Na początku dzieciństwo Macieja Sochala nie różniło się niczym od jego rówieśników. Zawsze lubił sport, na lekcjach wychowania fizycznego należał do wyróżniających się uczniów, po szkole spotykał się z kolegami na boisku. W 2000 roku, gdy miał niespełna 13 lat, któregoś dnia zaczął doskwierać mu mocny ból głowy, który z czasem był nie do zniesienia. Na tyle, że trzeba było zawieźć go do szpitala. Tam został na obserwacji, a po serii badań diagnoza okazała się druzgocąca. Guz mózgu. Wymagana była natychmiastowa operacja, rozmiary guza nie pozostawiały wątpliwości, że jest w sytuacji zagrożenie życia i trzeba szybko reagować. Z koszalińskiego OIOM-u został przewieziony do placówki w Szczecinie. Tam guza wycięto, ale niestety pojawiły się bardzo poważne konsekwencje.
Najpierw koszalinianin nie mógł oddychać o własnych siłach, nie miał możliwości poruszania się. Następnie okazało się, że dotknęło go porażenie spastyczne czterokończynowe, czyli niezborność ruchów. Oznaczało to, że nie może w pełni kontrolować swych kończyn, a konieczna jest długa i żmudna rehabilitacja. Rodzice Sochala całkowicie przeorganizowali swój dotychczasowy tryb życia, aby pomóc synowi. Wozili go do szkoły, potem na rehabilitację i na basen.
Próbowano różnych metod leczniczych, w tym także medycyny alternatywnej czy pomocy bioenergoterapeuty. Celem było nie tylko stanięcie na nogi, a przecież na początku Maciej nie mógł nawet utrzymać pozycji siedzącej, ale też ukończenie szkoły. Najpierw podstawówka, potem gimnazjum, a następnie liceum o profilu grafiki komputerowej, zakończone maturą. Do tej pory Sochal zdanie matury uważa za swój największy pozasportowy sukces.
W 2003 roku, 3 lata po operacji w Szczecinie, Maciek pojawił się w klubie sportowym Start Koszalin, gdzie trafił pod skrzydła doświadczonego trenera Aleksandra Popławskiego, prowadzącego osoby niepełnosprawne. Ten dostrzegł u niego sportowy potencjał i ze względu na schorzenie, zaproponował spróbowanie sił w konkurencjach rzutowych: pchnięciu kulą i rzucie maczugą (odpowiednik rzutu oszczepem wśród pełnosprawnych sportowców). Wykonuje się go, podobnie jak pchnięcie kulą, z tzw. kozy, czyli specjalnego siedziska, na którym zawodnik, zabezpieczony pasami, może wykonywać daną konkurencję.
- Zacząłem chodzić na siłownię, bo mówiono mi, żebym wyszedł do ludzi. Niechętnie tam chodziłem, ale mama powiedziała, żebym poszedł zobaczyć, bo to nic nie kosztuje. Chciałem wyciskać sztangę, ale w tej konkurencji nie ma grupy zawodników z moimi schorzeniami. Trener Popławski widział mnie w lekkiej atletyce, więc zaczęliśmy przygotowania. Powiedział, że jak się sprężę, to za rok pojadę na igrzyska Paraolimpijskie do Aten. Byłem w szoku, niedawno ledwo co mnie odratowali, a ja miałem pojechać na Igrzyska? Na początku ciężko pracowałem. Pamiętam, że zdobyłem swój pierwszy złoty medal w 2003 roku na Spartakiadzie Młodzieży, ale nie mogłem spełnić minimum olimpijskiego w pchnięciu kulą. Udało się dopiero na ostatnich zawodach przed igrzyskami - wspomina swoje początki Sochal.
W Atenach w 2004 roku, choć wcześniej Sochalowi przyznano kategorię niepełnosprawności F32, komisja przed Igrzyskami postawiła zmienić tę decyzję i przekwalifikować reprezentanta Polski do wyższej grupy, o łagodniejszych schorzeniach. Z perspektywy czasu była to błędna decyzja, że niezborność ruchów Maćka kwalifikuje go do osób najciężej porażonych. Ale wtedy, mimo serii odwołań, musiał rywalizować z bardziej sprawnymi od siebie. Mimo walki zajął dopiero 11. miejsce. Mimo początkowych wątpliwości, by zostawić sport i zająć się czymś innym, nie zraziło go to do rywalizacji.
Kiedy w końcu bez większych przeszkód mógł startować w swojej grupie niepełnosprawności, nie dawał swoim rywalom na arenie krajowej większych szans. Lista jego sukcesów jest długa i powiększa się z każdym rokiem. Na igrzyskach paraolimpijskich w Londynie w 2012 roku zajął 4. miejsce w pchnięciu kulą i 9. w rzucie maczugą. Rok później w maczudze wywalczył srebro mistrzostw świata w Lyonie. Z mistrzostw Europy w Swansea przywiózł dwa brązowe medale. Na kolejnym światowym czempionacie w Dosze zdobył złoto w rzucie maczugą, a w 2016 roku na mistrzostwach Europy w Grosseto zdobył srebrny medal w pchnięciu kulą i złoto w rzucie maczugą, gdzie uzyskał wynik 37,19 m, co do tej pory pozostaje rekordem świata. Na igrzyskach paraolimpijskich w Rio de Janeiro spełnił jedno ze swoich marzeń - wywalczył medal olimpijski. Od razu z najcenniejszego kruszcu. W pchnięciu kulą, tak jak w Londynie, był tuż za podium.
- Gdy wywalczyłem złoto w Rio de Janeiro i byłem na podium, po prostu mnie zatkało. Patrzyłem przed siebie, a tam skierowany na mnie był wzrok mnóstwa kibiców. Podczas ceremonii i hymnu nie było łez szczęścia, ale gdy któryś z Polaków zdobywał złoty medal i słuchałem Mazurka Dąbrowskiego po drugiej stronie, z trybun, dopiero łezka w oku mi się zakręciła - mówi mistrz paraolimpijski.
Po starcie w stolicy Brazylii Sochal dzięki ciężkiej pracy powiększał swój dorobek medalowy. Na mistrzostwach świata w Londynie w 2017 roku zdobył srebro, rok później okazał się bezkonkurencyjny i w maczudze, i w kuli na mistrzostwach Europy w Berlinie. W 2019 roku zdobył brązowy medal w rzucie maczugą na mistrzostwach świata w Dubaju. W tym roku podczas mistrzostw Europy w Bydgoszczy do kolekcji dorzucił srebrny medal, mimo że liczył na złoto. Na przeszkodzie stanęła kontuzja.
- Przed jakimś miesiącem na treningu za bardzo się wygiąłem i przepuklina, którą miałem wcześniej w kręgosłupie, powiększyła się i uciska na nerw, co powoduje ból. Zostałem zakwalifikowany do operacji, ale dopiero po powrocie z Tokio. Powiedziałem sobie, że na igrzyska paraolimpijskie muszę jechać i na razie muszę się z tym poruszać i żyć. Czasami gdy mnie mocniej zaboli, biorę tabletki przeciwbólowe i trenuję dalej - powiedział koszalinianin.
Maciej Sochal zapowiada walkę o medal w stolicy Japonii. 28 sierpnia stanie przed próbą obrony tytułu mistrza paraolimpijskiego w rzucie maczugą, dwa dni później powalczy o medal w pchnięciu kulą.
