- Został Pan powołany do ekipy olimpijskiej do Rio de Janeiro. Niespodzianka?
- Raczej nie, bo osiągnąłem najlepszy wynik w Polsce na 20 km 1:21.38 godz., a było to w kwietniu w Podebradach. Tym samym osiągnąłem olimpijski limit IAAF (Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej) na tym dystansie, a ponownie ten limit przekroczyłem w maju w La Corunii. Na mistrzostwach Polski byłem drugi, tylko za Łukaszem Nowakiem z AZS OŚ Poznań, co było potwierdzeniem mej dobrej formy. Wprawdzie minimum PZLA na 20 km nie wypełniłem, ale działacze i trenerzy zgadzali się, że jest zbyt surowe - 1:21 godz. w stosunku do minimum IAAF 1:24. Tak więc krążyły słuchy, że moje minimum IAAF-owskie będzie uwzględnione przez PKOl, a ja nie marnowałem czasu, tylko trenowałem. Wierzyłem, że dostanę szansę wyjazdu i drugi raz zostanę olimpijczykiem. Cieszę się z nominacji, jest potwierdzeniem, że systematyczna praca na treningach ma sens.
- Próbował walczyć o nominację do Rio trzykrotny nasz olimpijczyk, Pana kolega klubowy Grzegorz Sudoł, nie udało się.
- Liczyłem, że uzyska minimum na 50 km lub 20 km. Tak się nie stało, szkoda, ale takie bywają oblicza sportu. Grzegorz zarazem od trzech lat jest moim szkoleniowcem, przed nim trenowałem z Iljią Markowem.
- Jak będą wyglądać ostatnie przygotowania do Rio?
- Zastanawiamy się, czy jechać na zgrupowanie do Włoch, czy trenować w Spale. Ostatnio byłem w Zakopanem. Chyba 7 sierpnia wylot do Brazylii, a start mam tam po pięciu dniach.
- Zna Pan tamtejszą trasę?
- Z opowiadań kolegów z Brazylii. Mówią, że jest szybka, prowadzi koło słynnej plaży Copacabana. Wtedy będzie tam zima, ale dla nas nietypowa, czyli 15-20 stopni ciepła. Czyli dla chodziarzy nienajgorzej.
- Jakie miejsce na mecie planuje Pan dla siebie?
- Chcę w Rio pobić rekord życiowy, który wynosi 1:21.05, a ma już cztery lata. Taki czas w tegorocznych drużynowych mistrzostwach świata w Rzymie gwarantowałby na 20 km miejsce w pierwszej dziesiątce. Być wśród 10 najlepszych zawodników na igrzyskach to sukces. Ton walce pewnie nadadzą chodziarze spoza Europy: Chińczycy, z Kanady, Australii, taki jest tegoroczny układ sił, niewykluczony jednak jakiś szturm chodziarza z naszego kontynentu.
- W Pekinie na igrzyskach nie był Pan w olimpijskiej formie…
- Tak, 8 lat temu w swym debiucie zająłem 46. miejsce. Nie trafiłem z treningami ani formą. Nabrałem za to doświadczenia, teraz musi być lepiej.
- Kraków, klub AZS AWF, dał do olimpijskiej ekipy troje lekkoatletów. Jakie szanse pozostałej dwójki?
- Michał Haratyk w kuli jest na fali wznoszącej, pewnie powalczy w finale o wysokie miejsce. Agnieszka Szwarnóg wystartuje na 20 km, już była olimpijką w chodzie, pewnie będzie w czołówce. Trzymam za nich kciuki.
- Jest Pan krakowskim zawodnikiem, ale mieszkającym w Częstochowie…
- To moje miasto, tu zacząłem uprawiać sport, najpierw odbiegania, aż za poradą kogoś ze szkoleniowców wziąłem się zachód. Mam 31 lat, a tę konkurencję trenuję 16. sezon. Za największy swój sukces uważam 7. miejsce na mistrzostwach Europy w Barcelonie i srebro w Pucharze Europy w Portugalii. Do Krakowa przyjechałem na studia na AWF. Obecnie znów jestem w Częstochowie, pracuję w Akademii imienia Jana Długosza, która ma być przekształcona w uniwersytet. Prowadzę zajęcia z lekkoatletyki, przygotowuję też doktorat z fizjologii sportu. Ale teraz żyję tylko igrzyskami, chcę przygotować się jak najlepiej. Lubię podróże, zimą byłem 3 miesiące w Australii, natomiast nigdy w Ameryce Południowej. Tym bardziej Rio de Janeiro mnie fascynuje…