18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Król paluszków z Osieka zaczynał od budki z frytkami. Dziś jest milionerem

Maria Mazurek
Adam Klęczar nazywany jest "królem paluszków". Sam nie przepada za tym określeniem. - Tytuł króla zwykle był dziedziczony. Ja z żoną zbudowaliśmy pozycję naszej firmy ciężką pracą - tłumaczy
Adam Klęczar nazywany jest "królem paluszków". Sam nie przepada za tym określeniem. - Tytuł króla zwykle był dziedziczony. Ja z żoną zbudowaliśmy pozycję naszej firmy ciężką pracą - tłumaczy Monika Pawłowska
Mógłbym sprzedać moją fabrykę za gigantyczną sumę, która pozwoliłaby prowadzić spokojne i wygodne życie nie tylko mnie, lecz także kolejnym pokoleniom. Jednak czuję się odpowiedzialny za swoich ludzi. W biznesie rachunek ekonomiczny to nie wszystko - mówi Adam Klęczar, właściciel firmy Aksam, "król paluszków" z Osieka pod Oświęcimiem.

To prawda, że zaczynał Pan od prowadzenia sklepiku szkolnego?
Od punktu małej gastronomii. Wraz z żoną w 1987 roku wydzierżawiliśmy przy szkole mały kawałek ziemi, na którym zbudowaliśmy niewielki budynek. Sprzedawaliśmy tam gofry, frytki, zapiekanki.

Taka buda z frytkami?
Można tak to nazwać. Ale już wtedy wiedziałem, że jeśli mam coś robić, to porządnie - budynek był więc murowany. Początki były naprawdę trudne. Nie mieliśmy pieniędzy na start. Pomocą okazał się worek ziemniaków od mojej babci. Dzięki niemu mogliśmy zrobić pierwsze frytki.

Od worka sprezentowanych ziemniaków do milionera walczącego z gigantem - Lajkonikiem. Nieźle.
Gdy zaczyna się od zera, to nawet worek ziemniaków jest bardzo wiele wart.

A nie myślał Pan, żeby wyjechać za łatwym pieniądzem za granicę, zamiast zakładać smażalnię frytek?
Oczywiście, że myślałem. Jako młody człowiek wyjeżdżałem do Niemiec, gdzie łapałem każdą możliwą pracę: na budowach, w warsztatach, trochę handlowałem. Przez jakiś czas pracowałem również w kopalni w Brzeszczach. Ale od zawsze wiedziałem, że chcę stworzyć coś swojego. Do tego wciąż dążyłem; w końcu udało mi się otworzyć wspomniany punkt gastronomiczny. Później prowadziłem jeszcze dwa punkty hurtowe na giełdzie spożywczej w Katowicach, aż otworzyłem firmę tu, u siebie - w realiach Małopolski zachodniej, które znam najlepiej.

A jakie są realia Małopolski zachodniej?
Przede wszystkim nie brakuje tu ludzi do pracy. W tej chwili zatrudniam 400 osób, wszystkich z Osieka i okolic. Kilkanaście kilometrów stąd przebiegała granica między zaborem austriackim i pruskim, a mieszkańcy tych stron łączą w sobie najlepsze cechy Galicji i Śląska: kreatywność, odwagę i pracowitość.

Nie ciąży Panu odpowiedzialność za tych ludzi?
Na co dzień o tym nie myślę. Ale nieustannie towarzyszy mi świadomość, że jeśli powinie mi się noga, to moi pracownicy i ich rodziny stracą źródło utrzymania. Z tego powodu biznes prowadzę spokojnie, mało ryzykując. Od początku byłem nastawiony na ciężką, uczciwą pracę. To się opłaciło. Firma rozrasta się bez kredytów, co roku znacznie powiększa swoją wartość i pozycję. A ja mogę spać spokojnie.

Firmę Aksam zakładał Pan w 1993 roku. To były dobre czasy?
Bardzo dobre. Nie było takiej biurokracji i przede wszystkim rynek był chłonny. Ludzie po tylu latach posuchy, życia w szarych realiach wcześniejszego ustroju i pustych półkach sklepowych pragnęli nowości, wyboru. Obecnie rynek jest już nasycony, stabilny, więc teraz pewnie byłoby mi trudniej.

A ludzie nie pragnęli wtedy przede wszystkim marsów, coca-coli i tych wszystkich rzeczy, które przyszły do nich z zagranicy?
Tego również. Ale dla nas, polskich przedsiębiorców, to także była duża szansa. Jednak mimo wszystko na początku było trudno. Gdy zaczynałem, jeden z zakładów miał do sprzedania starą maszynę do robienia paluszków. Od rodziców dostałem budynek, w którym mogliśmy rozpocząć produkcję. Gdy rozkręcałem biznes, otrzymałem mnóstwo pomocy od ojca. Włożył w to wiele zaangażowania i serca. No i sporo zawdzięczam żonie, która w ciągu dnia zajmowała się dwojgiem małych dzieci, a w nocy przychodziła do firmy i pracowała.

Kiedy nastąpił moment, gdy poczuł Pan, że z tego może być duży biznes?
To na pewno nie było na początku, kiedy załoga liczyła zaledwie cztery osoby i marzyło nam się, żeby ta wiecznie psująca się maszyna pracowała na jedną zmianę i aby był z tego zbyt. W niedługim czasie okazało się, że musimy pracować na trzy zmiany i trzeba zakupić kolejną maszynę. To chyba wtedy zaczęła kiełkować myśl o dużym sukcesie.

A pokusa, żeby przegonić Lajkonika?
Nigdy nie patrzyłem na to w tych kategoriach. Robiliśmy swoje, nie oglądając się na innych, lecz mimo to konsekwentnie zbliżaliśmy się do pozycji lidera - może dzięki temu teraz jesteśmy tak blisko.

Jak blisko?
Bardzo blisko. Jeżeli chodzi o rynek tradycyjny, już od dawna jesteśmy liderem - a rynek nowoczesny ciągle zdobywamy. W ostatnim roku do największego konkurenta zbliżyliśmy się o 4 proc. i w tej chwili mamy 23,3 proc. rynku.

Walczycie niższą ceną?
Nie tylko. Od początku stawialiśmy na jakość; nawet mąka, jakiej używamy, jest droższa i lepsza niż ta stosowana przez konkurencję. Postawiliśmy też na różne smaki, pokazując, że paluszki mogą smakować ciekawiej. Jako pierwsi zaczęliśmy wprowadzać nowe smaki: z sezamem, ser z cebulką, wędzony bekon czy pikantne. Dzisiaj Beskidzkie są kojarzone z wysoką jakością i przystępną ceną.

A jak u Pana z eksportem?
Dobrze, zwłaszcza ostatnimi czasy notujemy bardzo znaczące wzrosty sprzedaży. Eksportujemy m.in. na Białoruś, do Rosji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Stanów Zjednoczonych czy Kanady. Na Słowacji mamy firmę-córkę i własną fabrykę, która jest największym słowackim producentem chipsów.

Dużo Pan pracuje?
Sporo. Lubię swoją pracę i staram się maksymalnie wykorzystać dzień.

Nie kusi Pana, żeby oddać fabrykę w ręce dyrektora zarządzającego, a samemu odpoczywać? Stać Pana na to.
Stać. Mógłbym też sprzedać tę fabrykę za gigantyczną sumę, która pozwoliłaby prowadzić spokojne i wygodne życie nie tylko mnie, lecz także kolejnym pokoleniom. Ale jestem odpowiedzialny za swoich ludzi. Na przykład kilka tygodni temu otrzymałem propozycję sprzedaży Aksamu za grube pieniądze. Ale gdy zapytałem, co stałoby się z moją fabryką na Słowacji, gdzie pracują biedniejsi ludzie, którzy potrzebują tej pracy, dostałem odpowiedź, że to ich nie obchodzi, bo mają zadanie do wykonania.

Nie wiedziałby Pan, jak im potem spojrzeć w oczy?
Ja bym im wtedy w oczy patrzeć nie musiał: wziąłbym pieniądze i już więcej tam nie wracał. Problem jednak polega na tym, że nie wiem, jak spojrzałbym w oczy sobie. Cztery lata temu w naszej firmie w Polsce przeprowadziliśmy dużą automatyzację i spora część załogi nie była już potrzebna. Lecz nie zredukowałem zatrudnienia: czekałem na moment, w którym firma będzie powoli się rozrastać, aby ponownie stali się potrzebni. Nareszcie to się dzieje. Tak więc przez te lata mieliśmy nadmiar pracowników. Z punktu widzenia finansowego to było zupełnie irracjonalne - ale bilans ekonomiczny to nie wszystko w biznesie.

A co słychać w hokeju? Jak Unia Aksam?
Świetnie! W ostatnim meczu wygraliśmy 4:2 z GKS Tychy, który w tym sezonie jest zdecydowanym liderem rozgrywek.
To drużyna z mojego rodzinnego miasta. Może nie powinnam się u Pana pojawiać na tyskich rejestracjach?
Rzeczywiście, między tymi drużynami istnieje odwieczna rywalizacja. Ale konkurencja to dobra rzecz: mamy z kim grać i rywalizować, a hokej to naprawdę piękny sport.

Jak to się stało, że został Pan głównym sponsorem Unii?
Działacze klubu zaprosili mnie na jeden mecz, potem drugi i trzeci. Tak jest z hokejem, że na pierwsze trzy mecze się zaprasza - na czwarty człowiek już sam chce iść. Wraz z żoną zakochaliśmy się w tej dyscyplinie i pomyślałem, że byłaby wielka szkoda, gdyby Oświęcim - miasto tak bogate w hokejową historię, a zarazem wielokrotny mistrz Polski - to stracił. Akurat mogłem pomóc; odbudowałem tę drużynę i wierzę, że najlepsze czasy są jeszcze przed nami.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska