdej parze, kancelaria prezydenta Komorowskiego przygotowała im medale i dyplomy za długoletnie pożycie. - I gdyby nie ta tragedia, należałyby się im - mówi Krystyna Drobna, sołtyska Osielca.

Andrzej był przystojny, co było widać nawet teraz, gdy ma 73 lata. Nieco starsza od niego żona Stanisława była kiedyś piękną kobietą. Urodę odziedziczyła po niej córka, do której wzdychali wszyscy chłopcy w okolicy.
Przez lata pani Stanisława gotowała dzieciakom w zespole szkół obiady na stołówce. Jej mąż był dróżnikiem na kolei. Przez Osielec przechodzi linia do Zakopanego.

- W pracy byli zdyscyplinowani i solidni. Nikt się na nich nie skarżył, nigdy - potwierdza pani sołtys.
- Solidnie zapracowali na swoją emeryturę. I troje dzieci wychowali - dodaje Czesława Polak, sąsiadka rodziny D.
Pani sołtys pamięta, że zazwyczaj chodzili na pierwszą mszę w niedzielę, około siódmej rano. - Szli piechotą te parę kilometrów, dobrze to pamiętam. Większość ludzi jednak jeździ autem - mówi Krystyna Drobna

Zawsze byli razem. Na festynie, na meczu na boisku KS "Świt". I z butelką. Wszyscy wiedzieli, że lubią wypić.
Kiedy chodzili po wsi z butelką, trudno było ich nie zauważyć.

- Ale najważniejsze, że do kościoła chodzili i z ludźmi nie mieli konfliktów. Inaczej by ich tu zjedli - mówi jeden z sąsiadów.

- Z nikim nie mieli zatargów. Wielu sąsiadom pomagali. Niedługo przed śmiercią sąsiedzi mieli wesele, to im bramę robili, taką zdobioną - opowiada sąsiadka rodziny D., Czesława Polak. Ta brama to był początek tragedii.

O kieliszek wódki

Za zrobienie bramy zwyczajowo dostaje się wódkę. Andrzej i Stanisława też dostali. 3 września wieczorem zaczęli pić.

Synowa i syn słyszeli wtedy za ścianą awanturę, ale nie reagowali. Zeznali w prokuraturze, że byli przyzwyczajeni do podobnych scysji. Starsi państwo mieli swój pokój, tam pili alkohol. A mieli taki zwyczaj, że pili równo, czyli kieliszek po kieliszku, z jednego naczynia.

I o ten kieliszek właśnie poszło. - Andrzej D. wyjaśniał, że kiedy skończyła się pierwsza butelka, on chciał przestać pić. Ale jego żona chciała pić dalej z ich wspólnego kieliszka i o to się pokłócili - mówi Jerzy Procner, szef Prokuratury Rejonowej w Suchej Beskidzkiej.

Z wyjaśnień Andrzeja D. wynika, że wzburzył się i zaczął krzyczeć. A wtedy żona chlusnęła mu wódką w twarz. - Stracił nad sobą panowanie. Złapał za kuchenny nóż i wbił jej w pierś - relacjonuje prokurator.
Andrzej D. zaczął krzyczeć do syna. "Chodź tu!". Ale na ratunek było za późno.

Ostrze miało kilkanaście cm i było wąskie, więc rana nie wyglądała groźnie. Ale przebiło aortę i Stanisława D. zmarła niemal na miejscu.

Gdyby jej mąż trafił na jakąś kość czy mostek, żona by żyła. Cios nie był silny.
Strasznie ją kochałem

Z początku Andrzej D. nie zdawał sobie sprawy z tego, co zrobił. Miał we krwi ponad dwa promile. Potem na przesłuchaniu płakał przed śledczymi. "Strasznie ją kochałem" - mówił.

- Deklarował, że żałuje tego, co się stało - mówi prok. Procner. - Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna nie planował zabójstwa - tłumaczy śledczy.

Przesłuchiwani sąsiedzi też złego słowa o Andrzeju D. nie powiedzieli. Żaden policjant nigdy też nie przyjął zgłoszenia na Stanisławę czy Andrzeja.

Może dlatego mieszkańcy Osielca nie mogli uwierzyć w to, co się stało. - Kiedy się dowiedziałam... byłam w szoku - wspomina Czesława Polak.

- Pan Andrzej nigdy nie był agresywny. Sympatyczny, uśmiechnięty. Oboje lubili wiejskie, towarzyskie życie - przyznaje sołtys Osielca.

Mieszkańcy wiedzieli, że małżonkowie czasem się kłócili, ale, jak mówią, tak to bywa w małżeństwie.
Równie zaskoczony był wójt Jordanowa Stanisław Pudo. W Urzędzie Gminy leżały już dwa medale za długoletnie pożycie dla małżeństwa D. oraz dyplomy (legitymacje) z podpisem prezydenta Komorowskiego. - Takie medale zawsze przychodzą do nas z wyprzedzeniem - mówi wójt Jordanowa. - Wtedy nie bardzo wiedzieliśmy co z nimi zrobić - dopowiada.

Uroczystość wręczenia medali odbyła się w listopadzie, ale bez Andrzeja D., który usłyszał zarzut zabójstwa.
Teraz medale Stanisławy i Andrzeja leżą w sejfie Urzędu Gminy. Czekają na wyrok.

- Jeśli będzie skazujący, wystąpimy do wojewody, a on do kancelarii prezydenta w sprawie zwrotu medalu - mówi Stanisław Pudo.

Byłby to jedyny taki przypadek w Polsce.

Proces Andrzeja D. rusza 12 kwietnia w Sądzie Okręgowym w Krakowie. Mężczyźnie grozi dożywocie.

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

p
podpis-srodpis
no cóż, po prostu typowa, normalna, przeciętna patologiczna rodzina katolicka ...
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska