W hali dworcowej codziennie można dostrzec zwiększającą się liczbę uchodźców. Są zdezorientowani, przerażeni, osłabieni. Niektórzy - i to zarówno młodzi, jak i starsi - wciąż odsypiają ciężką podróż do Polski. Większość jednak stoi dzielnie w długich kolejkach do trzech punktów recepcyjnych. Na twarzach Ukraińców widać determinację i skupienie. Co jakiś czas do czekających wychodzi wolontariuszka, która wypytuje ile osób, w jakiej sprawie, a następnie wpuszcza do środka, gdzie są obsługiwani. Tutaj pozyskują informacje na temat możliwości zakwaterowania na terenie Krakowa i Małopolski oraz otrzymują potrzebne informacje w języku ukraińskim. Procedura w przypadku jednej osoby trwa ok. 30 minut.
- W kolejce czekałem 2 godziny, ale warto było. Dach nad głową mam zapewniony, a potem zobaczymy - mówi w rozmowie z nami Sasza, który uciekł przed wojną z Charkowa. Do nas przyjechał dziś przed 8 rano, jednak jak mówi, był tak wykończony, że jedyne o czym marzył to drzemka, dlatego sprawy relokacji zostawił na później. Wraz z nim do Krakowa przyjechał pies i dwójka dzieci w wieku 5 i 7 lat, które trzymają w dłoniach pluszaki i malutkie pakunki.
- Jak staliśmy, tak uciekliśmy. Tam już nie ma życia, są tylko bomby i gruz - mówi.
Nie wie, kiedy i czy wróci do Ukrainy, na razie jest wdzięczny, że ma schronienie w Polsce.
Jednak przed wojną uciekają nie tylko młodzi, ale też osoby starsze. Spotykamy na miejscu jedną z mieszkanek Lwowa. Do Krakowa przyjechała sama. Jej zięć i mąż zostali na Ukrainie.
Ukrainka tłumaczy, że mimo zmęczenia wielogodzinną podróżą do Polski i strachu o najbliższych czuje się już bezpieczniej. W Krakowie otrzymała od wolontariuszy jedzenie i picie, co rusz podchodzą też, by spytać, czy nie potrzebuje pomocy medycznej.
- Tutaj kąt się dla mnie znajdzie, ciepło też, ale jak mówi lwowskie przysłowie, dom tam, gdzie serce twoje, więc mam nadzieję szybko wrócić do męża i zięcia - mówi z wyraźnym wzruszeniem.
Większość wolontariuszy to Polacy, choć są wśród nich również Ukraińcy. Jedną z takich osób jest Eunika. Jak mówi nam, sytuacja jest bardzo ciężka.
- W nocy dzieci śpią na dworcu w śpiworach lub okryte kurtkami. Mimo wielu chętnych do pomocy, rąk do pracy wciąż brakuje. Dzień i noc przyjeżdżają niezliczone tłumy zdezorientowanych, przerażonych i zmęczonych ludzi, którzy gubią się na dworcu, więc kierujemy ich do punktów medycznych, dajemy jedzenie, picie, dbamy o zwierzęta, z którymi przyjadą. Jeszcze to jakoś ogarniamy i pomagamy na tyle, na ile możemy, ale jest bardzo ciężko - tłumaczy.
[polecany[22604523[/polecany]
Jej zdanie podziela podharcmistrz Andrzej Król z Kręgu Starszyzny i Seniorów Agricola przy komendzie Chorągwi ZHP.
- Sytuacja jest trudna. Rano jest najtrudniej, bo jest mniej wolontariuszy, ale staramy się uchodźcom jakoś pomóc, rozdajemy zupę, herbatę. A nawet karmę i wodę dla psów i kotów, bo zwierząt domowych też jest sporo. Problem polega na tym, że są tylko trzy punkty recepcyjne, więc ludzie stoją w kolejkach po dwie godziny, by dostać lokum. Na szczęście miasto ich w miarę sprawnie lokuje, więc nikt nie koczuje na dworcu za długo. Nie przewidziano natomiast sytuacji, w której grupa osób chce jeden-dwa noclegi, jak najbliżej dworca, bo jadą dalej. Jak słyszą, że mają stać w trzy godzinnej kolejce to rezygnują i koczują dłużej. Mimo tych niedogodności są wdzięczni, nastawieni przyjaźnie, rzadko zdarzają się wśród nich osoby roszczeniowe - tłumaczy nam podharcmistrz.
- Kolejne termy w Małopolsce otwarte. Nowa atrakcja w regionie
- WIELKI chiński horoskop na 2022 rok! Co Cię czeka w roku tygrysa?
- Podstępny omikron. 20 objawów wirusa, które mogą przypominać przeziębienie
- Te miejsca już tak nie wyglądają. Rozpoznasz Kraków na archiwalnych zdjęciach?
- Kolejne problemy na zakopiance. Opóźni się budowa tunelu pod Luboniem Małym
