MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Józef Lichoń z Rupniowa i jego zapiski - czyli niezwykła podróż w czasie na podlimanowską wieś

Krystyna Trzupek
Krystyna Trzupek
Prace Józefa Lichonia
Prace Józefa Lichonia Arch. rodzinne
,,Dom z drewna, lepiony gliną, bielony wapnem kryty słomą. Ludzie nie znali doktorów, szpitali. Rodzili się w prymitywnych warunkach w domu, bez dyplomowanych położnych, wychowywali dzieci surowo, a w starości umierali w domu otoczeni troską i miłością. Z pokolenia na pokolenie, zawsze była w domu babcia, dziadek, ich dzieci i wnuki. Dla wszystkich było miejsce przy jednym stole, który wszystkich jednoczył. Posiłki były swoistym darem Bożym, zaczynane znakiem Krzyża i kończone tym znakiem. Zimowe wieczory były bardzo długie. Szybko zapadał zmierzch. Rytuał rodzinny był ustalony i nie wiele się różnił od zwyczajów w innych domach. Po zapadnięciu zmierzchu, siadali wszyscy w grupie, koło pieca. Blachy kuchni były jeszcze od popołudniowego palenia niewystygłe, więc kładło się na nie jakąś derkę. Siadała Babcia, Mama, z nogami opuszczonymi na ławę, na której zwykle tuliły się do kolan dzieci. Zdarzało się często, że przychodzili sąsiedzi. Opowiadali też dziwne opowieści i gadki, o strachach, zbójcach, diabłach, płanetnikach, czarach i czarownikach, czarownicach, zaklęciach, inkluzach, topielcach, strzygach i innych wysnutych z fantazji ludowej stworach” - Taki obraz wsi wyłania się ze wspomnień Józefa Lichonia. W swoich zapiskach pisarz oprowadza nas po Rupniowie i okolicach z wrodzoną sobie swadą i poczuciem humoru od 1855 roku (bazując na wspomnieniach swojej babci) przez okres I i II wojny światowej. Wychowany w głębokiej wierze, ciężkiej pracy, zakochany w tradycji i obyczajach polskiej wsi stworzył unikatowe dzieło, będące skarbnicą wiedzy na temat Limanowszczyzny.

Józef Lichoń urodził się w 1923 r. w Rupniowie, przysiółek Dąbki, w domu rodzinnym Lichoni, obecnie dom Dudziaków. Był bratem śp. Barbary Dudziak, mamy Stanisława Dudziaka. W Rupniowie spędził swoje dzieciństwo i młodość. Mimo, że w 1948 r. przeprowadził się wraz z miłością swego życia do Strzegomia, nie zapomniał o swych rodzinnych korzeniach. Niezwykle utalentowany pisarz, satyryk, malarz. Za swoją twórczość otrzymał liczne odznaczenia i dyplomy. Zmarł w 2002 r. Jego obrazy słynne są w całym Strzegomiu, natomiast w rodzinnym Rupniowe zdobią nie tylko ściany domu rodziny Dudziaków, ale i miejscowej kaplicy i kościoła parafialnego. Jest autorem książki ,,Na rozstajach” i niepublikowanych jeszcze wspomnień ,,Spod Strzechy”. Zapiski te, zawierają nie tylko bogatą historię całego rodu pana Józefa, ale nade wszystko stanowią cenne źródło etnograficzne na temat wsi polskiej z przełomu XIX i XX w.
Józef Lichoń to taki nieodkryty Władysław Dunarowski, miłośnik regionalizmu, krzewiciel lokalnej kultury, wybitny poeta. Jego twórczość bawi, uczy, zmusza do refleksji. „Artystyczny człowiek orkiestra”, samouk. Z zamiłowania fotograf, pozostawił po sobie bogaty zbiór czarno-białych zdjęć, które uzupełniają słowo pisane, ukazując rodzinną miejscowość i jej mieszkańców na starej fotografii.
- To jest spuścizna dla nas, współczesnych. Czuję się w obowiązku pielęgnować i niejako kontynuować to, co rozpoczął mój wujek – podkreśla Paweł Dudziak, inicjator i współtwórca strony internetowej na temat Rupniowa (Nasz-Rupniów.pl). - Mam poczucie niejakiej misji, jaką również my mamy do spełnienia wobec przyszłych pokoleń, by ocalić od zapomnienia tradycję i historię naszego terenu, gdyż, jak często powtarzał mój wujek, pamiętając o przeszłości, budujemy przyszłość – kończy Paweł.

Spuścizna Józefa Lichonia

,,Drogą do Rybia wędrowali na wieczny spoczynek zmarli z okolicznych chałup i z części Bednarek. Trzeba było trumnę dobrze przywiązać, żeby nie wypadła z wozu, bo droga wiodła pod górę na Dział, po wystających z gliny kamieniach i koleinach głębokich do osi kół. Jeżeliby ktoś nie dowierzał czy jego bliski zmarł, to po przewiezieniu go tą drogą na cmentarz, mógł się upewnić, że naprawdę nie żyje” - pisze Józef Lichoń w swoich zapiskach. I mimo, iż rzecz dzieje się w odległych czasach, to prawie dla każdego rupniowianina jest to historia bliska jego sercu. Każdy mieszkaniec tej części Rupniowa potrafi wskazać, gdzie leży przysiółek Działy czy Bednarki, z tą różnicą, że dziś prowadzą tamtędy drogi asfaltowe. W potocznym przekazie także do dziś funkcjonują przydomki, a w niektórych przypadkach przywarły one do swych właścicieli bardziej niż nazwiska. I tak, w opisywanych we wspomnieniach, rodzin z Dąbków, Malyrza, Roli, Wygranej, nie trzeba, zwłaszcza starszemu pokoleniu przybliżać.

Do ołtarza tylko z wianem

Jakie były bolączki onego czasu panien na wydaniu? ,,Bez posagu - wiana, były dziewczęta najczęściej skazane na staropanieństwo. Żaden bowiem kawaler nie zakładał rodziny, nie mając zabezpieczenia. Jeżeli sam posiadał grunt i chałupę, mógł pozwolić sobie na zakochanie w pięknych oczach, jeżeli mu rodzice pozwolili. Chłopak ubogi, szukał punktu oparcia materialnego - dziewczyny z posagiem” - tłumaczy pisarz. Życie panien z nieślubnymi dziećmi zwanymi ,,bąkami” również nie było łatwe. Józef Lichoń wspomina: „Dobrze, że przynajmniej ksiądz nie wybrzydzał i po solidnej repremendzie dał dziecku normalne imię, np. Jan a nie żaden Wawrzyniec, Bartłomiej, Maciej, które przeznaczone były dla bąków i nikt dziecku urodzonemu z „prawego łoża” takich imion nie dawał. Chociaż przypadki nieślubnych dzieci zdarzały się dość często, panna, której się to przytrafiło, była przez dłuższy czas na cenzurowanym w środowisku wiejskim”.

18 km z jajkami

Z zapisków Józefa Lichonia dowiadujemy się też, co było podstawą jedzenia: ,,Ziemniaki spożywane były w różnych postaciach dwa, trzy razy dziennie. Rano ze żurem, w obiad gniecione, polewane roztopioną słoniną. Smażone skwarki, były przysmakiem, na który jeden przed drugim polowaliśmy, bo jadało się z jednej miski. Zimą mleka od jednej krowy, gdy była ona wysoko cielna, było mało. Jedynym dyżurnym tłuszczem była słonina. Mięso pojawiało się czasem w niedzielę, pochodziło z królika a bywały i przypadki, że coś spadło na kurę, albo we wsi zdarzyło się nieszczęście jakiejś krowie. Nie było w zwyczaju kupować mięsa w sklepie. Najbliższy rzeźnik był oddalonym 5 km w Tymbarku. Chodzili tam na jarmarki co drugi poniedziałek, ale były ważniejsze potrzeby niż mięso, jak słonina, sadło do kapusty, sól, nafta, zeszyty dla dzieci, płótna na koszule, zelówki pod buty. Na mięso nie starczało. Jajka były jedynym towarem w zimie, który można było sprzedać za pieniądze, żeby pokryć zapotrzebowanie na wszystko. Brała więc mama sześćdziesiąt jajek do koszyka i niosła po błocie, kurzu czy grudzie pięć kilometrów, żeby sprzedać, po pięć groszy za sztukę. Miała za to trzy złote. Ceny jajek zależne były od odległości większych miast. I tak np. cena jajka w Tymbarku, od ceny w Łapanowie, wynosiła 1gr na sztuce. Toteż niektóre, czujące się na siłach kobiety, dźwigały do 12 kg towaru do Łapanowa, odległego o 18 km, żeby wziąć te dwa złote więcej. To i tak dużo w porównaniu z zarobkiem mężczyzny, który za młockę czy koszenie za 12 godz. - dniówkę zarobić mógł na miejscu najwyżej półtora złotego”

Pot na plecach

Żniwa był to okres najbardziej wytężonej pracy w polu. ,,Dzień po dniu, po 10 i więcej godzin, pracować na stojąco, z głową pochyloną do kolan, rękami wyciągniętymi do ziemi, w prawej ręce sierp, lewą chwytać tuż przy ziemi źdźbła zboża, przyginać a prawą ręką z sierpem ucinać te źdźbła, aż do pełnej garści, żeby się na moment wyprostować i odłożyć na snopek. A z góry, lipcowe słońce piecze, żar leje się strumieniami i pot spływa po twarzy, po plecach. Oj! Ciężki kawałek chleba”.

Proste jak cep?

Józef Lichoń dementuje utartą plotkę, że coś jest proste jak budowa cepa, bo cep tylko na oko miał prostą konstrukcję. ,,Długość bijaka i dzierżaka też nie była przypadkowa. Nie mierzono w centymetrach, ale indywidualną szerokością dłoni, licząc i przekładając uchwyty garścią w rytmie „gdzie idziesz - do lasu - po co - po kijak - na co - na bijak - czym utniesz - siekierką - po ile - po tyle.” To był bijak. Podobnie było z dzierżakiem, tylko przy dłuższej wyliczance. Zakończenia cepów - kapice - sporządzono ze specjalnie spreparowanej skóry z pęcin nóg krów. Wiązanie sfory - sporządzono z wysuszonego ścięgna nóg wołowych. Przywiązywano to mocną smolną dratwą do główek bijaka i dzierżaka. Z politowaniem patrzyłem kiedyś na pokaz młocki cepami, przy okazji dożynek. Przy takich ruchach i takich cepach mogliby się na klepisku pozabijać a przynajmniej nabić sobie guzów. Trzeba było się wprawić i umieć tak podnosić i opuszczać cep, żeby się we dwóch albo i trzech uderzających w jedno miejsce nie powikłać, bo guz gotowy. Najwięcej słomy używano na pokrycia dachów. Przygotowanie snopków, specjalnie przeznaczonych do „wszycia” na dach, wymagało także swoistego kunsztu. Ale taki dach służył przez 25 lat. Można go było łatać, gdzie przepaliło słońce albo uszkodził wiatr. Po wymianie na nową słomę, była ściółką pod bydło i materiałem na obornik”.

KONIECZNIE SPRAWDŹ:

FLESZ: Wyniki wyborów samorządowych 2018: rekordowa frekwencja, sensacyjne wyniki, ciekawa II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska