W tym roku chciał jednak nie tylko rozpropagować tę mało znaną w Polsce dyscyplinę, ale także pobić rekord prędkości w Tatrach, który należy do Jacka Niklińskiego, a został ustanowiony w 1978 roku. Nikliński, zjeżdżając z Beskidu do Kotła Gąsienicowego, osiągnął prędkość 180 km/h.
Próba bicia rekordu odbyła się wczoraj rano w Kotle Goryczkowym. Pomimo trzech prób zjazdu nie udało się przekroczyć prędkości 160 km/h.
- Mógłbym pojechać szybciej, jednak zdecydowałem, że nie będę się rozpędzał. Byłoby to dla mnie już niebezpieczne - mówi narciarz.
Jak zaznacza Dobrowolski, trasa była świetnie przygotowana. - Polskie Koleje Linowe zrobiły wszystko, co tylko się dało. Jednak na przeszkodzie stanął nam deszcz, który w piątek padał w Tatrach. To spowodowało, że ratrak nie mógł pracować tak długo, jak powinien, by trasa była idealnie przygotowana - zaznacza Jędrzej.
Wczoraj, zdaniem narciarza, na trasie pojawiły się nierówności, które znacznie utrudniły mu hamowanie. - Na nierównościach podbijało mnie. W powietrzu, gdy nie miałem kontaktu ze śniegiem, nie mogłem hamować - zaznacza.
Dobrowolski przekonany jest jednak, że na trasie w Kotle Goryczkowym, w sprzyjających warunkach, można osiągnąć prędkość 190-200 kilometrów na godzinę.
- I będę starał się to osiągnąć. Za rok przymierzam się do kolejnej próby szybkościowej - zapowiada Dobrowolski. Za rok Dobrowolski chce zorganizować nie tylko próbę bicia rekordu, ale także zawody amatorskie w speed-ski, tak by narciarze mogli poczuć, jak to jest pędzić z prędkością powyżej 100 km/h. - Liczę, że mi się to uda - dodaje na koniec.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+