Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak ksiądz z Krakowa zaprzyjaźnił się z Joanną. Świętą Joanną

Maria Mazurek
Joanna Beretta Molla z dwojgiem swych dzieci. Włoska święta, ostatnia kobieta wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła II, stała się modna w ojczyźnie papieża
Joanna Beretta Molla z dwojgiem swych dzieci. Włoska święta, ostatnia kobieta wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła II, stała się modna w ojczyźnie papieża fot. archiwum
Chodziła po górach, lubiła modę, miała cięty język. Joanna Beretta Molla to charakterna święta. Z ks. Piotrem Gąsiorem rozmawia Maria Mazurek.

Chcę zrobić z Księdzem wywiad o najmodniejszej ostatnio świętej w Krakowie, której na imię Joanna.
Jeśli miarą bycia modnym jest to, ile osób się z nami zaprzyjaźnia, to rzeczywiście: Joanna Beretta Molla jest w ostatnich latach coraz bardziej „modną” święta. Przyjaźni się z nią coraz więcej krakowian, Małopolan i w ogóle Polaków - młodych małżeństw, narzeczonych, rodziców, kobiet w stanie błogosławionym. Ale nie tylko.

Przyjaźni się?
Przyjaźni. Bo święci, wbrew temu, co się nam wydaje, nie są od tego, by ich kalkować, lecz by się z nimi przyjaźnić. Powiem szczerze, że kiedyś nie łapałem sensu kultu świętych. Myślałem, że przecież Jezus mi wystarcza. Aż zrozumiałem, że święci to są normalni ludzie, którzy popełniali błędy, mieli słabości, zmagali się z życiem i właśnie dlatego możemy z nimi zbudować realną relację. I przecież jeśli nas słuchają (a wierzymy, że słuchają) to na pewno nie chcą, by traktować ich jak woskowe figury, ale jak przyjaciół. A jeśli tak, to i oni muszą nas lubić. Dlatego nie każdy człowiek zaprzyjaźni się z każdym świętym. Nigdy nie agituję więc na rzecz Joanny. To byłoby tak, jakbym na siłę zmuszał panią, żeby się pani zaprzyjaźniła z moim kolegą ze szkoły.

Mówi Ksiądz „Joanna”, a nie „święta Joanna”...
Zazwyczaj mówię po prostu „Joanna”, co nie wszystkim się podoba. Ale ta forma jest dla mnie bardziej naturalna. Piotr, mąż Joanny (umarł kilka lat temu, już po kanonizacji swojej żony w 2004 roku) nawet zwierzył mi się kiedyś: „Wiesz, ja nie potrafię klęknąć i modlić się do swojej żony. Przecież to była moja Joasia”.

Jak więc Ksiądz zaprzyjaźnił się z Joanną?
Byłem w Rzymie, był 1996 albo 1997 rok. Początek mojej posługi kapłańskiej. Ponad 30 lat po śmierci Joanny. Czekałem na obiad i z nudów wziąłem do ręki gazetę „La Familia Cristiana”. Zaintrygował mnie tytuł jednego artykułu. „La santa contenta”, czyli „Święta zadowolona”. Do tego zdjęcia Joanny: z dziećmi, z mężem, na sankach, na wycieczce. Wszędzie piękna, uśmiechnięta, pełna radości. Nie znałem wcześniej jej historii, ale wraz z każdym akapitem artykułu Joanna urzekała mnie coraz bardziej. Współczesna, nowoczesna kobieta, elegancka, inteligentna, realizująca się jako matka, żona, lekarka, katoliczka. Do tego bardzo konkretna, z charakterem, uprawiająca przeróżne sporty, nierezygnująca z żadnych aktywności. Nieprzystająca do wizerunku świętych-męczennic, choć ostatecznie w wieku zaledwie 39 lat oddała życie za to, by urodzić swoje dziecko. Nie mogłem przestać o niej myśleć.

