Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Jan Adamczyk z wioski Lubomierz sprowadził zbójów do swojego domu

Krystyna Trzupek
Krystyna Trzupek
Spod wprawnych dłoni artysty wyłaniają się postacie z konkretnymi charakterami, osobowościami i upodobaniami
Spod wprawnych dłoni artysty wyłaniają się postacie z konkretnymi charakterami, osobowościami i upodobaniami Krystyna Trzupek
Dom Jana Adamczyka to prawdziwa zbójnicka jaskinia, w której kryją się wąsaci bacowie, jurni zbóje i charakterni górale, strzegący legend i odwiecznego porządku na gorczańskich szlakach.

Lubomierz

Urokliwa wieś w powiecie limanowskim położona w dolinie Mszanki, na granicy Gorców z Beskidem Wyspowym. Dom Adamczyków schowany jest w ciasnej otulinie drzew. Z głównej drogi prawie niewidoczny. Stroma, wąska droga wiedzie prosto na osiedle Gronik nad Guzarami. Wchodzących wita para góralska, wygrywająca skoczne melodie. Wąsaty góral w odświętnym kapeluszu przytupuje grając na skrzypcach, a góralka w czerwonych koralach wtóruje mu grą na flecie.

- To była moja pierwsza para górali, przeżyli już niejedną zimą i upalne lato, ząb czasu zrobił swoje, ale grajki nie odpuszczają warty – śmieje się Jan Adamczyk. Pod dachem balkonu schronienie znalazł niedźwiedź, taki, co to już niejednego turystę z górskich szlaków przegonił.

Bacowanie

Dziadek pana Jana, również Jan, pasał owce.

– Jako dziecko dużo przebywałem w górach. Wypasałem bydło na "Pockałach". To były lata 70-te, kiedy to większość Zagórzan parała się rolnictwem i pasterstwem – opowiada rzeźbiarz.

To tam chłonął opowieści i legendy o Bulandzie, Sabale i grasujących w górach zbójnikach. Tam podziwiał "Kudłońskiego Bacę", kilkunastometrową skałę strzegącą czarnego szlaku z Lubomierza na Kudłoń, w którą według miejscowych, za złe życie, został zamieniony jeden z gorczańskich górali. To tam, w wyższych partiach Gorców, raz po raz zaglądał do szałasów pasterskich, po których dziś niewiele już pozostało w beskidzkim krajobrazie.

- Te legendy i majestat gór odcisnęły piętno na mojej duszy, rozbudziły wyobraźnię i poniekąd ukształtowały artystyczną wrażliwość. To z nich czerpię inspirację do pracy – tłumaczy Adamczyk.

W rodzinie nikt nie rzeźbił. Dziadek był cieślą. Ojciec również znał się na ciesielstwie, ale za rzeźbienie nikt się nie brał. I pan Jan nie pomyślał nawet, że kiedyś pod jego dachem zamieszka kilkadziesiąt drewnianych zbójników, harnasi i górali.

Czarownik z Joworzyny Kamienickiej

Każdy, stary mieszkaniec Lubomierza wie kim był Bulanda, najsłynniejszy beskidzki baca, wzór całego Podhala. Prawdziwie nazywał się Tomasz Chlipała, ale wszyscy nazywali go Bulandą, od osiedla Bulandy we wsi Szczawa, z której pochodził. Góral związany był jednak głównie z Lubomierzem, gdzie na osiedlu Dziedziny gazdował jesienią i zimą. Zaś od marca do końca września bacował na polanie Jaworzyna Kamienicka, mając pod swą opieką kilkaset owiec. Bulanda był człowiekiem niezwykle pobożnym, znał się na leczeniu, toteż schodzili się do niego zewsząd mieszkańcy szukający ratunku dla swych dolegliwości. Niektórzy nazywali go znachorem, inni mawiali, że miał moce czarowne i potrafił czary odczyniać, nikomu jednak nimi krzywdy nie wyrządzał. Zmarł w 1913 r. na Lubomierzu.

