https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krakowskie biforki, czyli jak tanio rozpocząć imprezę

Piotr Rąpalski
Za picie alkoholu w miejscu publicznym grozi mandat 100 zł, ale amatorów "biforka" to nie zniechęca
Za picie alkoholu w miejscu publicznym grozi mandat 100 zł, ale amatorów "biforka" to nie zniechęca Andrzej Banaś
Krakowscy imprezowicze to centusie. Strzelają piwko na Plantach, aby oszczędzić w klubie. Ale czy tylko dlatego? - zastanawia się Piotr Rąpalski.

Picie piwka czy wódki pod chmurką to nie wyłączna specjalność ludzi marginesu. Tak zwane pójście w plener stało się pomysłem na rozpoczynanie weekendowych imprez dla wielu młodych krakowian. Jest taniej, można wygodnie się rozsiąść na łonie natury, a do tego pojawia się wątek sportowy
i adrenalina. Bo władza nie śpi.

W "tankowaniu" w miejscach publicznych, co grozi mandatem 100 zł, mistrzami są licealiści
i studenci. Mają swoje ulubione miejsca i sposoby na uniknięcie kary.

- Całe liceum przesiedziałem pod pomnikiem Lilli Wenedy na Plantach. W tak zacnym i kulturalnym towarzystwie procenty smakują inaczej - przyznaje Filip, student UJ. - Uwielbiam "biforki", czyli picie przed imprezą. Oczywiście można iść do knajpy, pić piwo za krocie, które często jest święcone
i siedzieć w oparach dymu. Ja wolę się najpierw podładować i wkroczyć do klubu już z lekka zrobiony - dodaje.

Zakątek pod pomnikiem bohaterki Słowackiego okraszony kwieciem to tylko jedno z miejsc, które kuszą miłośników picia na łonie natury. - Fajnie jest też na mostku przy fontannie obok Barbakanu. Szczególnie jak tryska woda. Aż korci wytrąbić winko "na hejnalistę" - mówi Marcin, pracownik firmy spedycyjnej.

- A w liceum biegało się na wały wiślane, wcześniej wstępując do monopolu na placu Wolnica. Tylko nad Wisłą łatwo można wpaść, bo teren odsłonięty - dodaje fachowo.

Przyznać trzeba, że picie w plenerze przypomina często manewry wojskowe, bo wróg
w granatowym mundurze czai się w mroku.

- Ale są sposoby na uniknięcie wpadki. Całkiem skuteczne. Gorzej z trzymaniem się taktyki
do samego końca, kiedy promile zaczynają harcować pod czaszką - mówi Piotrek, student Uniwersytetu Ekonomicznego.

- Jest metoda dipolarna, jak się pije we dwóch i "na różę wiatrów", gdy ekipa jest większa. Chodzi
o to, żeby omiatać wzrokiem, co się dzieje za plecami towarzyszy i alarmować, kiedy nadchodzą stróże prawa - dodaje. Wtedy alkohol chowa się do kieszeni, dopija migiem lub z żalem serca... wyrzuca, byle do śmietnika. I po sprawie. Trzeba jednak uważać z tzw. cwaniakowaniem "na Amerykanina", czyli owijaniem puszki lub butelki papierkiem i udawaniem, że mamy tam kompot babci. Uporczywy stróż prawa może z naszego pakunku uczynić dowód w sprawie sądowej i kłopoty gotowe.

Zdarza się jednak, że podczas "Dionizji" zawodzą systemy alarmowe i nagle, jak spod ziemi, wyrastają strażnicy miejscy lub patrol policji.

- Wtedy zaczyna się najfajniejsza część programu. Ważne tylko, żeby mundurowych potraktować
z szacuneczkiem i zrobić sobie żarty z całej sytuacji - radzi Kacper, DJ grający w klubie. - Pyskówki czy agresja to głupota. Ten sport jest dla ludzi z klasą. Konwersacje z gliniarzami bywają bardzo barwne i można się nawet wykręcić, a jak nie... to trudno. I tak co człowiek oszczędził to jego
- dodaje.

A oszczędza się sporo. Piwo w knajpie to wydatek od 6 do nawet 10 zł. To ze sklepu można kupić już za 3 zł. - Najwięcej pije się piwa i wódki. Z winiaczami, tańszymi czy droższymi, trzeba uważać, bo później ochrona w klubie może wyczuć i zamiast się dobrze bawić, pocałujemy klamkę - dodaje Kacper.

Filip i Piotrek co roku urządzają wspólne urodziny na górce w parku Jordana. Przychodzi nawet 30 osób. Zawsze mają z sobą worek na śmieci i jest kulturalnie. Bez śpiewów i burd. - Ostatnio przyszli strażnicy miejscy. Postraszyli, pooglądali dowody osobiste, kazali posprzątać całą górkę śmieci i... puścili, życząc dobrej zabawy i mówiąc wprost, że nie mają tylu bloczków mandatowych.

Picie w plenerze nie jest tylko szukaniem oszczędności, ale wyrazem zazdrości i tęsknoty
za zasadami, jakie panują u naszych sąsiadów. W Niemczech można pić swobodnie, Filip parę lat temu zwiedził całą Pragę z piwem w ręku, a na Ukrainie też panuje swoboda spożywania. - Tylko
u nas tak pilnują - podsumowuje z żalem Filip.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska