Zakopane. Spełnienie obietnic Tuska kosztowałoby ok. 100 mln zł
Przyznam, lubię patrzeć na łyżwiarstwo szybkie raz na cztery lata, bo sport to szlachetny. Miło, kiedy ludzie w biało-czerwonych kostiumach nadążają za tymi w kolorze orange. Ale czy aż tak miło, by decydować się pod wpływem poolimpijskich emocji na wydanie przynajmniej kilkudziesięciu milionów?
Jako podatnik sfinansowałem już w samym tylko Krakowie kawałki stadionów Wisły i Cracovii, a do tego tor do kajakarstwa górskiego na leniwej tu Wiśle (rzece). Teraz biedzę się nad tym, skąd wziąć pieniądze na ich utrzymanie. Więc gdy słyszę żądania wzniesienia kolejnej świątyni zawodowego sportu, to odruchowo staję okoniem.
Zresztą jakieś 30 lat temu byłem już uczestnikiem podobnej dyskusji, którą od tej forsowanej przez strażaka Bródkę różnił tylko poziom technologiczny. Wtedy chodziło o wybudowanie sztucznie mrożonych torów dla panczenistów. Byli oni w o wiele trudniejszej sytuacji, bo zimy były kapryśne jak dziś i lód naturalny błyskawicznie zamieniał się w wodę, a zawodnicy z pokolenia choćby Erwiny Ryś-Ferens nie mieli dzisiejszej swobody szukania zadaszonych miejsc do treningu. Na przeszkodzie stała żelazna kurtyna i limity dewizowe.
Teraz panczeniści chcą toru pod dachem, bo dokuczają im długie rozłąki z rodzinami, kiedy się udają na treningi do Niemiec. Rozumiem, że gdy taki tor powstanie w Zakopanem, to rozstania nie będą tak bolesne. A właściwie to nie rozumiem... Przecież do Berlina i sporego kawałka Niemiec spod Łowicza, gdzie mieszka mistrz Bródka, jest tak samo daleko, jak pod Tatry. A jeśli nawet dalej, to po drodze nie ma zakopianki! Jest za to autostrada. O połączeniach tanimi liniami lotniczymi nie wspomnę. Gdy więc trzeba nagle odeprzeć tęsknotę, łatwiej zrobić to z Niemiec, niż z Krupówek.
Mój sceptycyzm więc rośnie. Cieszę się też - jako podatnik oczywiście, a nie patriota - że nasi nie zdobyli w Soczi medalu w bobslejach. Bo dla nich toru też nie mamy, a kosztowałby... Strach nawet pomyśleć. Podobnie z narciarstwem alpejskim. Choćby sreberko przywiezione znad Morza Czarnego zmusiłoby nas albo do budowy Alp (krytych naturalnie), albo do zorganizowania szybkiej wyprawy zbrojnej przynajmniej w Tatry słowackie.
Zawodników oczywiście rozumiem. Fajnie byłoby mieć tor w Polsce, bo tu jest taniej. Cieszy mnie, że uprawiają sport na tak wysokim poziomie. Jednak nie dla sławy ojczyzny wyłącznej, ale i własnej też. Dla satysfakcji i - nie bójmy się tego powiedzieć - dla pieniędzy, jakich w inny sposób zapewne nie potrafiliby zarobić. Od premiera, ale też od środowiska sportowego, samorządów i podatników mamy prawo wymagać, by istniejące tory lodowe funkcjonowały tak, aby dzieciaki i młodzież mogły na nich wywijać na panczenach. Nieliczni z nich staną się zawodowcami. A to wymaga takich samych poświęceń, jak np. te, jakie ponoszą budowlańcy układający autostrady. Też z dala od żon i dziatek.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+