Umrzeć za ojczyznę
Przeżył powstanie warszawskie jako roczne dziecko. Potem bawił się z kolegami w ruinach stolicy, skacząc przez leje po bombach i buszując po pozostałościach dawnych kamienic. Wychowywany w patriotycznym duchu, uważał, że nie ma nic piękniejszego niż umrzeć za ojczyznę. Dlatego żałował, że nie urodził się wcześniej, by móc wziąć udział w patriotycznym zrywie.
Bardzo się różnił od swego młodszego brata Macieja. Najpierw on był spokojny, a brat – łobuziak, a potem na odwrót – on stał się chojrakiem, a brat się uspokoił. Być może dlatego zawsze darli koty, choć lubili się ze sobą bawić. Jan był uparty: kiedyś mama powiedziała, że dopóki nie przeprosi jej za coś, co przeskrobał, nie pozwoli mu spać w łóżku. I tak się zaciął, że dwie noce spędził na podłodze w kuchni.
W powstańczym kanale
Początkowo jego pasją był sport. Nieźle grał w piłkę nożną i wiele wskazywało, że pójdzie dalej tym torem. Ale tak się nie stało. O ile bowiem świetnie dogadywał się z kolegami na boisku, to po meczu już nie bardzo. Młodzi piłkarze lubili wypić z trenerem, a on stronił od alkoholu. Dlatego z czasem ich drogi się rozeszły.
Kiedy miał trzynaście lat, do jego liceum przyszedł reżyser obsady przyszłego filmu Andrzeja Wajdy o powstaniu warszawskim. I od razu spodobała mu się jasna czupryna Janka. Tak chłopak trafił na plan swojego pierwszego filmu i zagrał w „Kanale” postać łącznika „Zefira”. Podczas prac zaprzyjaźnił się z drugim reżyserem – Kazimierzem Kutzem, który polubił go i zaprosił nawet na swoje wesele.
Prestiżowe stanowisko
Występ w „Kanale” tak mu się spodobał, że po maturze zdał do warszawskiej akademii teatralnej. Tam kształcił się pod okiem mistrzów polskiej sceny. Dlatego teatr był zawsze dla niego najważniejszy. Po zrobieniu dyplomu z powodzeniem zaczął występy na kolejnych warszawskich scenach. Z czasem doceniono jego dorobek i w 2003 roku został dyrektorem Teatru Narodowego. Ostatnia kadencja właśnie mu się kończy.
Popularność przyniosła mu jednak telewizja i kino. Widzowie pokochali go za rolę w serialu „Kolumbowie”, dlatego potem chętnie występował na małym ekranie, choćby w „Polskich drogach” czy „Domu”. Na dużym ekranie sprawdził się zarówno w dramacie, jak i w komedii. Pamiętamy go z takich filmów, jak „Noce i dnie”, „Magnat”, „Komedia małżeńska”, „Wielka wsypa”, „Szczur” czy „Katyń”.
Na dwa domy
Jeszcze na studiach Jan zakochał się w koleżance z uczelni – Barbarze Sołtysik. Wiedziony romantycznym porywem, oświadczył się i został przyjęty. Na ślub zwolnił się z zajęć wojskowych, mówiąc że zmarła mu babcia. Dlatego na uroczystości pojawił się w... mundurze. Początkowo wydawało się, że małżeństwo będzie szczęśliwe. Jego owocem stała się trójka dzieci: syn i dwie córki.
Popularność uderzyła jednak aktorowi do głowy. Opinia amanta sprawiła, że obsadzano go u boku pięknych koleżanek po fachu, z którymi z powodzeniem romansował. Kiedy w 1979 roku poznał Dorotę Pomykałę, wydawało się, że zostawi dla niej żonę. Przez dziesięć lat aktor żył na dwa domy – w Warszawie i w Krakowie. Ostatecznie jednak zerwał z Pomykałą i spróbował ułożyć sobie życie z żoną. Na próżno: w 1994 roku para rozwiodła się.
Na australijskiej plaży
Kiedy Englert został wykładowcą na warszawskiej Akademii Teatralnej, jego studentką była na początku lat 90. piękna blondynka – Beata Ścibakówna. Początkowo nie zwracał na nią uwagi. Kiedy pojechał z grupą studentów do Australii, była wśród nich i Ścibakówna. Podczas wypadu na plażę, dziewczyna postanowiła popływać i zaczęła tonąć. Englert wyłowił ją z wody – i zakochał się bez pamięci.
Para pobrała się w 1995 roku i początkowo wzbudzała liczne kontrowersje. Dopiero z czasem małżeństwo zostało zaakceptowane w środowisku. W 2000 roku na świat przyszła córka aktorów – Helena. Dziś i ona z powodzeniem próbuje swych sił w kinie i w telewizji. Na pożegnanie z Teatrem Narodowym Englert przygotował autorską wersję „Hamleta”, w której obsadził żonę i córkę. Sprawiło to, że oskarżono go o nepotyzm. Premiera już w kwietniu.
