Spadek liczby procesów unieważnienia małżeństwa niekoniecznie znaczy, że katolicy przestali się rozstawać. Do sądu metropolitalnego w Krakowie codziennie przychodzi w tej sprawie średnio osiem osób. Po rozmowie z petentami urzędujący tam ksiądz decyduje, czy dany sakramentalny związek kwalifikuje się do rozpatrzenia go pod kątem nieważności. Każdego dnia 1-2 takie sprawy trafiają do rozpatrzenia. Dwie trzecie procesów kończy się stwierdzeniem nieważności mał-żeńskiego węzła.
Powodów takiego stwierdzenia może być bardzo wiele. Według prawa kanonicznego, są to m.in. brak minimum małżeńskiego poznania, pozbawienie używania rozumu, poważny brak rozeznania co do istotnych praw i obowiązków małżeńskich, niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej, podstęp przy zawieraniu małżeństwa (umyślne wprowadzenie w błąd), symulacja, przymus i bojaźń, impotencja. Tyle prawo, a praktyka? Zacytowane przepisy są interpretowane coraz szerzej. Np. zapis o psychicznej niezdolności do podjęcia obowiązków małżeńskich często jest kojarzony z niedojrzałością.
- Niedojrzałość, czyli owa "niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej" to najczęstsza przyczyna stwierdzeń nieważności od lat - mówi bp Tadeusz Pieronek, który bardzo długo orzekał w sądzie metropolitalnym i do dziś żywo interesuje się tą kwestią. Tłumaczy, że chodzi m.in. o pracoholizm czy inne nałogi, które uniemożliwiają funkcjonowanie małżeństwa. - W każdym przypadku jednak to musi stwierdzić sąd, często powołuje się też biegłych psychologów lub psychiatrów - dodaje biskup.
Przykładem takiej niedojrzałości są również uzależnienia - np. od komputera. - Prawo w tym zakresie się nie zmieniło od lat, my po prostu próbujemy te nowe formy defektów psychicznych uwzględniać w orzekaniu. Staramy się nadążyć za zmieniającą się rzeczywistością - tłumaczy ks. Zbigniew Rapacz, wikariusz sądowy (oficjał) archidiecezji krakowskiej. Dodaje, że po ludziach, którzy przychodzą do sądu, coraz bardziej widać zmianę priorytetów i niedojrzałość właśnie. Coraz więcej małżeństw chce stwierdzenia nieważności ze względu na to, że żyją osobno - druga połówka wyjechała do Anglii czy Irlandii.
Mimo to coraz mniej małżonków przychodzi do krakowskiej kurii (rozpatruje się w niej sprawy również z diecezji bielskiej, która nie ma swojego sądu) po stwierdzenie nieważności swojego związku. W 2011 r. było 250 takich orzeczeń, w ubiegłym roku do końca czerwca - 100. W 2013 r. - 75. Czy należy się z tego cieszyć? - Nie wiem. Wydaje mi się, że ludzie biorą coraz mniej ślubów. Albo nie zależy im, żeby mieć kościelne stwierdzenie nieważności małżeństwa - mówi ks. Rapacz.
Podobnego zdania jest bp Tadeusz Pieronek. - Możliwe, że coraz mniej zależy im na tym, by stwierdzić nieważność zgodnie z kanonicznym prawem. Przed II wojną światową polska miała większą liczbę stwierdzeń nieważności małżeństw niż inne państwa, i to nam zarzucano. Ale to znaczyło tyle, że ludziom u nas zależało na poukładaniu swoich relacji z Bogiem i Kościołem - mówi.
Jedną z przyczyn mniejszej liczby unieważnień małżeństwa mogą być mity na temat kosztowności tych procesów. Niektórzy mówią o dziesiątkach tysięcy złotych. - To absolutne bzdury i mity. Taki proces jest w niektórych wypadkach tańszy niż proces cywilny w sądzie, bo pracownicy kurii nie dostają zapłaty za konkretną sprawę, tylko zwykłą pensję - tłumaczy ks. Rapacz. Koszt to kilkaset zł, plus ewentualnie koszty ekspertyz np. psychologicznych (kilkaset do kilku tys. zł).
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+