Autor: Damian Radziak
Miała 15 lat, gdy bracia zaprosili ją do siebie do Katowic i zafundowali wizytę w zoo. W pewnym momencie zauważyła, że za jej plecami zrobił się szum. Obróciła się i zobaczyła ludzi pokazujących ją sobie wzajemnie palcami.
- Trochę się speszyli, ale zaraz zaczęli mówić, że nie mogą napatrzeć się na moje włosy. Ustawiali się do zdjęcia ze mną. Stałam się główną atrakcją zoo - opowiada Maria Kocemba z Kamionki Wielkiej, śmiejąc się na sama myśl o tym, co powiedzieliby teraz.
- Wtedy moje włosy sięgały poniżej bioder, dziś wloką się po ziemi - mówi pani Maria, rozplątując warkocz, który oplata jej głowę. Gęste kruczoczarne włosy teraz otulają jej drobną sylwetkę. I napawają dumą.
- Tylko martwię się, bo zaczynam już siwieć - mówi 75-letnia Maria Kocemba.
Jej włosy nigdy nie poznały nożyczek. Nawet końcówek nie podcinała. Nie pomyślała nawet o ich farbowaniu. W życiu nie użyłaby suszarki. Latem suszy włosy, wystawiając je za okno, żeby wiatr przewiał. A zimą siada w pobliżu kaloryfera. Tak szybciej schną.
- Dodatkowa pielęgnacja? Nic z tych rzeczy. Najlepszy jest szampon pokrzywowy - mówi pani Maria. Opowiada, że piękne włosy ma po mamie. Ona też nigdy ich nie obcinała. Mówiła, że ze względu na wygodę. - Ja też uważam, że to wygodne. Proszę zobaczyć - dodaje i zaczyna zaplatać z powrotem warkocz. Zaraz zręcznie owija go wokół głowy, tworząc koszyczek, i przypina ogromnymi spinkami, które grubością bardziej przypominają druty niż klasyczne wsuwki.
- Bo to są druty. Zaokrąglone. Mój własny patent. Zwykłe spinki nie utrzymałyby moich włosów - śmieje się pani Maria, potrząsając głową. - Nie spadają, to znaczy, że fryzura gotowa. Ile to trwało? Dwie minuty. Czyż nie wygoda? - pyta zadziornie i zaczyna się śmiać.
Przypomniała sobie swoje wizyty u fryzjerów. Jeden, by wykonać jej podobną fryzurę, zużył 70 wsuwek. Inny od razu stwierdził, że poza ścięciem niczego innego nie jest w stanie się podjąć. - Ale zrobił mi zdjęcie i podobno widnieję w witrynie jego zakładu - opowiada pani Maria.
Jedyną niedogodnością jest dla niej rozczesywanie gąszczu włosów. Po umyciu zajmuje to pani Marii ponad godzinę. Włosów, które jej wówczas wypadają, nie wyrzuca. Zbiera do worków i w zimowe wieczory zaplata z nich warkocz. Każdy włos trzeba rozprostować. Najdłuższy miał 205 cm.
- To jest bardzo czasochłonne - mówi Maria Kocemba. Na razie zdążyła zrobić z zebranych włosów jeden warkocz, ale materiału ma co najmniej dwa kolejne. Robi je dla przyjemności i żeby bliscy mieli po niej kiedyś pamiątkę. - Żeby nie przyszło wam do głowy obcinać mi włosów przed włożeniem do trumny - grozi palcem siedzącym obok wnuczkom.
Żałuje, że ani córka, ani żadna z siedmiu wnuczek nie poszły w jej ślady.
- A jedna miała takie piękne włosy jak moje. Chętnie chodziłam do niej, by zaplatać warkocze. Ścięła po pierwszej komunii, jak większość moich wnuczek - mówi z pretensją w głosie pani Maria.
- Babcia potrafi się na nas obrazić z powodu włosów - śmieje się Justyna Kocemba. - Jeśli któraś z nas eksperymentuje, zwłaszcza z farbowaniem, lepiej, żeby przez co najmniej miesiąc schodziła babci z drogi - dodaje. aą