Została po nim wieczna pamięć i dwie kapliczki: Na Jaworzynie Kamienickiej – postawiona w roku 1904 i druga wybudowana w 1911 r., stojąca do dziś nieopodal rodzinnego domu. Drewniany Bulanda w góralskiej pelerynie, z owcą pod pazuchą, jak przystało na prawdziwego bacę, przyjaźnie patrzy na swoich kamratów. – Jakżeby mogło go zabraknąć wśród mojej gromady – uśmiecha się rzeźbiarz.

Na zbójnickiej biesiadzie

W pokoju na drugim piętrze czuć przyjemny zapach drewna. To prawdziwa jaskinia zbójecka. Wszystkie prace Adamczyka przypominają zbójników z góralskich opowieści, lub zekranizowanej historii "Janosika". W kapeluszach, z wąsami, o orlich nosach, ostrych rysach twarzy, zdradzających twardy, nieraz zawzięty góralski charakter.

Wśród zbójnickiej gromady na pierwszy plan wysuwa się owiany legendami wąsaty Sabała, wygrywający na skrzypcach skoczne melodie, w rytm których krępy juhas smali cholewki do przysadzistej, o pełnych kształtach góralki z warkoczem do pasa. Nie tajemnica, że zbójnicy lubili dobrą zabawę, toteż raz po raz z kąta pokoju to jeden zagra na skrzypcach, drugi na fujarce. Skoczna muzyka działa na figlarne góralki, które puszczają się w tany, zakasując spódnice i odsłaniając zgrabne nogi. Owoce tej wesołej biesiady widzimy w drugim kącie, gdzie na dziewczynę z dzieckiem na ręku smutno spogląda barczysty juhas, podparłszy ręką głowę, tęskniąc do kawalerskich czasów.

Wesołej kompanii przysłuchuje się z boku wąsaty zbój, palący fajkę. A gdzie zbóje, tam i o bijatykę nie trudno. Zadziorni, dziarscy chłopi z flintą i ciupagą w ręku, tylko czekają okazji, by dać się ponieść fantazji, wszak krzepy im nie brakuje. Z kąta izby spogląda harnaś, bacznie pilnując swoich kamratów. Lasy w Gorcach obfitują w dobrodziejstwa natury i zwierzynę, toteż można dostrzec dziewczyny z koszem pełnych grzybów i rosłych zbójników niosących trofea myśliwskie.

Żona Maria śmieje się, że wszystkie rzeźby górali przypominają męża. Rośli, barczyści, wąsaci. Mąż bierze te uwagi z przymrużeniem oka, charakterny, ale zna się na humorze.

W pracach Adamczyka nie ma świątków, ani świętych postaci, tak typowych dla tego regionu. – Szanuję bardzo ich twórców, ale mam trochę przesyt tą tematyką, odnalazłem się w między zbójami i dobrze mi z nimi – uśmiecha się. - Tylko imion im nie nadałem - dodaje.

Zna je od podszewki, o każdej z nich mógłby opowiadać godzinami. Z lipowego drewna, spod wprawnych dłoni artysty wyłania się postać z konkretnym charakterem, osobowością i upodobaniami. Adamczyk niechętnie rozstaje się ze swoimi pracami.

– Zaprzyjaźniam się z nimi, lubię posiedzieć z nimi. Pogadać do nich. To najlepsi słuchacze. Każdy frasunek wysłuchają, nad każdym strapieniem się pochylą. A to wesołą melodię zanucą, a to zbójnicką historię opowiedzą. Można się przy nich wyciszyć. Nie kłócą się, jak żona – dodaje z uśmiechem, zerkając na współmałżonkę. – To ładne żeś sobie, zbójeckie towarzystwo wystrugał – odcina się wesoło pani Maria.

Dusza w drewnie zaklęta

Wszystkich rzeźb będzie z sześćdziesiąt. - Każda z nich, nim ujrzy światło dzienne, musi najpierw narodzić się w głowie. Nie wystarczy młotkiem w dłutko tłuc – tłumaczy artysta. - Jedną czasem skończę raz dwa, ale bywa, że koło drugiej chodzę nawet z dwa miesiące. Są prace, z których do końca nie jestem zadowolony, ale trzeba wtedy odpuścić, bo poprawiając ją w nieskończoność całą bym zestrugał – dodaje.

