- Strzeliliście Arce gola na 2:2 w doliczonym czasie gry, ale biorąc pod uwagę przebieg tego spotkania, nie możecie być chyba zadowoleni z tego remisu?
- Naprawdę, już w szatni zaraz po meczu rozmawialiśmy, że gdybyśmy nie wcisnęli choćby tej jednej bramki na remis, to po takim spotkaniu chyba musielibyśmy za karę wszyscy na piechotę wracać do Krakowa. Dawno nie widziałem tak pozytywnej reakcji. Niby strzelamy bramkę na wyjeździe w doliczonym czasie na remis, a wszyscy byli bardzo zdenerwowani, że mamy tylko remis. Wszyscy, którzy byli w Gdyni na stadionie czy oglądali to spotkanie w telewizji, widzieli kto powinien wygrać.
- Ten mecz to też ogromna kontrowersja. Widział pan już powtórki sytuacji, w której sędzia nie podyktował dla was rzutu karnego za zagranie ręką Tornike Gaprindaszwiliego?
- Szczerze? Dobrze, że zobaczyłem tę powtórkę dopiero po meczu, bo… No dobrze, sędziowie też są tylko ludźmi. Nie będę się na nich wyżywał, bo ostatnio jest dosyć głośno o naszych arbitrach, o VARze, o różnych interpretacjach. Na końcu wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy popełniamy błędy.
- Wróćmy zatem do waszej gry. W 40 min miał pan świetną okazję na gola, ale trafił w słupek. Jak to wyglądało z pańskiej perspektywy?
- To był strzał sytuacyjny. Wiedziałem, że gdy Kacper Duda przejął piłkę, to wciśnie ją do mnie. Bardziej jednak tę piłkę pchnąłem niż oddałem strzał. Czasem coś takiego wpada do siatki, czasem odbija się od słupka.
- Czyli nie było czasu na reakcję, żeby lepiej przymierzyć?
- Generalnie chciałem zdążyć, żeby w ogóle tę piłkę uderzyć. Szkoda, naprawdę szkoda, bo jakby to wpadło, ten mecz ułożyłby się inaczej.
- No właśnie, gdybyście wyszli na prowadzenie, to Arka nie mogłaby już tak grać jak grała, czyli nie mogłaby się koncentrować tylko na przeszkadzaniu?
- Tak to wyglądało, stale jakieś numery. A to piłek nagle nie było, a to noszowi wolno wbiegali. Mam czasami w takich meczach deja vu, jak to robią niektóre zespoły.
- Po słabym meczu ze Zniczem zdobyliście cztery punkty na dwóch trudnych wyjazdach do Chorzowa i Gdyni. To może napawać lekkim optymizmem?
- To samo nam powiedział trener po meczu. Dodał, że nie możemy zwieszać głów. Jesteśmy mocno poirytowani faktem, że nie wygraliśmy w Gdyni, ale myślę, że taką Wisłę wszyscy chcemy oglądać. W tym meczu zabrało szybciej strzelonej bramki. Gdybyśmy szybciej wyrównali to jestem przekonany, że strzelilibyśmy na 3:2 i 4:2. Zabrakło po prostu czasu. Ciężko cokolwiek dodać. Może tylko to, że musimy kontynuować to, co robimy. W Gdyni pokazaliśmy bowiem, że mecz w Chorzowie to nie był przypadek. Trzeba poprawić skuteczność w kolejnych meczach, ale jak będziemy kontynuować taką grę, to będziemy się liczyć w walce o awans.
- Wspomniał pan już kilka razy w tej rozmowie o irytacji. U pana ona też jest? Strzelał pan gola za golem w sparingach, a jak zaczął się sezon, to nic wpaść nie chce, choć sytuacje pan ma.
- Gorzej gdybym to tych sytuacji nie dochodził. Cieszę się, że one są. W sparingach było więcej szczęścia, teraz jest jego trochę mniej, ale będę po prostu robił to, co do tej pory. W końcu zacznie wpadać. Oby już w najbliższym meczu.
