W zapomnianej katastrofie kolejowej w Czechach stracili bliskich
Autor: Artur Drożdżak, Gazeta Krakowska
- Trudno mi mówić, co czuję. Po raz pierwszy jestem w miejscu, w którym zginął mój mąż - nie kryła wzruszenia 72-letnia Henryka Wójcik, mieszkanka Krakowa. Przyjechała na uroczystość z liczną rodziną. Gdy w katastrofie kolejowej zginął jej 30-letni mąż, Stanisława miała 26 lat i dwoje małych dzieci.
Na miejscu tragicznej śmierci brata Janusza i ojca Romana pojawił się także 75-letni Ryszard Cięciak z rodziną. W 1970 r. dzień po tragedii przyjechał do Brna. Rozpoznał wtedy zwłoki swoich bliskich. Na miejsce katastrofy nie dotarł. O zdarzeniu nie chcieli mówić miejscowi kolejarze i milicjanci. Teren otoczyło wojsko i nikt niepowołany nie miał tam dostępu.
- Dziękuję wszystkim ludziom, którzy przyczynili się do upamiętnienia ofiar katastrofy - mówił Cięciak.
O ogromie tragedii, śmierci 30 Polaków przez długie lata panowało milczenie. Sprawę postanowił przypomnieć inżynier Stanislav Jobanek, Czech, który mieszka w pobliżu Żikonina. Dotarł do dokumentów w archiwach i zainteresował nimi grupę Polaków mieszkających w Brnie. Zrodził się pomysł, by w 2015 r. w 45. rocznicę tragedii wmurować pamiątkową tablicę.
- Wtedy to się nie udało, ale w tym roku łańcuch ludzi dobrej woli doprowadził sprawę do końca - opowiada Danuta Dopitova, Polka, która od 40 lat mieszka w Brnie.
To ona zawiadomiła redakcję "Gazety Krakowskiej" o inicjatywie i prosiła, by odnaleźć rodziny Polaków, którzy zginęli w katastrofie. Udało się odszukać kilka z nich m.in. Henrykę Wójcik, Ryszarda Cięciaka i Jolantę Konopkę.
Tablicę ufundowały czeskie koleje. Została wmurowana w filar wiaduktu, z którego spadł wagon z polskimi pasażerami. Odczytano nazwiska wszystkich ofiar tragedii i uczczono ich pamięć minutą ciszy.
- Gdy ktoś ze znajomych jechał do Cech prosiłam o złożenie kwiatów w tym miejscu, teraz sama mogłam to zrobić - nie kryła Henryka Wójcik.
Katastrofa byłą trzecią co do wielkości w historii czeskich kolei. Zginęło w niej 30 Polaków i jeden Czech. Na skutek błędów dwojga pracowników czeskich kolei doszło do wykolejenia pociągu towarowego, którego wagony zatarasowały sąsiedni tor. W ten skład uderzył ekspres Panonia, który jechał z Budapesztu do Pragi. Z wycieczki na Węgry wracali nim pracownicy małopolskich kolei. Jeden wagon spadł z 36-metrowego wiaduktu, drugi na nim zawisł. Zderzenie przeżyła jedna Polka.