Drewutnia za domem kryje się w sobie rzeźbiarskie skarby. Przed szopą leżą kloce drewna, w których są jeszcze zaklęte zbóje i góralki. Przez szerokie szpary w drzwiach słońce wpada do wnętrza. Siekierki, dłutka wiszące na ścianie odpoczywają na tymczasowym urlopie.

- Lato nie sprzyja rzeźbieniu. Zwłaszcza, że pogoda kusi na górskie szlaki – podkreśla Adamczyk. Za to w jesienne, długie wieczory, artysta chętnie zagląda do swojej pracowni.

- Góry dają mi wolność. Odnajduję w nich ciszę, ukojenie. Mam wrażenie, że wołają mnie, przyciągają, magnetyzują – podkreśla. Często z takich wędrówek przynosi korzenie o przeróżnych kształtach. – Korzenioplastyka i zbieranie poroża to kolejna moja pasja. Jelenie zrzucają swoje poroże od lutego do kwietnia. Nieraz można trafić niezwykłe okazy. Jak się ma szczęście, to od razu znajdzie się parę rogów – pokazuje z dumą wiszące na ścianach zdobycze.

Strażacka adrenalina

Jan Adamczyk żył bardzo intensywnie. Jako zawodowy strażak w Rabce adrenaliny miał pod dostatkiem. Na ścianie pokoju pełno strażackich dyplomów i odznaczeń. Kiedy w 2000 roku przeszedł na emeryturę, trudno mu było się odnaleźć w nowej rzeczywistości. – Szukałem na siebie jakiegoś pomysłu, były motory, rowery, narty, ciężko było żyjąc w takim pędzie, nagle wyhamować – wspomina. Rzeźbienie nie przyszło od razu.

- Pewnego dnia wziąłem kloc drewna i postanowiłem spróbować. Nie zrażałem się niepowodzeniami. Miałem sporo czasu. W końcu to, co zaczęło mi wychodzić spod siekierki i dłutka zaczęło mi się podobać. I tak rodzili się kolejni górale, wąsaci zbójnicy, paradne góralki, czasem orły o rozpostartych skrzydłach. Dla wszystkich rzeźb inspiracją były góry i umiłowanie wolności – tłumaczy artysta.

Czasem powstają prace symboliczne. Adamczyk przynosi barczystego górala z wielkim pępkiem. – I dziś nie brakuje takich, co dalej niż czubek własnego nosa nie widzą – komentuje. – A ta dziewczyna o spokojnej twarzy? To taka cicha woda, kto wie, co tam się jej w tej ładnej główce kluje – mówi z uśmiechem. Góral przygniatający swym ciężarem konia symbolizuje zniewolenie koni, ciągnących turystów na górskich szlakach. Obok czarownica lecąca na miotle i rogaty diabeł.

- Jest taka legenda, że jak budowano kościół w Lubomierzu, to diabeł porwał kamień i chciał zrzucić na budowlę. Jedni mówią, że upuścił go na dźwięk dzwonów, lub pianie koguta, a ja twierdzę, że pewnie zapatrzył się na młodą góralkę opalającą się w stroju Ewy – wtrąca żartobliwie.

Najczęściej rzeźbi w lipie, próbował też w topoli, ale to drewno wyjątkowo włókniste. – Lipa poddaje się, jest bardzo wdzięcznym materiałem – zaznacza. Rok temu prace Adamczyka były wystawione w Bibliotece Publicznej w Lubomierzu. Wzbudziły ciekawość, uznanie, zachwyt. To prace obok których trudno przejść obojętnie.

- Teraz, kiedy dzieci wyfrunęły z gniazda, pod nasz dach wprowadzili się wąsaci zbójnicy. Cieszę się, bo dom nie jest pusty. A wśród zbójników wiadomo, nudzić się nie sposób. Dobrze nam razem. I chyba o to w tym wszystkim chodzi – puentuje artysta.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska