Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Boba: Traktuję widzów jak kolejnych członków zespołu

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Jan Boba kocha koncerty ze swoim zespołem - tutaj podczas ubiegłorocznego występu przed Hotelem Cracovia w ramach inauguracji ArtSfery
Jan Boba kocha koncerty ze swoim zespołem - tutaj podczas ubiegłorocznego występu przed Hotelem Cracovia w ramach inauguracji ArtSfery Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
11 lipca w Piwnicy pod Baranami w ramach Summer Jazz Festivalu zagra krakowski zespół Boba Jazz Band. Rozmawialiśmy z jego liderem – pianistą Janem Bobą, który w tym roku obchodzi 80. urodziny.

FLESZ - Zbliża się lipcowa fala upałów

od 16 lat

- Jest pan chyba najstarszym jazzmanem w Krakowie. Skąd pan czerpie energię do grania?
- Udało mi się skleić zespół z muzyków młodego pokolenia. Zgromadziłem wokół siebie ludzi, którzy wspaniale wykonują jazz tradycyjny. A nie każdy instrumentalista nadaje się do grania tego gatunku. Trzeba być w nim obsłuchanym i lubić go. Ja oddałem mu swoje serce ponad pół wieku temu i jestem mu wierny do dzisiaj.

- Dlaczego?
- Co jakiś czas znajomi pytają mnie czy nie chciałbym pograć czegoś innego. Bo niektórym wydaje się, że jazz tradycyjny powinno się wykonywać na początku kariery, a potem trzeba przejść w stronę jazzu nowoczesnego. Tymczasem to bzdura. Amerykańscy mistrzowie tego gatunku grali go od początku do końca, nabywając jedynie z wiekiem perfekcji w wykonaniu. Benny Goodman czy Luis Armstrong chociażby. Kiedy ktoś zamienia jazz tradycyjny na nowoczesny, jest to moim zdaniem sztubackie i nienaturalne.

- Nadal są odbiorcy, którzy chcą słuchać jazzu tradycyjnego?
- Z tego, co wiem w Niemczech, w Austrii czy na Węgrzech nie brakuje takiej muzyki zarówno w klubach, jak i w mediach. Szczególnie kochają ten gatunek Niemcy. Mówi się nawet, że oni „zamówili” sobie jazz tradycyjny u czarnych Amerykanów. Tam w każdym małym mieście jest jeden klub jazzowy, a w większych – nawet kilka. Są też duże festiwale tej muzyki. Wiem, bo swego czasu bardzo często tam grywałem.

- A w Polsce?
- W Polsce nie usłyszy pan jazzu tradycyjnego – ani w radiu, ani w telewizji. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Całe szczęście nie brakuje koncertów na żywo – choćby teraz podczas krakowskiego Summer Jazz Festivalu. Na naszym niedzielnym występie podczas Parady Nowoorleańskiej był prawdziwy tłum. Potem ludzie podchodzili, klepali nas po ramionach, podawali ręce, brali autografy i kupowali płyty. Na nasz najbliższy koncert w Piwnicy pod Baranami są już wyprzedane prawie wszystkie bilety. To znaczy, że Polacy chcą słuchać takiej muzyki. Tylko trzeba dać im okazję ją posłuchać. A nie tylko disco-polo.

- Jak jazz tradycyjny był przyjmowany w Polsce, kiedy pan zaczynał – w latach. 60?
- To było urocze. Dawaliśmy mnóstwo koncertów, podczas których ludzie wspaniale bawili się do naszej muzyki. Graliśmy w całej Polsce i wszystkie sale były zapełnione. W Krakowie działały 3-4 zespoły tego rodzaju i trochę konkurowaliśmy ze sobą na przyjacielskiej stopie. Podobnie z grupami z Warszawy. Sytuacja zmieniła się, kiedy pojawili się Beatlesi i moda na rock’n’rolla.

- Komunistyczne władze nie stwarzały wam problemów?
- Nie. Władze w ogóle nie wtrącały się nam do działalności. Zostawili nas w spokoju i mogliśmy robić swoje. Przecież to była muzyka instrumentalna – w czym więc miała im przeszkadzać? Były koncerty w klubach, były wielkie festiwale w Krakowie czy w Warszawie. Kłopoty z cenzurą mieli jedynie kabareciarze. Kiedy wprowadzono stan wojenny, granice były zamknięte. Tymczasem nas puszczali bez problemów. Mieliśmy koncerty w Niemczech i we Francji. Nawet celnicy się pytali: „Jakim cudem możecie tak podróżować?”. A my po prostu mieliśmy zezwolenie.

- Grał pan początkowo w kilku krakowskich zespołach: Jazz Band Ball, Old Metropolitan Band i Beal Street Band. Jak to możliwe?
- Kiedy ten pierwszy miał okres przestoju, bo koledzy zawalili egzaminy na uczelni, brano mnie do tego drugiego czy trzeciego. Nie trwało to długo: rok albo dwa czy trzy. W efekcie czasem było tak, że w jednym zespole grało dwóch pianistów. Choćby we wspomnianym Beal Street Band – ja i Jurek Bożyk. Żeby się nie dublować, ja zostałem za fortepianem, a on stanął przy mikrofonie. W efekcie znałem wszystkich muzyków jazzowych w Krakowie.

- Co sprawiło, że w 1991 roku założył pan własny zespół – Boba Jazz Band?
- Rozstałem się z Jazz Band Ballem, bo poróżniliśmy się o styl wykonywanej muzyki. Wyjechałem do Francji i grałem kilka lat w Paryżu z tamtejszymi muzykami. Kiedy wróciłem do Krakowa, wpadłem na Marka Rosnera, który odszedł z Beal Street Bandu. „To może załóżmy nowy zespół?” – zaproponowałem. Zaczęliśmy więc przesłuchania, ale musieliśmy zrobić ostre sito, bo nie każdy się nadawał. W ciągu kilku lat ukształtował się skład zespołu, który przetrwał do dzisiaj.

- Lubi grać z młodszymi od siebie muzykami?
- Tak. Oni mają do mnie wielki szacunek. Dzisiaj zostawiam im dużo swobody. Kiedyś musiałem jednak nad nimi trochę popracować, bo każdy miał inne naleciałości. Ja zjadłem zęby na jazzie tradycyjnym, więc wiedziałem o co chodzi. Nigdy nie byłem jednak jakimś despotą, bo wiem jak ważny jest dobry klimat w zespole. Kiedy go nie ma, lepiej dać sobie spokój z graniem.

- Czym wyróżnia się Boba Jazz Band?
- Ci, którzy chodzą na nasze koncerty, mówią że każdy koncert zespołu jest inny. A to dlatego, że my nadal bawimy się tą muzyką. Granie sprawie nam wielką przyjemność. Mobilizujemy się na każdy koncert i zamieniamy go trochę w muzyczny kabaret. Ja zawsze patrzę na publiczność i kiedy widzę, że nóżki jej chodzą, to znaczy, że koncert jest udany. Traktuję przez to widzów jak kolejnych członków zespołu. Bo oni przecież współtworzą klimat koncertu. Dlatego zawsze staram się wciągnąć ludzi do wspólnej zabawy.

- Zagrał pan w swym życiu setki koncertów. Któryś z nich był wyjątkowy?
- Te w Ameryce. Byłem tam z Jazz Band Ballem osiem razy, a z Boba Jazz Bandem – raz. Tam co roku odbywa się w Sacramento specjalny festiwal jazzu tradycyjnego. W ciągu dwóch tygodni w niesamowitym upale gra niemal 200 różnych zespołów tego rodzaju. Tamtejsza publiczność wyjątkowo dobrze czuje tę muzykę. Dlatego kiedy się wychodzi na scenę, reakcja jest natychmiastowa. Gdy wystąpiliśmy, widzowie nie chcieli uwierzyć, że jesteśmy z Polski. Dla nas to było niesamowite przeżycie. To było tak, jakbyśmy unosili się w powietrzu.

- Poczuliście się docenieni?
- Kiedy byliśmy w latach 80. w Sacramento, dostaliśmy od prezydenta Reagana dyplom za krzewienie kultury amerykańskiej w Europie. W następnej dekadzie tak spodobał się nasz występ, że na spotkanie zaprosił nas gubernator Kalifornii - Arnold Schwarzenegger. Zaakceptowały nas nawet tamtejsze związki zawodowe, które rzadko pozwalają muzykom z zza granicy występować u siebie. My zrobiliśmy furorę – i nie robiono nam żadnych trudności z załatwianiem koncertów czy ze sprzedażą płyt.

- Grał pan z różnymi muzykami. Udało się panu stanąć na scenie z którymś z pana idoli?
- Tak. Raz miałem okazję wystąpić podczas międzynarodowego jam session z perkusistą Counta Basiego, a innym razem – z perkusistą Luisa Armstronga. To było niesamowite, jak oni grali. Z kolei w Krakowie w klubie Pod Jaszczurami towarzyszyliśmy kiedyś słynnemu klarneciście z Nowego Orleanu. Zapomniałem tylko jak się nazywał. Ale pamiętam, że emocje też były wtedy niesamowite.

- Jak pan widzi przyszłość jazzu tradycyjnego w Polsce?
- Jest coraz lepiej. Najważniejsze, że do grania garną się młodzi muzycy. Powstają nowe zespoły w całym kraju. Mało tego: rodzą się kolejne festiwale jazzu tradycyjnego, chociażby w Radomiu czy Myślenicach. To jest sygnał, że jest zapotrzebowanie na ten gatunek muzyki.

- Myśli pan, żeby już odejść na emeryturę?
- Ależ skąd! W życiu. Póki mnie chcą, to będę grał. Kiedy przez pandemię nie występowałem prawie rok, aż mnie roznosiło. Jak wreszcie wczoraj pojawiłem się wreszcie na scenie, miałem wielką radość w sercu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska