Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legendowski - polski wojownik, kóry upokorzył wielki Real Madryt

Maciej Kmita
Trudno uwierzyć, że człowiekiem, który rzucił na kolana wielkie madryckie gwiazdy, dowodzone przez najlepszego trenera świata, jest Polak - Robert Lewandowski. Ten sam, któremu jeszcze niedawno wyliczaliśmy minuty bez bramki strzelonej w reprezentacji. Dla Roberta to żadna nowość. Cała jego kariera to przecież nieustanne udowadnianie swojej wartości - pisze Maciej Kmita.

Napisać, że Robert Lewandowski po środowym wyczynie jest na ustach piłkarskiego świata, to wystartować w konkursie na niedopowiedzenie roku. Polak właśnie złotą czcionką zapisał się w historii światowego futbolu.

Wbijając cztery gole i tym samym demolując w pojedynkę Real Madryt w półfinale Ligi Mistrzów, 25-latek z Leszna w ciągu 90 minut przekroczył bariery, które do tej pory były nieosiągalne dla tysięcy innych napastników.

Jak Ferenc Puskas

By zobrazować, jak niewiarygodnego zdarzenia byliśmy świadkami w środę, przypomnijmy jeszcze tylko, że po raz ostatni ktokolwiek strzelił cztery gole na tym poziomie europejskich pucharów w... 1960 roku. Tym kimś był legendarny Węgier Ferenc Puskas.

Zbigniew Boniek zaćwierkał na twitterze: Oddaję "Lewemu" tytuł "bello di notte". Sam Lewandowski natomiast zepchnął ze szczytu polskich wspomnień Jerzego Dudka i jego wyczyn z finału Ligi Mistrzów 2005. Tak jak "Dżerzi" w serii rzutów karnych zatrzymał wtedy AC Milan swoim "Dudek dance", tak teraz "Lewy" zabawił się z obrońcami "Królewskich".

Droga naszej gwiazdy na szczyt światowego futbolu nie była oczywiście prosta. Do happy endu prowadziła ścieżka usłana potem, znojem, tragedią i niejednym rozczarowaniem.

Jego rodzice byli zawodowymi sportowcami: ojciec Krzysztof judoką, a matka Iwona siatkarką. Kiedy Robert dorastał, rodzice byli nauczycielami w-f. Mama wspomina, że syn nie wychowywał się w piaskownicy, tylko na boisku i sali gimnastycznej.
Miał 8 lat kiedy rodzice zapisali go do Varsovii, gdzie trafił do drużyny złożonej z chłopców z dwa lata starszego rocznika. Nie dlatego, że był tak dobry, a dlatego, że młodszej grupy nie było. Próbował również innych dyscyplin. W biegach przełajowych został mistrzem województwa mazowieckiego, a trener judo, u którego pojawił się na kilku treningach, koniecznie chciał do zatrzymać dla siebie.

Bobek w grze

Przygoda małego "Bobka" - bo taki był pierwszy pseudonim Lewandowskiego - z piłką rozwijała się wzorcowo, ale w 2002 roku pojawiła się pierwsza przeszkoda. Mierzący dziś 183 cm wzrostu i przestawiający bez roślejszych obrońców rywali "Lewy" długo był mikrusem na tle rówieśników. Z tego powodu, zrezygnowano z powoływania go do kadry Mazowsza, a postawiono na Daniela Mąkę, który - co ciekawe - dziś mierzy tylko 171 cm.

Marzeniem ojca Krzysztofa była gra syna w barwach Legii. Nie zaprowadził tam jednak syna. Dojazdy z Leszna byłyby o wiele trudniejsze logistycznie niż do Varsovii, a po drugie składki członkowskie były tam dwukrotnie wyższe (ok. 140 zł miesięcznie) niż w Varsovii.

W przerwie zimowej sezonu 2004/2005 drzwi do Legii przed Lewandowskim się jednak uchyliły. Pół roku wcześniej dogonił rówieśników wzrostem, co w połączeniu z tym, że już dawno przerósł ich umiejętności, sprawiło, że był łakomym kąskiem dla łowców talentów.

Na początku 2005 roku trafił do IV-ligowej Delty, która miała stać się zapleczem Legii. Nim zdążył zagrać pierwszy mecz w seniorach, umarł mu ojciec. To przyspieszyło jego wejście w dorosłość, a do dziś dedykuje ojcu każdego gola. Chcąc odciążyć finansowo mamę, przeprowadził się do Warszawy i zamieszkał ze starszą siostrą.

Po sezonie Delta się rozpadła, ale po Roberta zgłosiła się Legia. Przez rok grał w III-ligowych rezerwach. Z końcem czerwca 2006 r. jego umowa wygasła i nie zaproponowano mu kontraktu. Wartą dziś kilkadziesiąt milionów euro kartę zawodniczą, oddała Robertowi sekretarka.

Jeszcze tego samego dnia mama zawiodła zdruzgotanego syna na trening III-ligowego Znicza Pruszków, w którym kiedyś trenowała siatkówkę. Podwarszawski klub zapłacił Legii za niego 5 tys. zł, a dwa lata później sprzedał go do Lecha Poznań z 300-krotnym przebiciem! W międzyczasie Znicz otarł się o awans do ekstraklasy, a nastoletni Lewandowski został królem strzelców kolejno III i II ligi.

W czasie gry w Pruszkowie poznał najważniejsze poza rodziną osoby w swoim życiu: partnerkę, z którą związany jest od sześciu lat Annę Stachurską i Cezarego Kucharskiego, który od pięciu lat kieruje jego karierą.

Niezwykła lekkość ruchów

- Pierwszy raz spotkaliśmy się w Legii, ja grałem w pierwszym, a on w drugim zespole - wspomina Kucharski i dodaje: - W grudniu 2007 roku przypadkowo trafiłem na trening Znicza. Wszedłem do hali, gdzie miał trening. Już na pierwszy rzut oka wyróżniał się . Miał tę niezwykłą lekkość ruchów, zupełnie niespotykaną u polskich zawodników. Balans ciała, zwody. Jakby on i piłka byli jednością.

Pół roku później "Kucharz" przeprowadził transfer Lewandowskiego do Lecha i wszystko potoczyło się już w ekspresowym tempie. Z "Kolejorzem" w ciągu dwóch sezonów wygrał w Polsce wszystko, co miał do wygrania.

Latem 2010 roku zgłosiła się po niego budująca dopiero potęgę Borussia Dortmund. Zapłacili za niego 4,5 mln euro.
Dla Borussii rozegrał 133 spotkania, zdobył 74 gole . Jego trafienia przyczyniły się do zdobycia przez Borussię mistrzostwa Niemiec w 2011 roku i podwójnej korony rok później. Teraz jest na dobrej drodze, by sięgnąć po tytuł króla strzelców Bundesligi.

Gdzie jest kres możliwości Polaka? Latem ma przenieść się do najsłynniejszego niemieckiego klubu - Bayernu Monachium nazywanego "FC Hollywood". To byłby hollywoodzki happy end tej historii, chociaż życie na pewno napisze jeszcze ciąg dalszy losów Lewandowskiego, które mogą być inspiracją dla kolejnego pokolenia.

Niemiecki Bild: Lewandowski powinien nazywać się Legendowski
"Katastrofa Realu. Na czarnym niebie nad Dortmundem świeciła tylko gwiazda Lewandowskiego" - napisała hiszpańska "Marca". Na okładce dominuje zdjęcie trenera Jose Mourinho, ale tytuł mówi wszystko. "Palizowski" - to gra słów. Paliza znaczy po hiszpańsku lanie, cięgi. Zdjęcia Polaka były na okładkach niemal wszystkich sportowych gazet w Europie. Nad grą "Lewego" rozpływał się "L'Equipe" (dopiero po raz szósty w historii dziennikarze tej gazety ocenili występ piłkarza na maksymalną notę "10") i "La Gazzetta dello Sport" ("Super-Lewandowski zatopił zespół Mourinho). Niemiecki "Bild" zasugerował z kolei, że po meczu z Realem Polak powinien zmienić nazwisko na Legendowski.

Rozmowa z dr. Jerzym Rosińskim, psychologiem społecznym z UJ

Dlaczego Polacy - nie tylko Lewandowski i nie tylko sportowcy - osiągają takie sukcesy za granicą, a w Polsce nie? To kwestia pieniędzy, środowiska, mentalności?
Mentalności raczej nie. Pokolenie Lewandowskiego nie jest już zarażone tą polską bylejakością, kompleksami. Na pewno wciąż brakuje pieniędzy i od tego tematu nie uciekniemy. Ale to nie jest największy problem.

Co jest gorsze?
Nie wyławiamy talentów. Problem więc tkwi u samych podstaw systemu. Za granicą funkcjonuje to inaczej. W Kanadzie np., dzieci w wieku 8, 9 lat, a więc w wieku rozwojowym, przechodzą przez, nazwijmy to nieładnie, "powszechną selekcję". Po prostu muszą poświęcić kilka dni szkoły na to, aby "obejrzeli" je profesjonaliści. Wtedy żaden, albo prawie żaden talent nie umknie. Bo to nie jest tak, że w Polsce jest mniej uzdolnionych osób. Po prostu większość z nich nigdy nie jest dostrzegana. Nie mamy rozwiązań systemowych, mało tego - nie mamy nawet pomysłów na nie. Lepszych, gorszych, kopiowanych od innych. Żadnych.

Skoro państwo ich nie zapewnia, to może szansa tkwi w oddolnych inicjatywach?

Zdecydowanie! Te znacznie lepiej funkcjonują w Polsce. Zdarza się czasem były sportowiec albo działacz społeczny, który daje młodym, utalentowanym ludziom tę szansę. Jak np. były piłkarz Roman Kosecki, który założył szkółkę dla kilkunastoletnich piłkarzy, osiągających, jak się okazuje, poziom dziesięć lat od siebie starszych graczy. Lecz takie cenne, ale jednak pojedyncze inicjatywy, nie rozwiążą problemu.

Poza tym u nas rodzice na ogół nie chcą dla swoich dzieci sportowej czy artystycznej przyszłości. Marzą, żeby zostali lekarzami albo prawnikami.

W Stanach wygląda to zupełnie inaczej. Tam społeczeństwo jest zarażone duchem sportu, tam każdy chce wyjść i porzucać sobie piłką, pobiegać. Nieuprawianie sportów to wstyd. A inna sprawa, że ten profesjonalny sport jest już solidnie wspierany. U nas koszty kariery sportowej dzieci ponoszą najczęściej sami rodzice. Gdyby ojciec Kubicy nie inwestował w karierę syna ponad 100 tys. złotych rocznie, dziś nie wiedzielibyśmy o istnieniu tego człowieka.

Czasem udaje się jednak odkryć jakiś talent. Ale prawdziwy sukces przychodzi dopiero za granicą.
To już jest kwestia pieniędzy. Tam są większe możliwości, nasi uczą się od najlepszych, mają też większą motywację, bo konkurują o większe stawki. Taki wyjazd to często "pozytywny kop". Do większej determinacji, cięższej pracy.

A może to też "pozytywny kop", bo są z daleka od polskiej zawiści?

Coś w tym jest. Polska to nie jest kraj, w którym łatwo być człowiekiem, któremu się udało. Jesteśmy zazdrośnikami i to może nas hamować. Ale też nie do końca. Polacy są raczej ludźmi, którzy lubią eksponować swoje sukcesy, ba - wręcz je wyolbrzymiać. Wystarczy przejrzeć portale społecznościowe. Inaczej jest w Skandynawii, gdzie nawet jeśli masz więcej, to nie obnosisz się w tym.

Polacy, czy raczej potomkowie polskich imigrantów, robią też karierę w filmie i muzyce. Choćby Mia Wasikowska, odtwórczyni głównej roli w "Alicji w krainie czarów", uznawana za jedną z najzdolniejszych aktorek Hollywood. Albo Ray Manzarek, który razem z Morrisonem zakładał zespół "The Doors."
To inne zjawisko. Tak zwanej "ambicji edukacyjnej imigrantów". Ci, którzy wyprowadzili się z kraju, sami w większości wykonują proste zawody. Ale mają duże ambicje, które przelewają na swoje dzieci. Jest naukowo udowodnione i opisane, że dzieci imigrantów częściej od innych robią karierę - zarówno naukową, artystyczną, jak i sportową. Proszę zwrócić uwagę, ile wśród znanych ludzi jest potomków imigrantów. I to nie tylko tych z Polski. Po prostu tym, którzy sami przeprowadzili się daleko od domu w poszukiwaniu lepszego życia, bardziej zależy na edukacji ich dzieci.

Rozmawiała Maria Mazurek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska