Marek Zając jest jednym z niewielu piłkarzy w historii, który reprezentowali barwy zarówno Cracovii, Hutnika, jak i Wisły. Opowiadał o tych początkach, o grze w krakowskich klubach. O tym, jak w drużynie „Pasów” uczył się futbolu od wiślaka z krwi i kości, czyli Marka Motyki, który u schyłku kariery grał przecież po drugiej stronie Błoń. - Był dla mnie mentorem. Mówił mi: Marek, musisz zameldować się dwa razy mocno na początku i będziesz miał z napastnikiem spokój do końca meczu - wspominał Zając.
Również inną postać, związaną z oboma klubami, trenera Andrzeja Bahra: - Wystawiał mnie w Cracovii na różnych pozycjach, od obrony po atak. Nie za bardzo mi się to podobało, ale trener powtarzał, że jeszcze kiedyś mu za to podziękuję. I rzeczywiście, szczególnie w Chinach ta wszechstronność bardzo mi się przydała.
Marek Zając opowiadał też o okolicznościach przejścia do Wisły, do której trafił z Hutnika poprzez Grębałowiankę. W Hutniku postawili na nim krzyżyk z racji choroby nerek. Przez rok nie grał w piłkę, ale w końcu udało się wyleczyć, a do Wisły ściągnął go wtedy asystent Wojciecha Łazarka, Jerzy Kowalik, z którym znali się jeszcze z Suchych Stawów.
- Nie grałem rok w piłkę, a po kilku dniach treningów trener Wojciech Łazarek wystawił mnie w podstawowym składzie w wyjazdowym meczu z Petrochemią Płock. Przegraliśmy 0:3, ale jakoś dałem radę, a później już poszło - wspomina piłkarz.
Poszło mu całkiem dobrze, bo w Wiśle spędził kilka lat od 1997 do 2001 roku. Zagrał 142 mecze, strzelił 23 bramki, co jak na obrońcę było bardzo dobrym wynikiem. No i grał Marek Zając na tyle dobrze, że gdy na Reymonta przyszła Tele-Fonika on był jednym z tych piłkarzy, którzy utrzymali miejsce w klubie, w podstawowym składzie. Zdobył w Wiśle wszystko - dwa razy mistrzostwo, Puchar Polski, Puchar Ligi, Superpuchar.
- Przychodzili nowi piłkarze, śp. trener Franciszek Smuda straszył nas, że jadą wagony z zawodnikami, ale jakoś udawało się utrzymać w składzie - śmiał się Marek Zając w wiślackim sklepie.
Wspominał też mecz z Realem Saragossa, w którym wykonał jednego z karnych. - Tak naprawdę to nikt ich strzelać nie chciał - wspomina były piłkarz. - Śp. trener Lenczyk zaczął się denerwować i pytać czy on ma strzelać? Zdecydowałem się podejść do jedenastki i trafiłem - wspominał były piłkarz.
Było też sporo o jego karierze w Turcji, później w Chinach. Wspominał, że w tych ostatnich udało mu się zrealizować marzenie, żeby zagrać w Lidze Mistrzów. Azjatyckiej, a nie europejskiej. Zapytany o najlepszych piłkarzy, przeciwko, którym miał okazję grać, wskazał na Leo Messiego i Ronaldinho, gdy grali oni z Barceloną na tournée w Chinach.
- Tego pierwszego nie dało się zatrzymać, biegł z piłką jakby przyklejoną do nogi. Ronaldinho z kolei wychodził na boisko i po prostu świetnie się na nim bawił. Bardzo mi się podobało, bo ja przez całą moją karierę też starałem się zawsze czerpać jak najwięcej przyjemności z gry w piłkę - opowiadał były zawodnik Wisły.
Dodał, że dzisiaj jego marzeniem jest poprowadzenie drużyny w Turcji, w której też grał. - Przez czas, kiedy tam występowałem, przekonałem się, jak Turcy kochają futbol. To jest coś niesamowitego, pasja, oddanie. Chciałbym tam kiedyś spróbować swoich sił w roli trenera - mówi Marek Zając, który w Chinach przez pięć lat studiów zdobył wszystkie niezbędne uprawnienia.
Na spotkanie w wiślackim sklepie przyszło kilkadziesiąt osób. Nikt nie żałował, bo wysłuchać barwnych opowieści Marka Zając to była prawdziwa przyjemność. Dodajmy, że cała inicjatywa spotkań w Legends Corner przy współpracy z Wisłą, możliwa jest dzięki wsparciu wieloletniego sponsora Wisły Krzysztofa Gawła oraz od strony organizacyjnej Stowarzyszenia Historia Wisły. Środowe spotkanie poprowadził prezes tego ostatniego Zdzisław Skupień. A jeszcze przed spotkaniem Marek Zając odwiedził wystawę w hali przy ul. Reymonta, „W artystycznym nurcie Wisły. Makowski, Koźmin, Hukan”.