I postanowił Ksiądz zaszczepić jej kult w Polsce?
Nie mam wrażenia, że to ja cokolwiek postanowiłem czy wybrałem sobie Joannę na przyjaciółkę. Raczej było odwrotnie. Jakby był w tym jakiś palec Boży. Wróciłem do Polski i napisałem do moich znajomych we Włoszech: proszę, przyślijcie mi wszystko na jej temat. Przysłali listy Joanny i Piotra, z okresu narzeczeństwa. Te listy były już wówczas wydane we Włoszech, ale w Polsce mało kto jeszcze słyszał o błogosławionej wówczas Joannie. Postanowiłem je przetłumaczyć na język polski, wydawałem w gazecie parafialnej na osiedlu Kalinowym w Nowej Hucie, gdzie wówczas pełniłem posługę, a później również - w formie książki.

Co w nich było szczególnego?
Biły z nich miłość, ciepło, namiętność. Joanna była dziewczyną, która bez pruderii pisze Piotrowi, jak go kocha. Jak nie może się na niego doczekać. Jak chce się już do niego przytulić - jak żona do męża. Że pragnie z jednej strony bliskości, również cielesnej, a z drugiej - czystości. Kiedy Joanna pisze Piotrowi, że przyjaźni się z Maryją, że codziennie odmawia różaniec, on nie wyśmiewa jej (jak pewnie zrobiłaby większość mężczyzn), nie uznaje za dewotkę, tylko wchodzi w ten dialog (jakże on pięknie pisał, pod względem językowym był lepszy od Joanny, bardziej wyrafinowany, choć jeśli chodzi o treść, nadawali na tych samych falach). Reakcja Piotra jest tu kluczowa, bo pewnie gdyby nie on, Joanna nie zostałaby błogosławioną, a później świętą.

Tacy ludzie nie rodzą się ze świętością?
Zupełnie nie. Tak w przypadku świętych, jak i innych - to ludzie, których spotykamy i nasze doświadczenia nas kształtują. Determinują, kim jesteśmy. Joanna nie była od razu cudowna. W okresie dojrzewania zmagała się z melancholią (a jak pani popatrzy na jej zdjęcia jako dorosłej kobiety, na każdym jest uśmiechnięta), a jako dziecko miała problemy z nauką, szczególnie z językiem włoskim. Do tego stopnia, że kiedyś rodzice zostawili ją na całe wakacje w domu, żeby pobierała korepetycje. Musiała nadrobić materiał, żeby w ogóle zdać do kolejnej klasy. Obecnie wciąż szukam korzeni Joanny, czyli ludzi, którzy mieli na nią wpływ. Żeby zrozumieć, skąd jej świętość. Jeżdżę do jej miasteczka, spotykam się z jej dziećmi, a dopóki żył Piotr - spotykałem się również i z nim. By lepiej zrozumieć życie Joanny, nawet udało się dotrzeć do brazylijskiej dżungli, gdzie jej starszy brat pracował na misji, a ona długo marzyła, by jako młoda lekarka iść w jego ślady.

A jak wyglądało jej dzieciństwo? Bo też pewnie ją ukształtowało.
Na pewno. Pochodziła z niewielkiej miejscowości we włoskiej Lombardii, z rodziny wielodzietnej. Mama urodziła trzynaścioro dzieci, choć pięcioro z nich zmarło. To był dosyć skromny, ale dobry dom. Mimo że nie było specjalnych luksusów, każde dziecko zostało solidnie wykształcone - wśród rodzeństwa Joanny byli lekarze, farmaceuta, zdolna pianistka. Ojciec wstawał o czwartej i dojeżdżał pociągiem do pracy, do Mediolanu. Matka budziła dzieci, mówiła, że mogą iść z nią na mszę, pakowała do szkoły, szykowała śniadanie. Wieczorem wszyscy wychodzili po ojca na dworzec, żeby pokazać mu, że na niego czekają, że go kochają. Kończyli dzień wspólnie: kolacją i różańcem.

Wiara była od początku ważna dla Joanny?
Była od początku obecna w jej życiu, ale moment przełomowy przyszedł dopiero jak Joanna była w gimnazjum. Mocno przeżyła wówczas rekolekcje, zaczęła prowadzić notatki, coś w rodzaju duchowego zeszytu. Napisała: „Panie Jezu, uczynię wszystko, co chcesz, daj mi tylko poznać, jaka jest Twoja wola”. Ale raczej nie myślała o życiu w zakonie, lecz o świeckich misjach medycznych. Zapraszała też do siebie koleżanki, opowiadała im o Maryi, o różańcu. Czasem jej rodzina wyjeżdżała w góry, na wieś. Tam też Joanna prowadziła takie spotkania. Kiedy ludzie z okolicy nie chcieli puszczać na nie swoich córek, potrafiła powiedzieć ostro: „Wolą mieć dziewczyny do krów”.

