Po zabójstwie zwłoki Portugalczka wywiózł za Kraków i tam spalił razem z autem. Następnego dnia dobrowolnie oddał się w ręce policji. Wcześniej żonie i teściowi przyznał się do dokonania zabójstwa obcokrajowca. Śledczy byli przekonani, ze działał z premedytacją, zaplanował zemstę z zazdrości, ale sąd nie podzielił tego stanowiska.
- To nie była zbrodnia z namiętności, jak i zbrodnia doskonała - zauważył sędzia. Mariusz F. popełnił ją w miejscu publicznym, na parkingu stacji benzynowej BP obok restauracji Mc Donalds przy Rondzie Matecznego w Krakowie. Tam gdzie było mnóstwo ludzi i aż dziwne, że nikt niczego nie zauważył. Potem faktycznie oskarżony zacierał ślady. Specjalnie się przy tym nie wysilił, bo auto i zwłoki spalił kilkaset metrów od swojego domu. Zniszczył też informacje na nośnikach danych, które trzymał, a broń wyrzucił do Wisły.
Sąd przyjął, że Mariusz F. nie działał z zazdrości, ale czyn popełnił w depresji. Życie przestało mu się układać, stracił pracę, a żona sugerowała, że odchodzi.
- Ta sytuacja zwyczajnie przerosła oskarżonego. Wybrał najgorsze rozwiązanie, bo zginął niewinny człowiek - dodał sędzia. Wyrok nie jest prawomocny.