FLESZ - Polska żywność nie jest eko. A wszystko przez węgiel
Poziom wody w Klimkówce jest coraz niższy. Nie mamy większych opadów, więc nie ma jej skąd przybyć. A jak opada, to odsłania wszystkie swoje tajemnice. Mało przyjemnie, wręcz niebezpieczne dla zdrowia i życia. Wystarczy wybrać się na spacer po brzegach, a teraz to, w zasadzie po dnie. Mimo iż od zakończenia budowy zbiornika minęło ćwierć wieku, komuś, kto miejsca nie zna, może się wydawać, że wciąż trwa.
- Próbowałem zainteresować sprawą wiele osób i instytucji – pisze w mailu do nas jeden z wędkarzy. - Jak na razie, na próżno – dodaje.
Z miejsca nakręcił krótki filmik. Na zbliżeniach widać zniszczone, skorodowane przez wodę i czas elementy konstrukcji. Widać też stalowe pręty, sporej wielkości betonowe bloki z zardzewiałymi, wystającymi z nich metalowymi elementami. Z jednego wyrasta długi naokoło metr stalowy pręt. Gdyby natknął się na niego ktoś, kto pływa – lepiej nie zastanawiać się, co mogłoby się stać.
- To jedyna szansa, by wszystko, co niebezpieczne usunąć. Nie można tego tak zostawić, bo kiedyś dojdzie do nieszczęścia – grzmiał nasz rozmówca.
Za interwencją czytelnika, poszła nasza. Zbiornikiem zarządza Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Rzeszowie. Nazwa długa i skomplikowana, ale to w jego gestii leżą wszelkie działania w zalewie. Krzysztof Gwizdak, kierownik zespołu Komunikacji Społecznej i Edukacji Wodnej RZGW w Rzeszowie, zapewnia, że wiedzą o sprawie i działają.
- Pracownicy własnymi siłami usunęli części metalowych prętów i płaskowników, które mogły stwarzać największe niebezpieczeństwo. Poziom lustra wody cały czas opada i niestety odsłania kolejne fragmenty żelbetowej konstrukcji – informuje.
I tu niestety pojawiają się kłopoty natury technicznej, a pewnie i logistycznej. Z uwagi na duże wymiary i znaczną masę tych elementów nie można ich usunąć ręcznie.
- Jedyną alternatywą jest wjazd ciężkim sprzętem budowlanym typu koparki, ładowarki i ciężarówki, a następnie wywiezienie tych pozostałości wraz z wyprofilowaniem dna zbiornika – tłumaczy dalej Gwizdak.
Na razie jednak, nasączenie gruntu nie pozwala na wjazd takiego sprzętu, gdyż mógłby spowodować uszkodzenie skarp zbiornika. Udało się natomiast zabezpieczyć dostęp do żelbetowych elementów taśmami ostrzegawczymi.
- Podjęto już działania, by z chwilą, gdy tylko warunki atmosferyczne umożliwią bezpieczny wjazd ciężkich maszyn na czaszę zbiornika, usunąć betonowe elementy – zapewnia.
Zbiornik w Klimkówce został oddany do użytku z wielkimi fanfarami w 1994 roku. Budowa nie zapowiadała funkcji rekreacyjnej. To zmieniało się przez lata - zalew jest jednym z naszych turystycznych magnesów. Co więcej, od kilku miesięcy trwają tam prace nad budową plaż kompaktowych, pomostów.
- Nabrzeże będzie trzystopniowe - opisywał rozwojowe plany wójt gminy Ropa Karol Górski. - Będzie to połączenie kamienia i płyt kompozytowych. Idealne rozwiązanie, gwarantujące bezpieczeństwo - podkreślał.
Musi więc być pewność, że nad Klimkówką jest bezpiecznie i takie niespodzianki, jak te, które odkryła woda, muszą zniknąć.
Gdy jedni liczą na turystów i myślą o atrakcjach dla nich - przecież za każdym przybyłym idą jego pieniądze - innych martwi coś, wydawać by się mogło, zaskakującego.
- Jeśli już mowa o dnie jeziora, to dla nas istotna jest warstwa mułu, która z wodą, spływa rzeką Ropą od zapory w kierunku Gorlic i zamienia ją w ściek - komentuje Łukasz Kosiba, prezes koła PZW Miasto Gorlice. - To jest problem na skalę miasta. Chyba że przestaniemy pić wodę - dodaje.
