Danuta Wiśniewska z Tynieckiej z radości prawie płakała. - Już nie mogłam tu wytrzymać - mówiła przez łzy. - Dobrze w tym hotelu, ale bezczynność jest straszna. Trochę boję się powrotu do domu. Tam wszystko jest w szlamie, zniszczone. Nie wiem, czy moje serce wytrzyma... - dodała.
Pani Danuta uciekła z zatapianego domu we wtorek. Woda przyszła tak niespodziewanie, że zdążyła tylko uratować dwa koty i zabrać leki oraz dokumenty. Woda sięgała jej już ponad kolana. - Mieszkam w małym, drewnianym parterowym domku - wyjaśnia. - Nie wiem, czy nadaje się jeszcze do użytku.
Jej sąsiadka z ul. Tynieckiej Wanda Romaniak na powrót do domu będzie musiała poczekać co najmniej do poniedziałku. Mieszkała na parterze kamienicy. Woda wchodziła do jej lokalu przez podłogi, wlewała się przez parapet. Zalała wszystko.
Kobiety nie wiedzą, co dalej. Na razie nikt z nimi nie rozmawiał o ewentualnej pomocy. - Wprawdzie wszystko straciłam, ale wystarczyłoby mi, aby wyremontowano mi podłogi i pomalowano ściany - mówi pani Wanda. - No i miotły, i środki czystości by się przydały.
Maria Piekarczyk pracująca w hotelu na os. Złotej Jesieni opowiada, że gdy tylko zaczęto zwozić tu powodzian, pracownicy się zorganizowali. - Każdy przynosił im, co mógł - mówi. - Jedni buty, inni odzież. Przecież oni stracili wszystko. Tutaj mieli suche pokoje, mogli się wykąpać, wypocząć i zjeść - dodaje.
W Powiatowym Centrum Zarządzania Kryzysowego zapewniono nas, że pomoc dla powodzian jest zorganizowana.
- Gdy już wrócą do domów, powinni ocenić sytuację - mówi Anna Waśkowska, rzecznik centrum. - Jeśli nie nadaje się ono do zamieszkania, będą mogli wrócić do hotelu. O pomoc w porządkach mają prosić w swych filiach miejskiego ośrodka pomocy. Tam też załatwią pomoc finansową i rzeczową - dodała Waśkowska.