Leszek M. zadał kilkunastoletniemu psu ciosy młotkiem, zapakował go w worek i zostawił w zamkniętej piwnicy... Sąsiedzi usłyszeli wyjące z bólu zwierze, zadzwonili po policję.
- Podszedłem do tego pieska, powiedziałem: nic ci nie będzie. Zaraz przyjedzie weterynarz - mówił wczoraj świadek. - Ten pies bardzo cierpiał. Wydawał takie odgłosy, jak nie pies. Nie mógł szczekać, taki był poturbowany. Wydaje mi się, że to była próba zabicia psa ze szczególnym okrucieństwem. Bo nie zabili go, tylko zostawili i męczył się do następnego dnia. Nie mogłem spać w nocy, do dziś ten obraz staje mi przed oczami - opowiadał przejęty świadek.
Kiedy znalazł psa, była z nim jego córka.
- Płakała, bardzo to przeżyła - dodał mężczyzna.
Mówił też, jak dowiedział się o umowie kolegów, którzy skatowali zwierzę.
Następnego dnia po tym, jak znalazł czworonoga, jego córka dzwoniła do weterynarza. Dowiedziała się, że zwierzę miało tyle obrażeń, że trzeba je było uśpić. Miało pęknięcia czaszki, żuchwy i uszkodzeniami gałek ocznych.
- Tego dnia rozmawiałem z panem Ł., który mi powiedział, że sprawę zabicia tego psa uzgodnił z Leszkiem M. i Ryszardem W. Jak się dowiadywali, utylizacja psa kosztuje 80 zł, uśpienie tez 80 zł. Ryszard W. powiedział, że to dużo. Doszli do wniosku, że jak pan W. postawi 0,7 litra, to będzie taniej... W. zaoszczędzi, a oni tego psa załatwią - relacjonował świadek. Gdy opowiedział o tej rozmowie policji, zaczęły się groźby.
- Pan A., ich kolega, groził mi, mówił: „bo ci przyp..., chcesz mi kolegów wsadzić do kryminału” - opowiadał. Spotkał go pod sklepem, gdy sam poszedł na spacer ze swoim psem.
Proces jest w toku. Obaj mężczyźni przyznali się do winy.