Oznaczało to, że dalsze poszukiwania zaginionego są daremne, a pomóc mu może jedynie modlitwa. W późniejszych czasach martwą rybę wysyłano potencjalnej ofierze mafijnych porachunków jako rodzaj ostatniego ostrzeżenia lub pocałunku śmierci, nazywanego na Sycylii „il bacio della morte”.
Tego rodzaju skojarzenia, rodem z gangsterskich filmów, musiały zapewne towarzyszyć przedstawicielom rządu w obliczu nadodrzańskiej katastrofy ekologicznej. Dlatego postanowili oni zmienić klimat wydarzeń, doprawiając je dawką absurdalnego humoru, kojarzącego się raczej z komediami niemego kina niż mafijnymi sagami o ojcach chrzestnych. Tylko tak zinterpretować potrafię zapowiedzi jednego z polskich ministrów, iż dla uspokojenia ludności i udowodnienia czystości wody gotów jest przebrać się w kąpielówki i osobiście zanurzyć w Odrze, zażywając kąpieli na wysokości lubuskiej wioski Cigacice. Ostatecznie żaden minister do rzeki nie wszedł, co dobrze świadczy o umiejętnościach analitycznych naszego rządu. Wiadomo przecież, że dla skutecznego monitorowania tak długiej rzeki potrzeba by przynajmniej połowy rady ministrów. Długość koryta Odry na terytorium Polski wynosi ponad 700 kilometrów. Gdyby co dwadzieścia kilometrów codziennie moczył się w Odrze jeden minister, potrzeba by ich było do tej akcji ponad trzydziestu. Zdezorganizowałoby to zapewne przebieg posiedzeń rządu, zwłaszcza w sezonie wakacyjnym. Część politycznych „grubych ryb” należałoby odwołać z urlopów. Czy przed zanurzeniem się w Odrze ministrowie nie powinni przechodzić odpowiednich badań lekarskich? Jak zareagowałaby na widok ich negliżu miejscowa ludność?
Odpowiedzi na te pytania nie dane nam będzie poznać. Pomysł wiceministra infrastruktury nie doczekał się realizacji. Zamiast pływać w Odrze, nasi politycy dalej pływać będą tylko na konferencjach prasowych. Szkoda.
