A jednak to ciągle ta sama dziewczyna, która w ubiegłym sezonie zdobyła dwa złote medale mistrzostw świata i Kryształową Kulę. Wkrótce spróbuje sięgnąć po jeszcze więcej. Wczoraj, sto dni przed igrzyskami w Vancouver, opowiadała o tym w Krakowie.
- Co mogłam, to zrobiłam. Ćwiczyłam naprawdę ciężko, więc jeśli tylko zdrowie dopisze, to powinno być dobrze - przyznała 26-letnia zawodniczka z Kasiny Wielkiej, która z uśmiechem na ustach przetrwała sześć zgrupowań i setki godzin wyczerpujących treningów.
- Bywało, że miałam wszystkiego dość, ale nie poddałam się ani razu, bo to nie leży w mojej naturze - opisuje ostatnie miesiące, podczas których zdążyła jeszcze, uwaga, obronić pracę magisterską.
- Rzadko chwalę zawodników, ale Justysia wykonała naprawdę kawał dobrej roboty - cieszy się trener Aleksander Wierietielny.
Próżno jednak czekać na jakiekolwiek deklaracje z ich strony. Szkoleniowiec zarzeka się, że nawet nie rozmawiają o olimpijskim złocie, które jest głównym celem Kowalczyk na ten sezon. - Co ma być, to będzie. Nie ma sensu dzielić skóry na niedźwiedziu - powtarzają oboje.
Gwarantują jedno: walkę do upadłego. - Nastawiamy się na start na wszystkich dystansach - poinformował Wierietielny.
- Nie ma sensu się czarować, Justynę stać na wielkie rzeczy i w Pucharze Świata, i na igrzyskach. To fenomen - podkreśla prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner.
Entuzjazm zawodniczki hamuje jednak profil tras w kanadyjskim Whistler, gdzie będą odbywać się olimpijskie zawody. Płaskie, pozbawione podbiegów, nie są na rękę Polce.
- Kiedy je zobaczyłam pierwszy raz to prawie się rozpłakałam - opowiada Justyna i przestrzega przed rozpalaniem nadziei na wielkie medalowe żniwo.
- Skoro do tej pory na wszystkich zimowych igrzyskach olimpijskich zdobyliśmy chyba tylko siedem medali, to wyciągnijmy rękę z nocnika i nie mówmy, że teraz za jednym zamachem zdobędziemy ich pięć - wypaliła.
Pomyliła się wprawdzie w rachunkach o jeden medal (być może nie wliczyła swojego brązu z Turynu sprzed czterech lat), ale temperamentu i szczerości nie można jej odmówić. - Taka jestem. Zawsze mówię, co myślę - śmieje się.
Sezon rozpocznie uzbrojona w dwóch nowych serwismenów z Estonii, choć, jak sama mówi, ważniejsze od dobrze nasmarowanych nart są "mocne serce, płuca i nogi". Pierwszy sprawdzian w zawodach PŚ czeka ją już za niewiele ponad dwa tygodnie w norweskim Beitostoelen.
- Na początku nie nastawiam się na dobre wyniki, bo nie ma prawa ich być. Żeby dojść do najwyższej formy potrzebuję około trzydziestu startów. Po drodze być może trafią się jakieś niezłe rezultaty, ale z drugiej strony jeśli gdzieś zajmę piętnaste miejsce, to nie będę robiła z tego tragedii - wyjaśnia.
Pucharu Świata, poza jednymi zawodami w Duesseldorfie nie ma zamiaru odpuszczać.
- Nie będziemy się czaić, a przez regularną rywalizację najlepiej dochodzi się do formy - mówi Wierietielny.
Ostatnie dni przed pierwszym startem Justyna spędzi w szwedzkiej miejscowości Bruksvallarna. Razem z resztą kadry biegowej - na co dzień Kowalczyk trenuje indywidualnie - wylatuje tam jutro.
W zgrupowaniu wezmą udział Sylwia Jaśkowiec, Kornelia Marek i Paulina Maciuszek, które razem z utytułowaną koleżanką tworzą olimpijską sztafetę oraz Janusz Krężelok, Maciej Kreczmer i Mariusz Michałek. Trenerem całej tej grupy jest Wiesław Cempa.