Po prawie sześciu latach zrezygnował pan z pracy w Jawiszowicach, które po jesieni plasują się na 15. miejscu w grupie zachodniej IV ligi w małopolskiej. Czy to był główny powód tej decyzji?
Trener odpowiada za wynik, a ten nie spełnia nie tylko oczekiwań kibiców, ale także moich. Po letnich ruchach kadrowych, nie ukrywam, że liczyliśmy na miejsce w górnej połówce tabeli. Bliżej czołówki. Na decyzję wpływ miały także sprawy osobiste. Musiałem trochę zwolnić tempo życia.
Podobno dla każdego zespołu najtrudniejszy jest drugi rok po awansie. Jawiszowice zdają się potwierdzać tę regułę. Jako beniaminek drużynie szło znacznie lepiej.
Piłkarskie zasady stanowią tylko część prawdy. Przegraliśmy przede wszystkim z... kontuzjami. Szybko straciliśmy Krzyśka Chrapka, mającego ekstraklasowy bagaż doświadczeń. Dziś wiemy, że już nie wróci do futbolu. Z kolei uraz Tomasza Tworka sprawił, że rozsypał nam się blok defensywny. W pierwszym sezonie na szczeblu wojewódzkim właśnie obrona była naszym atutem. Jesienią musiałem w tej newralgicznej dla każdego zespołu formacji sporo eksperymentować, co musiało się odbić na wynikach naszego zespołu. Problem był na tyle duży, że słabszej defensywy nie zrekompensowała solidna siła „ognia”.
Jak podsumuje pan swój czas spędzony w Jawiszowicach?
Był to dla mnie fajny okres. Myślę, że napisałem razem z drużyną kawał klubowej historii. Zaczynałem pracę w Jawiszowicach, które plątały się w dole tabeli oświęcimskiej klasy A. Frekwencja na treningach wynosiła zwykle ośmiu graczy. W klubie byli tylko seniorzy. Dzisiaj mamy spore zaplecze młodzieży. Zrobiłem z drużyną dwa awanse; najpierw do okręgówki, a potem do czwartej ligi. W okręgówce spędziliśmy tylko dwa sezony. W roku awansu zdominowaliśmy konkurencję, doznając tylko jednej porażki. Czy w takiej sytuacji mogliśmy nie sięgnąć po awans? Musieliśmy to zrobić, choć być może organizacyjnie nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Sportowo szczebel wojewódzki wcale nas nie przerósł.
W końcówce sezonu zespół złapał jednak swój rytm. Nie było jednak przełożenia na punkty.
Wtedy jednak zabrakło nam szczęścia. Jeśli dobrze liczę, to w pięciu meczach, które powinniśmy byli wygrać, uciekały nam punkty. Najbardziej bolesne były porażki poniesione w doliczonym czasie, w dodatku po golach straconych po rzucie karnym. Z kolei jak z Unią Oświęcim prowadziliśmy już 2:0 i powinniśmy wygrać znacznie wyżej, skończyło się remisem 2:2. Podobno suma szczęścia w sporcie równa się zero, więc wiosną, mój następca, Przemek Pitry, powinien zapewnić drużynie utrzymanie na szczeblu wojewódzkim.
4. liga. Jawiszowice miały fizyczną przewagę, ale gole strze...
4. liga. Jawiszowice kontra Unia Oświęcim, czyli w derbach p...