Święta z ciętym językiem.
I jaką ikrą, charakterem! Po naszemu powiedzielibyśmy o niej: prawdziwa góralka. Czego ona nie robiła! Grała na pianinie, jeździła na nartach, chodziła po górach. I to nie byle jakich górkach - kiedyś próbowałem wejść na jeden z alpejskich szczytów, które zdobyła i wymiękłem, choć należę do ludzi raczej wysportowanych. Chciała przeżyć życie niebanalnie. Brała samochód i jeździła po górskich drogach do pacjentów, ze swoimi dziećmi. Dziś nie jest już niczym szczególnym, jak kobieta ma prawo jazdy, ale 60 lat temu to była ekstrawagancja i spora odwaga. Gdy wyszła za Piotra, biznesmena, który kierował ogromną fabryką zapałek, została matką, ale wciąż pracowała jako lekarz i aktywnie działała w Akcji Katolickiej. Na wszystko miała czas. Przy tym była niesamowicie piękna i - czemu miałbym tego nie podkreślić? - kobieca. Czuła, delikatna, dystyngowana. Miała coś, co wiele kobiet zatraciło. Bywa, że kiedy mówię o Joannie, przychodzą do mnie po mszy parafianie, mężczyźni i wyznają: „Cieszę się, że ksiądz o tym powiedział. Bo ja bym chciał, żeby moja żona była taka jak Joanna”.

Ponoć interesowała się modą i lubiła pozować do zdjęć?
Święte nam się z tym nie kojarzą, prawda? Ale to wcale ze świętością się nie kłóci. Joanna zawsze była pięknie ubrana, pomalowana. Będąc dziewczyną, potrafiła się nawet zbuntować, gdy na potańcówkę w szkole zabroniono dziewczętom przychodzić w makijażu. Prosiła Piotra, który dużo podróżował, aby przywoził jej z Francji żurnale o modzie. Nawet kiedy miała już włókniaka, a jej stan był ciężki, mówiła do męża (pewnie nie chcąc go martwić): „Przynieś mi do szpitala magazyny o modzie, a jak wyjdę, uszyję sobie piękną sukienkę”.

Już jej nie uszyła.
Joanna, w drugim miesiącu swojej czwartej ciąży, sama zgłosiła się do lekarza z objawami, które ją zaniepokoiły. Była pediatrą i chirurgiem, doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest zdrowa. Lekarz, jej znajomy, stwierdził włókniaka macicy i przedstawił Joannie propozycję: „Słuchaj, albo usuwamy macicę razem z dzieckiem i włókniakiem i będziesz zdrowa. Albo zostawiamy, jak jest. Wtedy może donosisz dziecko, ale włókniak będzie się rozwijał”. Joanna wybrała życie dziecka. Powiedziała do Piotra nie będąc jeszcze na lekach, w pełni świadoma: „Gdybym straciła świadomość i mówiła inaczej, nie zmieniaj mojej decyzji”. 21 kwietnia 1962 urodziła swoje czwarte dziecko - trzecią córkę - Giannę Emanuelę. Po kilku dniach Joanna zmarła. Zdążyła jeszcze poprosić Piotra, by zabrał ją do domu. Tam chciała umrzeć i jeszcze raz przytulić swoją maleńką córeczkę.

Gianna Emanuela jest dziś dojrzałą kobietą i zajmuje się kultywowaniem pamięci o matce. Jak przyjmuje to, że matka oddała za nią życie?
Dziennikarze często wypytywali Giannę (w pewnym momencie czuła się tym bardzo zmęczona): „Jak czujesz się z tym, że twoja matka umarła, a ty żyjesz?”.

I co odpowiadała?
Na to nie ma prostej odpowiedzi. Ale kiedyś napisała wzruszający list, w którym dziękowała mamie, że żyje.

