Pierwszego napadu mężczyzna dokonał 18 marca 2014 r., w swoje 30. urodziny. Nie miał wtedy stałej pracy i zmagał się z uzależnieniem alkoholowym. Dwoje swoich dzieci już oddał do rodzin zastępczych.
Na co dzień dorabiał jako brukarz, ale pieniądze wydawał głównie na piwo i wódkę. Mniejsze sumy przegrywał na automatach.
Za ostatnie pieniądze kupił atrapę broni w sklepie przy ul. Dietla w Krakowie.
Bez szans na jasną przyszłość i bez większej gotówki, postanowił dokonać napadu na placówkę SKOK przy ul. Żółkiewskiego.
Ubrał ciemną kurtkę, na głowę założył czapeczkę i wszedł do pomieszczenia placówki. - To jest napad, dawaj kasę! - rzucił do jednej z pracownic. Denerwował się, że wydała mu mało pieniędzy.
Faktycznie, nie był to wielki skok, bo zrabował 860 zł. Druga z pań była na zapleczu i ze strachu stamtąd nie wyszła, gdy zorientowała się co się dzieje.
Nacisnęła przycisk antynapadowy, by powiadomić ochronę o napastniku. Przestępcy nie udało się złapać na gorącym uczynku, bo policja pojawiła się dopiero po dłuższej chwili Mężczyzna zdołał spokojnie wyjść z siedziby SKOK-u przed przyjazdem funkcjonariuszy.
Udał się na pobliski przystanek i odjechał tramwajem z ronda Grzegórzeckiego.
Rok poźniej znowu był w finansowym dołku. Przez moment miał pracę, ale zarobek nie był duży. Brakowało mu m.in. na wynajęcie mieszkania dla nowej partnerki.
Dlatego w swoje 31. urodziny, 18 marca 2015 r., dokonał w Krakowie drugiego napadu. Tym razem na placówkę Eurobanku przy ul. Królewskiej. Też groził atrapą broni i pospieszał kasjerkę, by zapakowała gotówkę. Zrabował niewiele, bo 1800 zł.
Po kilku dniach opublikowano w mediach zdjęcia i film z kamery w środku banku. Mężczyzna został rozpoznany i miesiąc później aresztowany. Teraz poddaje się karze 3 lat więzienia. Musi też oddać zrabowane pieniądze.
- Przyznał się do winy i opisał w szczegółach motywy swojego działania oraz okoliczności dokonanych rozbojów - mówi Bartłomiej Legutko, autor aktu oskarżenia, prokurator z Prokuratury Rejonowej dla Krakowa Krowodrzy.