https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krótka przerwa w biegu

Maria Mazurek
Startowała na olimpiadach w Atenach i Pekinie, zdobyła brąz na Mistrzostwach Europy. Trzy tygodnie temu urodziła dziecko. Mimo tego i swoich 36 lat biegaczka Wioletta Frankiewicz wróci do startów - pisze Maria Mazurek.

Gdy patrzymy z mężem na naszą maleńką Blankę, to zastanawiamy się, jak mogliśmy w ogóle żyć bez niej. Teraz, z perspektywy tych trzech tygodni, podczas których na świecie jest nasza ukochana córeczka, nasze wcześniejsze życie wydaje się puste, jakby czegoś w nim brakowało - mówi z przekonaniem specjalistka od średnich i długich dystansów. - To szczęście nieporównywalne z żadnym innym, nawet z dopingiem tysięcy ludzi na olimpijskich stadionach. Ale nie zamierzam rezygnować ze sportu. Jeszcze chcę pokazać, na co mnie stać. Też dla dziecka.

Herbata bez cytryny
Z Wiolą Frankiewicz umawiamy się w kawiarni w Krzeszowicach, gdzie mieszka. Przychodzi w czarnych getrach, szarej bluzie i butach na koturnie.
- Przy wzroście 178 centymetrów to bezczelność... - zwracam jej w żartach uwagę.
- Lubię czuć się kobieco, atrakcyjnie. Dlatego też zawsze biegam w majtkach, a nie jak niektóre zawodniczki w skracających nogi szortach - śmieje się Wiola.

Rzeczywiście, w trzy tygodnie po porodzie swojego pierwszego dziecka wygląda olśniewająco. Wysoka, smukła (ani śladu ciąży!), z długimi blond włosami i bardzo ładną, naturalną twarzą. Wygląda jak modelka na wybiegu.
Wioletta Frankiewicz jest otwarta, życzliwa, skromna. Nie sposób nie polubić jej od pierwszych minut spotkania.

Zamawia herbatę.
- Za cytrynę dziękuję, karmię piersią - uśmiecha się do kelnerki. I dodaje, zwracając się już do mnie: - Padniesz, jak powiem ci, jak wygląda dieta młodej mamy. Zupki na króliku lub indyku, gotowane papki, owsianka, mleko tylko przegotowane. Ale macierzyństwo i tak jest piękne - mówi.

W szpitalu już trzy godziny po porodzie mówili jej, że nie wygląda, jakby właśnie urodziła. Samego porodu nie pamięta. - Chyba odłożyłam mózg do szafki obok. Przez sport byłam przygotowana na ból fizyczny, ale na stres - nie. Mąż był lepiej przygotowany ode mnie. Uspokajał mnie, jak zaczęłam rodzić, wspierał, a potem opowiedział, co się działo.

Marzenia o SKS-ie
Swoją karierę porównuje do tej Tomasza Majewskiego. - Oczywiście nie chodzi mi o osiągnięcia, które w przypadku Tomka są znacznie większe - zastrzega. - Ale, podobnie jak on, wychowałam się w niewielkiej wsi, w rodzinie, która nie miała nic wspólnego ze sportem - tłumaczy.

Cztery pierwsze lata życia spędziła w Miłakowie niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego. Potem rodzice Wioli dostali pracę w Wąchocku, cała rodzina się więc przeniosła. Tam poszła do podstawówki. - Od początku marzyłam o SKS-ie, chciałam się ruszać, nosiło mnie - wspomina. - Ale na sportowe zajęcia można się było zapisać dopiero od czwartej klasy. Na szczęście w końcu ubłagałam nauczyciela, Marka Szwugiera, żeby przyjął mnie w swoje szeregi - wspomina.

Na SKS-ie ćwiczyli różne dyscypliny sportu. - Ze świecą szukać takiego nauczyciela wuefu, jestem przekonana, że gdyby nie on, nie robiłabym tego, co robię. Niestety, większość nauczycieli nie potrafi zarazić dzieci pasją do sportu. Ich styl prowadzenia lekcji nazywam "na macie". Polega na tym, że rzuca się piłką i mówi "macie, grajcie". Ja skakałam przez kozła, stawałam na rękach, biegałam, grałam w gry zespołowe. Dziś niektórzy uczniowie nie wiedzą nawet, jak zrobić przewrót do przodu. Nauczyciele im tego nie pokazują, a rodzice, zupełnie bez świadomości, wypisują im zwolnienia z wf-u.

Na początku był talent
Wiola lubiła ruch, rywalizację, klimat zawodów w biegach przełajowych - najpierw miejskich, potem wojewódzkich. Na jednych z nich wypatrzył ją trener Krzysztof Woliński. - Kolejny człowiek, któremu zawdzięczam tak wiele - podkreśla sportsmenka.
Zaczęły się treningi, obozy sportowe, ostra praca. - Talent tak naprawdę liczy się tylko na początku. Potem o naszym sukcesie decyduje ogrom ciężkiej pracy, determinacja, wyrzeczenia. I masa szczęścia, bo kontuzje mogą pokrzyżować każde plany. Nawet te, które wydają się całkowicie w naszym zasięgu - tłumaczy biegaczka.

Sport uczy cierpliwości
Jednakże sport to również to, co ma się w głowie. Wiola ma jedną żelazną zasadę: nie zatracić się. Potrzebny jest dystans, szczypta humoru. No i pasja. - Jeśli zapomnimy, po co to robimy, przestaniemy osiągać sukcesy - wyjaśnia.

I coś jeszcze. - Łatwo jest szybko wystartować i szybko się zmęczyć, odpaść. Dosłownie i w przenośni. Trener Woliński, kiedy byłam nastolatką, powiedział coś, co na całe życie utkwiło w mojej pamięci: "Mnie nie chodzi o to, żebyście osiągali swoje maksimum teraz, jako juniorzy. Głównym celem jest, żebyście dotrwali do kategorii seniorów i wtedy byli w swojej najlepszej formie" - wspomina Wiola.

Z tym trenerem to w ogóle Wiola miała szczęśce. - Był przyjacielem, o wszystkim mogliśmy mu powiedzieć. Nauczycielem życia, ojcem, wychowawcą. Trenerem na końcu. Pokazał nam, jakimi mamy być ludźmi, jakie decyzje podejmować, uczył samodzielności, ale też grupowej solidarności - tłumaczy.

Tego nikt nie odbierze
Sukcesy przyszły dość szybko. Miała 16 lat, pojechała na swoje pierwsze zagraniczne zawody, do Budapesztu. Dzięki bieganiu, w kolejnych latach zwiedziła kawał świata: Chiny, Koreę, Japonię, Stany Zjednoczone, RPA. - Byliśmy w kurortach, gdzie na turystyczny pobyt nigdy nie byłoby nas stać. To podróżowanie to coś, czego nikt nam nie odbierze. Nawet po zakończeniu kariery. Wspomnienia pozostaną na zawsze - opowiada.

Łokieć w przeponie
W 2004 roku wystartowała na igrzyskach w Atenach. W eliminacjach poszło jej świetnie, była w znakomitej formie. Ale w półfinałowym biegu na 1500 m dostała od którejś z zawodniczek łokciem w przeponę (Był tłok, ferwor walki. Nawet nie wiem, kto to zrobił. Nie podejrzewam, że specjalnie - mówi). Dobiegła, ale ze słabą lokatą.

Bardziej poszczęściło jej się dwa lata później w Goeteborgu. Na mistrzostwach Europy w biegu na 3000 m z przeszkodami zdobyła brązowy medal. W tym samym roku wywalczyła też brąz w Pucharze Świata w Atenach.
W 2008 roku na igrzyskach w Pekinie zajęła ósme miejsce. Później startowała bardziej pechowo. Na zeszłoroczną olimpiadę w Londynie nie zakwalifikowała się.
Powód? Kontuzja kolana.
- Taki jest sport...

Cel: Rio de Janeiro 2016
Chce jeszcze pojechać na igrzyska do Rio de Janeiro w 2016 roku. - Z powodu kontuzji kolana muszę na zawsze zrezygnować z biegu z przeszkodami. Ale myślę o dłuższych dystansach 5, 10 kilometrów, maraton - tłumaczy.

Za kilka miesięcy wraca do intensywnych treningów. Niech tylko minie okres połogu. - Olimpiada w Brazylii będzie moją ostatnią. Będę wtedy miała już prawie czterdzieści lat! - tłumaczy.

Ale chce choć raz jeszcze przeżyć uczucie, którego po raz pierwszy doświadczyła w Atenach. - Wyszłam na stadion na próbny bieg. Patrzę: na trybunach są tłumy, cała masa ludzi. Ciarki przeszły po całym ciele. A zaraz pomyślałam: Kurczę, skoro tu jest tylu ludzi, to nie można ich zawieść. Trzeba dla nich pobiec szybko - wspomina.

Plany
Jedno jest więc pewne: trzytygodniowa Blanka, choć sama jeszcze nie może zdawać sobie sprawy, będzie wychowywać się w sportowym duchu. - Trudno uznać, czy będzie miała predyspozycje do zawodowego sportu, bo różnie to może być. Ale na pewno, mając trenujących rodziców, bo męża również zaraziłam pasją sportu, nie ominie jej wysiłek fizyczny - śmieje się biegaczka.
Jeszcze kilka lat temu Wiola po zakończeniu kariery widziała się jako właścicielka salonu kosmetycznego, skończyła nawet rok studium zawodowego.

Teraz już wie - zostanie w sporcie.

Razem z mężem otworzyła w Krzeszowicach Akademię Lekkoatletyczną Wioletty Frankiewicz. Pod swoimi skrzydłami ma kilka dziewczynek. Prowadzi z nimi zajęcia. Zabiera je na obozy, zapoznaje z innymi olimpijczykami, z czołowymi polskimi trenerami.
- Chcę pokazać, jak fajny jest sport. Mam nadzieję, że uda mi się wychować jakieś sportowe talenty, bo niektóre dziewczynki faktycznie mają predyspozycje - opowiada.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska