Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak pierogi z Trzciany Kraków podbiły

Maria Mazurek
Michal Gąciarz
Bez złotówki kapitału i bez doświadczenia. Agnieszka Gomułka i Maria Zdebska założyły pierogarnię, a parę dni temu wygrały Festiwal Pierogów

Mają po 36 lat, po trojgu dzieci (Marysia - czwarte w drodze), mnóstwo poczucia humoru, energii i odwagi. Od niecałych trzech lat mają też wspólną firmę Magi (to skrót od Marysi i Agi), która zatrudnia same kobiety. Lepione przez nie pierogi podbijają Małopolskę. Te z wędzoną suską, śliwką faszerowaną moczonym w rumie orzechem włoskim, wygrały właśnie Festiwal Pierogów w Krakowie.

Śliwka, orzech, miód, rum
Pierwszy raz o dzielnych kobietach z Trzciany, powiat bocheński, usłyszałam rok temu, podczas Małopolskiego Festiwalu Smaku na krakowskim placu Wolnica.

Oprócz głównego jury, oceniającego najlepsze małopolskie smaki, potrawy kosztowała też komisja dziennikarzy. Pamiętam, że gdy na naszym stole wylądowały pierogi z suską, spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. I choć głównego konkursu Marysia i Aga nie wygrały - my, dziennikarze, jednogłośnie przyznaliśmy im naszą nagrodę.

Minął rok, kobiety udoskonaliły swoją recepturę (teraz pierogi są polewane słodkim sosem na bazie masła, rumu, miodu, ze szczyptą cynamonu) i wygrały kolejny ważny kulinarny konkurs - Festiwal Pierogów. Ich maleńka (w sumie osiem osób), młoda (nie liczy nawet trzech wiosen) firma z Trzciany wygrała typowo krakowski konkurs, zostawiając w tyle cenionych od lat restauratorów spod Wawelu. Dostały statuetkę św. Jacka, która dumnie stoi w ich zakładzie.
A początki firmy, trzeba to przyznać, były dość amatorskie.

Pierwsze 300 złotych
Najpierw było spotkanie po latach. Marysia wróciła z mężem w rodzinne strony po kilku latach pobytu w Krakowie. Zatrudniła się w firmie produkującej lody. Zajmowała się kadrami, księgowością, pracą biurową. Przedsiębiorcza, sprytna, energiczna, radziła sobie dobrze. Nie miała jednak do tej pracy serca. Tego czegoś, co sprawia, że rano z radością wstaje się do pracy.
Dowiedziała się, że w okolicy wciąż mieszka Aga, jej przyjaciółka z liceum ekonomicznego. Spotkały się, odnowiły znajomość.
Niedługo po tym Agnieszka została wdową. Gdy umarł Maciek, miała zaledwie 31 lat. Był od niej 12 lat starszy, miał cukrzycę.

- Wiedziałam, wychodząc za niego, że jest między nami różnica wieku, że on jest chory. Ale na Boga, cukrzycy dożywają na ogół starości. A u niego tak szybko to się potoczyło... Wysiadały nerki, złapał w szpitalu wirus, kaszlał krwią. Umarł, gdy nasze dzieci miały 6, 8 i 10 lat - opowiada Aga.

Miesiąc przepłakała, nie wychodząc z domu. Ale potem stwierdziła, że musi wziąć się w garść, utrzymać rodzinę, dawać przykład dzieciom. Po miesiącu wróciła do pracy - była zatrudniona w ubojni kurczaków. Ciepło ją tam przyjęli, wyrozumiali byli.

Ale za rok kolejny cios: zakład został sprzedany. Nowy właściciel zwolnił wszystkich pracowników. - Było mi jej tak żal - opowiada Marysia. - Musiałaby poznać pani jej dzieci; są najwspanialsze na świecie. Chciałam pomóc. Załatwiłam Agnieszce pracę w swojej firmie, gdy tylko ruszył sezon produkcyjny. Ale to tylko na kilka miesięcy. A poza tym wciąż myślałam też o swoim życiu, o tym, by się w tej firmie nie zasiedzieć do emerytury. W końcu powiedziałam Adze: chodź, zakładamy swoją działalność, będziemy lepić ręcznie pierogi - wspomina.

Tylko że o prowadzeniu biznesu nie miały zielonego pojęcia. Nie miały też ani złotówki kapitału. Tylko stolnicę i wałek. O samym lepieniu pierogów, między Bogiem a prawdą, też nie wiedziały wtedy za dużo.

- Pierwsze wyroby zaczęłyśmy zawozić na Kleparz w Krakowie. Pakowałyśmy je do śniadaniowych woreczków i opisywałyśmy na nalepkach kupionych w księgarni, które odklejały się pod wpływem zimna - śmieje się Aga. - Samo ciasto... cóż, też pozostawiało wówczas wiele do życzenia. Ale Marysia ma gadane, jakiś dar do ludzi. Gdy stanęła na Kleparzu, tylko ją było słychać - opowiada.

Kobiety do dziś pamiętają pierwszy sprzedany woreczek pierogów. Kupiła je pani Ela. A za nią kolejni klienci. Wróciły po raz pierwszy z Kleparza z 300 złotymi utargu. Padnięte (wszystko załadowywały i rozładowywały same), ale szczęśliwe. Oglądały banknoty z każdej strony.

Za te 300 złotych kupiły kolejne surowce. I znów pojechały na Kleparz.

Babska solidarność

Szybko zaczęły się rozwijać. Marysia podowiadywała się, złożyły wniosek o unijne fundusze. Dostały 25 tysięcy. W ramach unijnego projektu zaczęły też zatrudniać pierwsze pracownice.

Przed domem Marysi postawiły swój pierwszy, prowizoryczny zakład. - Malutki, 28 metrów kwadratowych. Dziś mieści się tam nasz sklep firmowy, ale wówczas to tam lepiłyśmy pierogi, więc klienci nie mogli nawet wchodzić do środka - opowiada Marysia. - Mój tata wybudował okienko, żeby przez nie mogli kupować nasze produkty. Ale za nisko je postawił, ludzie musieli się więc schylać, a pupę wypinać do ulicy. Prześmiesznie było. Potem przyszła pani z sanepidu i zrobiła wielkie oczy: a gdzie macie szatnię, toaletę, magazyn? Powiedziałyśmy: pani Wandziu, my wszystko zrobimy, jak trzeba.
Słowa dotrzymały.

Dziś pierogi są lepione w nowej hali, która spełnia wszystkie normy. Firma Magi zatrudnia (nie licząc Marysi i Agi) sześć osób. Ręcznie lepią przepyszne pierogi z borówkami, śliwką, mięsem, kapustą, soczewicą, szpinakiem, serem, ruskie... Teraz wprowadzają inne wyroby garmażeryjne: naleśniki, gołąbki, krokiety.

Te zatrudnione sześć pracownic to same panie ze wsi.
- Mężczyznę mieliśmy jednego: Henryka. Ale się zepsuł - informują.
- Jak to? - pytam.
- Normalnie, u mechanika jest. To auto było.
Ta feminizacja firmy nie bierze się znikąd. "Szefowe" tłumaczą, że na wsi ciężko jest o pracę dla kobiet. Bo mają rodziny, dom na głowie, dzieci, a skoro dzieci - to czasem chorujące. Nie wszyscy pracodawcy to rozumieją.

- My same jesteśmy matkami, więc chcemy pomóc i innym kobietom. Pracuje u nas Agata, której mąż zmarł rok temu, zostawiając ją z dzieckiem. Aśka z dwojgiem małych dzieci. Magda, która ma pole i chce je uprawiać, bo to jej ojcowizna. My takie rzeczy rozumiemy i szanujemy. Jak trzeba, pójdziemy na rękę. Bo babki powinny trzymać się razem - opowiadają.
Same, widać, bardzo się lubią. Marysia jest przedsiębiorcza, energiczna, nerwus. Aga - oaza spokoju, racjonalna, studząca emocje. Świetnie się uzupełniają. Pokłóciły się tylko raz.

- Mam na to sposób - zdradza Aga. - Jak widzę, że Marysia zaczyna być nerwowa, wychodzę. Wiem, że jak wrócę, będzie już uspokojona - śmieje się.

Bo przecież dobrze im z sobą.

Gdzie można kupić pierogi Magi?
Aga i Marysia prowadzą swój sklep firmowy w Trzcianie (pod numerem 277, w centrum wsi, za Delikatesami Centrum). Co sobotę od 8 rano są też na Targu Pietruszkowym w Krakowie (koło Korony), ich pierogi można też kupić w Krakowie w Naturalnym Sklepie przy ul. Krupniczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska