To na pewno przypadkowy ostrzał
Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie mama, 86-letnia kobieta, pamiętająca jeszcze grozę tamtej, wielkiej wojny na Ukrainie i straszne lata na Wołyniu. Była przerażona tym, co usłyszała w wieczornych wiadomościach telewizyjnych. Obcymi pociskami, które spadły na terytorium Polski. Mamy wojnę?! Nic o tym nie widziałem, byłem poza domem, ale uspokoiłem ją, że to na pewno przypadkowy ostrzał, pewnie gdzieś niedaleko granicy z Ukrainą. Byłem tego pewny. Skąd mogłem o tym wiedzieć?
Otóż od czasu pewnego wydarzenia podczas wielkich ćwiczeń wojskowych na poligonie pod Żaganiem. Nabyłem tam, pracując jako dziennikarz, pewną wiedzę o osobliwościach rakiet, dobrze znaną wszystkim wojskowym. A było to tak.
Wystrzelono salwę PTURS-ów, przeciwpancernych pocisków kierowanych. Wszystkie poleciały w kierunku upatrzonych celów – z wyjątkiem jednego, który zawrócił i ruszył dokładnie z powrotem, na stanowisko obserwatorów pod drewnianą wiatą. Wśród obecnych tam oficerów wywołało to niewielkie poruszenie. Niektórzy generałowie unieśli się nawet z lekka ze swych krzeseł. Cywilny minister obrony narodowej trwał jednak jak posąg z lornetką przy oczach, tylko z jego fajki wydobył się wielki kłąb dymu.
Rakieta spadła na lewej flance, nie dolatując do wiaty. Los oszczędził ministra i polski sztab generalny.
– Urwał się pocisk – wytłumaczył incydent pułkownik Władysław Saczonek, szef sztabu kierownictwa ćwiczeń. – Tak się dzieje, gdy źle zadziała mechanizm.
Później widziałem kilka potężnych rosyjskich rakiet, które spadły na czeczeńskie wioski i nie eksplodowały. Na pierwszy rzut oka było widać, że to starocie z sowieckich jeszcze magazynów, wyposażone w przestarzałe mechanizmy krzywkowe. Elektroniczne wnętrzności z głowicy jednej z nich zabrał i przywiózł do Polski, a następnie dostarczył gdzie należy do ekspertyzy, wędrujący ze mną po wojennej Czeczenii jesienią 1999 roku warszawski pisarz Witold Michałowski. Co ciekawe, przemycił ten ładunek w plecaku przez kilka kontroli na lotniskach w Nazraniu, Moskwie i Stambule. Ale tego mógł dokonać tylko Michałowski, który na inaugurację prezydenta Maschadowa pomaszerował z Inguszetii do Groznego pieszo, nocą.
Rakieta to zawodny mechanizm
Rakieta, której elementy podczas lotu rozgrzewają się do czerwoności wskutek tarcia powietrza, to zawodny mechanizm. Rzadko, ale jednak.
Wczoraj wieczorem taka rakieta, która się najwidoczniej „urwała”, trafiła w przypadkowy cel w polskiej wsi Przewodowo, zabijając dwóch ludzi. Pierwsze skojarzenie większości telewidzów, oglądających ogromny lej i wrak ciągnika, było pewnie takie, że to Rosjanie celowo bądź przypadkowo ostrzelali nasze terytorium. Dzisiaj dopuszcza się raczej możliwość, że rakietę wystrzeliła ukraińska obrona przeciwlotnicza, odpierająca wczorajszy zmasowany, szaleńczy atak setki rosyjskich rakiet na ukraińskie miasta. Eksperci wojskowi wskazują przyczyny tego nieszczęśliwego wypadku. Jedną z nich może być fakt, że ukraińska armia sięga już po najstarsze zapasy w swoich magazynach, rakiety sprzed 30 lat, których mechanizmy były podczas składowania narażone na wilgoć i rozliczne usterki.
Potężny rezonans w kraju i na świecie
Wypadek wzbudził potężny rezonans w kraju i na świecie, wśród naszych sojuszników z NATO, i nie mniejszy u kremlowskich propagandystów. Prezydent Andrzej Duda zwołał pilną naradę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, a następnie rozmawiał o eksplozji w Przewodowie i aktualnej sytuacji z prezydentami USA i Ukrainy, z premierem Wielkiej Brytanii i kanclerzem Niemiec. Ambasador Rosji musiał w nocy pofatygować się do naszego MSZ-tu. Podjęte środki są zrozumiałe, kiedy obce rakiety spadają na Polskę i zabijają naszych obywateli – może to być casus belli, powód wojny.
Tym razem tak nie będzie. Jest już oficjalne potwierdzenie, że nie był to intencjonalny atak na Polskę. Doznaliśmy przypadkowego ciosu z powodu toczącej się naszą granicą wojny.
Istotne w tej sytuacji jest jedno: niebywała, bezkompromisowa mobilizacja wszystkich instytucji i sił na świecie, które powinny były zareagować. Dzięki temu zdarzeniu Rosja uzyskała wiedzę, jak będzie reakcja świata, gdyby rosyjskie rakiety poleciały celowo na jakikolwiek kraj NATO.
Mirosław Kuleba (ur. 1958) – prozaik, reportażysta, niezależny dziennikarz. Absolwent Politechniki Zielonogórskiej, inżynier budownictwa lądowego. Korespondent prasowy na wojnach w Abchazji (1992, 1993), Jugosławii (1993) i Czeczenii (1994–96). Autor książek, min: "Czeczenia. Miecz Proroka", "Imperium na kolanach. Wojna w Czeczeni 1994-1996", "Moskwa koczowników".
- Tak oszukują nas sklepy spożywcze. TOP 10 nieczystych zagrań!
- Te krakowskie licea uczą najefektywniej. Oto ranking szkół sukcesu
- Horoskop miesięczny na listopad 2022 dla wszystkich znaków zodiaku
- Dantejskie sceny pod nowym sklepem w Krakowie. Okolica Bonarki sparaliżowana
- Wielka awantura o nowe stoiska dla kwiaciarek na Rynku Głównym. Oceńcie je sami
- Historyczna chwila. Tunel na zakopiance wreszcie otwarty dla kierowców!
Czy Polsce grozi blackout?