Z drugiej strony - to właśnie dzięki decyzji o ratowaniu Gianny Emanueli jej mama została świętą.
Nie! Właśnie, że nie dlatego została świętą. Kiedyś na jakimś spotkaniu położne zwróciły mi uwagę: „takich historii jest tysiące”. Tak, odpowiadam - ale w przypadku Joanny to była tylko niejako pieczęć, potwierdzenie jej wspaniałego życia. I to za sposób, w jaki żyła, a nie sposób, w jaki umarła, została kanonizowana. Ten sam błąd popełniamy przy Maksymilianie Kolbe - myślimy, że jest świętym, bo oddał życie, ratując innego więźnia Auschwitz. A jest trochę na odwrót - gdyby Maksymilian nie żył pięknie, nie miałby odwagi, by umrzeć w taki sposób.

Joanna była ostatnią kobietą kanonizowaną przez Jana Pawła II.
Dla Jana Pawła II rodzina była bardzo ważna. Dziesięć lat przed kanonizacją odbyła się oczywiście beatyfikacja Joanny - właśnie na Rok Rodziny. To był wzruszający widok podczas kanonizacji: papież, już zgarbiony, schorowany siedzący obok drugiego przygarbionego starszego mężczyzny - Piotra. Obaj niedługo potem umarli. Myślę, że Piotr czeka na swoją kolej. I doczeka się tego, by zostać ogłoszony świętym.

Zanim jednak Joanna została świętą, komisja musiała stwierdzić cud, który wydarzył się za jej wstawiennictwem. Co to było?
Pierwszy cud dokonał się w Brazylii, o której Joanna tak marzyła, w klinice założonej przez jej brata. Wykrwawiająca się kobieta po cesarskim cięciu (usuwali jej martwy płód) zaczęła modlić się przez wstawiennictwo Joanny. Przeżyła, choć to z medycznego punktu niewytłumaczalne. Inny cud za wstawiennictwem Joanny był jeszcze bardziej niesamowity - dziecko rozwijało się w łonie matki bez wód płodowych. Przez cztery miesiące! Lekarze oczywiście mówili tej kobiecie, że ma ciążę usunąć, że to dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie zgodziła się na to.

Jak dziś szerzony jest kult świętej?
Założone zostało np. Stowarzyszenie Przyjaciół Joanny, które skupia małżeństwa, kobiety oczekujące potomstwa, księży a także siostry zakonne. Co miesiąc są też specjalne msze z błogosławieństwem dla dzieci, z błogosławieństwem dla narzeczonych, organizujemy również co roku karnawałowy bal ze świętą Joanną. Mamy nawet taką niby „usługę” SMS-ową. Jeśli u jakiejś kobiety rozpoczyna się poród wysyła na numer telefonu podany na naszej stronie (www.serenita.pl-proszę zerknąć) SMS-a z prośbą o wsparcie modlitewne. Ten SMS rozchodzi się natychmiast do wszystkich członków i sympatyków stowarzyszenia, którzy w tym czasie modlą się o szczęśliwe zakończenie porodu. Wybudowaliśmy też w tym roku przepiękną górską kapliczkę dla Joanny w Gorcach na Potaczkowej. Została poświęcona dosłownie dwa tygodnie temu. Wydaliśmy film „Święta z sąsiedztwa”. Bo fenomen Joanny polega na tym właśnie, że jest tak łatwo dostępna. To mogłaby być przyjaciółka wielu osób, a szczególnie młodych, wykształconych, realizujących się kobiet.

***
Św. Joanna Beretta Molla
Włoska lekarka, święta kościoła katolickiego, żyjąca w latach 1922-1962. Od 1955 r. żona biznesmena Piotra Molla. Miała z nim czwórkę dzieci. Podczas ostatniej ciąży wykryto u niej włókniaka macicy. Zdecydowała o donoszeniu ciąży (lekarz proponował jej usunięcie macicy wraz z włókniakiem i z dzieckiem). Umarła kilka dni po porodzie. Beatyfikowana w 1994 roku, kanonizowana w 2004 roku przez Jana Pawła II.

Ks. Piotr Gąsior
Duszpasterz rodzin, doktor antropologii, tłumacz książek, krzewiciel kultu św. Joanny, założyciel Stowarzyszenia Przyjaciół św. Joanny. Studiował w Rzymie. Odznaczony przez Gazzetta dello Sport za pokonanie na rowerze największej przełęczy górskiej na granicy włosko-szwajcarskiej. Pracował m.in. jako dziennikarz, redaktor „Przewodnika Katolickiego”, pełni posługę w parafii Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska