Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magdalena Zawadzka: Najważniejsze jest samo życie

Rozmawiała Monika Jagiełło
Debiutowała mając 18 lat w filmie  Spotkanie w Bajce (1962).  Popularność zdobyła dzięki roli Basi Wołodyjowskiej w Panu Wołodyjowskim
Debiutowała mając 18 lat w filmie Spotkanie w Bajce (1962). Popularność zdobyła dzięki roli Basi Wołodyjowskiej w Panu Wołodyjowskim Anna Kaczmarz
Magdalena Zawadzka-Holoubek, znana i lubiana aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, przez 39 lat żona Gustawa Holoubka, wciąż kojarzona jest z niezapomnianej roli uroczej Baśki - "Hajduczka" z "Pana Wołodyjowskiego". Wciąż występuje na deskach teatrów, a w tym czasie podróżuje i pisze książki. Rozmawia z nią Monika Jagiełło.

"Taka jestem i już!" to trzecia Pani książka autobiograficzna. Taka jestem i już? To przekora wobec dzisiejszych trendów?
Piszę tak, jak myślę i czuję. Szczerze, a nie pod dyktando modnych trendów. Długo zastanawiałam się, jaki tytuł nadać mojej książce, aż w końcu "Taka jestem i już!" wydał mi się najbardziej trafny. Brzmi trochę buńczucznie, ale we wstępie dodaję małe wyjaśnienie, a przynajmniej tak mi się wydaje: "odpowiedź na to, jaka jestem, mam nadzieję, znajdą Państwo w autobiografii i felietonach". Jeżeli chodzi o moją poprzednią książkę, "Gustaw i Ja" nie miałam żadnych trudności z wymyśleniem tytułu. Od samego początku wiedziałam, że jest najodpowiedniejszy.

Mówi Pani, że nuda to największy grzech twórczości. Jak nie zgrzeszyć pisząc o sobie?

Tak, nuda to rzeczywiście największy grzech wszelkiej twórczości! (śmiech) Trzeba więc pisać tak, żeby nie zanudzić czytających. Nowa książka oparta jest na bazie wydanego w 1990 r. "Kija w mrowisko". Książkę "Taka jestem i już!" wzbogaciłam o następne etapy mojego życia i rozwinęłam rozdział dotyczący podróży. Gdyby pokusić się o ułożenie moich trzech książek w jedną całość, "Kij w mrowisko" i "Taka jestem i już!" byłyby ramą dla książki "Gustaw i Ja". To w niej zawarłam 39 lat życia z moim mężem. Z kolei moje felietony, pisane w drugiej połowie lat 90., okazują się nadal być boleśnie aktualne. Problemy w nich poruszane nie zniknęły z naszego życia. Mam wrażenie, że to, co piętnowałam, wręcz urosło w siłę.

Ostatni felieton, który znalazł się w książce, został napisany w sierpniu tego roku. Czytelnik może początkowo zdziwić się po jego lekturze…

Nie powinien on dziwić, bo opisany przeze mnie sposób mówienia jest naszą codziennością. Już ładnych kilka lat temu napisałam felieton dotyczący prostackiego sposobu wyrażania się i powszechnych, podstawowych błędów językowych. W tym czasie językoznawcy uznawali, że ten czy inny zwrot na tyle zakorzenił się w języku, że nie pozostaje nic innego, jak go przyjąć. Gdy wydawnictwo poprosiło mnie o kilka felietonów pomyślałam, że napiszę jeden, ale taki, w którym napiszę o wszystkim, co mnie boli, na co nie wyrażam zgody. Co doprowadza do furii. W felietonie zawarłam wulgaryzmy, które wrosły w nasz język potoczny, a nawet język oficjalny, zarezerwowany na specjalne okazje. Jeśli ktoś odbierając nagrodę za swoje osiągnięcia mówi, że czuje się "zajebiście", to bardzo przepraszam, ale uważam, że to jest dno. Skonstruowałam więc felieton złożony właśnie z takich, powszechnie używanych przez media i ulicę słów. Taka "polszczyzna" nigdy nie będzie moją mową.

Język schamiał, ale ograniczenia są w nas, a nie w jego strukturze. Wzór polszczyzny idzie z góry?
Tak, zarówno dobry, jak i zły. Podstawą w obronie przed złym jest edukacja. Jeśli ona kuleje, to będzie coraz gorzej.

Skoro jesteśmy przy edukacji: podróże kształcą, a to Pani pasja. To pasja od dzieciństwa?
Tak, odkąd pamiętam!

Podróże palcem po mapie były?

Były oczywiście. Gdy będąc dzieckiem dostałam jako prezent pod choinkę globus. Nieustannie podróżowałam w marzeniach, więc globus był w ciągłym ruchu! W dorosłym życiu, poza podróżami prywatnymi, jeździłam na występy teatralne i estradowe. Zwiedziłam wtedy USA, Kanadę, Europę, Australię. Mój zawód sprezentował mi dar podróżowania. W wielu miejscach świata byłam dzięki występom w kabarecie Dudek…

… i można było zobaczyć Panią jako Króliczka Playboya.

Kiedy kabaret Dudek, jeszcze beze mnie, wrócił z pierwszego tournée po Ameryce, byli tak zszokowani tym, co zobaczyli, że Wojciech Młynarski napisał cały program pod tytułem "Playboyland", poświęcony ich wrażeniom. Ja w tym czasie byłam na ostatnim, dyplomowym roku szkoły teatralnej. Na spektaklu zauważył mnie Edward Dziewoński i zaprosił do współpracy z największymi tuzami polskiego kabaretu. Byli to Irena Kwiatkowska, Edward Dziewoński, Wiesław Michnikowski, Jan Kobuszewski, Wiesław Gołas. I przy nich ja, dopiero co z dyplomem w kieszeni… Miałam wielkie szczęście, bo poza taneczno-śpiewaną konferansjerką, we wspomnianym stroju króliczka Playboya, dostałam dwie znakomite piosenki: "Spotkałam na molo Chińczyka" z repertuaru Zuli Pogorzelskiej i piosenkę Agnieszki Osieckiej, którą nazywaliśmy roboczo "piosenką niemiecką". To był mój, nieskromnie dodam, bardzo udany, profesjonalny estradowy debiut.

Co w grafiku podróżniczki Magdaleny Zawadzkiej jest zaplanowane?

Dziś zgadzam się z powiedzeniem, że jeśli chcesz rozśmieszyć pana Boga, to przedstaw mu swoje plany. Ale opowiem o tym, co mi się marzy: Ameryka Południowa. Byłam jedynie na południowym krańcu Stanów Zjednoczonych, na Key West. Ale już tam poczułam powiew Ameryki Południowej. Upajający zapach powietrza, roślinności, wibrujące południowe rytmy, śpiew, taniec. Wszystko to było tak wabiące, że postanowiłam tam pojechać. Najbardziej marzy mi się Argentyna...

Tango?
I tu mnie Pani odkryła. Coś jest w tym tańcu tak porywającego, pięknego i seksownego! Coś kobiecego i męskiego zarazem. Myślę, że taki musi być kraj, w którym powstało tango. To według mnie najpiękniejszy taniec.

To gra mi z Pani osobą. Tymczasem w książce czytam, że Jerzy Hoffman wybierając aktorkę do roli Basi w "Panu Wołodyjowskim" nie brał Pani pod uwagę jako "zimnej i za bardzo współczesnej".

Wsadzenie w szufladę z napisem "ciepła" "zimna", "współczesna", "klasyczna", "komediowa", "tragiczna" itd. jest łatwe, ale też wyjątkowo krzywdzące dla młodej aktorki. Zamyka się jej w ten sposób szansę zawodowego rozwoju. Na szczęście, tak doświadczony i znakomity reżyser jak Jerzy Hoffman, po próbnych zdjęciach (teraz mówi się z angielska "casting", czyż nie?) uwierzył we mnie. Zmienił zdanie i obsadził mnie w roli Baśki. Jestem aktorką i granie różnorodnych postaci, często odległych od mojego "ja", jest najbardziej fascynującym aspektem tego zawodu. Mogę znaleźć w sobie pokłady okrucieństwa i chamstwa, jak również delikatności i romantyzmu, jeżeli tego wymaga rola. Na szczęście, los mi sprzyjał i dawał okazje do grania w teatrze, teatrze telewizji i w filmie diametralnie różnych postaci. Na przykład, postaci kobiety z brodą w spektaklu "Namiętności" na podstawie Isaaka Bashevisa Singera w teatrze Ateneum. Różnych ról uzbierało się 150, od młodości po po dojrzałość.

Ale o dojrzałości pisze Pani, że jest perfidna…

Bo nie gwarantuje samej dojrzałości.

Czy wiązała Pani kiedykolwiek dojrzałość mężczyzny z jego metryką? Panią i męża dzieliło 21 lat.
Nigdy bezduszne cyfry będące datą urodzenia nie były i nie będą dla mnie wyznacznikiem kondycji duchowej czy fizycznej człowieka. Bez względu na to, czy jest kobietą czy mężczyzną. Mój mąż był zawsze młody i dlatego różnica wieku nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Był tak interesujący, że nie zamieniłabym go na żadnego innego. Witalnością, optymizmem, poczuciem humoru i niekłamaną młodzieńczością mógłby podzielić się z niejednym zgorzkniałym i podstarzałym trzydziestolatkiem. Taki był, gdy go poznałam w filmie "Spotkanie w >Bajce<". Potem nasze losy przecięły się (i połączyły) w sztuce Calderona "Życie jest snem". Takim Gustaw pozostał do końca swych dni.

Co Pani zdaniem sprawia, że mamy przypadłość do punktowania sobie wieku? W szczególności osobom publicznym, kobietom?
Myślę, że wynika to z panujących obecnie złych obyczajów. Jeszcze nie tak dawno temu, dopytywanie się lub mówienie o wieku kobiety było po prostu nietaktowne. Teraz nawet najbardziej intymne sprawy wywleka się na forum publiczne i bez końca o nich plotkuje i komentuje. Często komentarze są wynikiem kołtuńskiego myślenia rodem z "Moralności Pani Dulskiej". Szczególnie narażone są na nie kobiety, które wyrastają ponad przeciętność. Chcą żyć po swojemu, nie według powszechnie utartych reguł. W tych regułach nie mieszczą się na przykład związki starszych kobiet z młodszymi mężczyznami. Tym kobietom, w szczególnie okrutny sposób, wytyka się ich wiek, wygląd czy styl bycia i ubierania się. Zauważyłam podróżując po świecie, że w innych krajach ludzie są bardziej tolerancyjni i życzliwi sobie. Oni nie oceniają innych według metryki, tego, co podaje internet czy plotkarskie pisemka.

W książce zwróciłam uwagę na zdjęcie Pani mamy, bo uderzyła mnie radosna aura wokół niej. Później przeczytałam, że ze zdjęcia patrzy na mnie 90-latka.
Moja mama zmarła w czerwcu tego roku w wieku 93 lat. Mimo wieku i nękających ją chorób, była młoda do końca. Rodzina pytała: "ciociu, kiedy ty się wreszcie zestarzejesz!". Moja mama odpowiadała wtedy ze śmiechem, że "na twarz się nie choruje" (śmiech). Ta niesamowita siła wynikała z tego, że miała w sobie bardzo dużo poczucia humoru. Patrzyła na świat z przymrużeniem oka. Taki sam był mój tata, zapalony sportowiec. Wprawił kiedyś w podziw sąsiadów, gdy jechał na rowerze tyłem siedząc na kierownicy. A miał wtedy już siedemdziesiąt kilka lat.

Książka wprowadza w życie pani i pani rodziny: rodziców, męża. Pojawia się też syn, który od mediów trzyma się zawsze z daleka.
Jasiek zaakceptował opis swojego dzieciństwa, ale wiek dorosły ostro ocenzurował. Przejrzał mój brudnopis, zaznaczył, co skreślić i wywołał mały popłoch w redakcji, ale miał prawo do tego. W książce jest go tyle, ile sobie życzył.

Czy Pani książki nie są trochę lekcją, jak się godzić ze sobą nawzajem i kolejami losu? Lekcją, jak żyć tak, żeby nam to życie nie umykało?
Gustaw i ja zawsze uważaliśmy, że najważniejsze jest samo życie. Wszystko inne, nawet pasjonująca nas praca, jest tylko jego częścią. Jeśli człowiek sobie to uświadomi, to ma priorytety ustawione na przyszłość. "A najważniejsze, żebyśmy zdrowi byli!" - mówił zawsze mój mąż.

Czy będzie okazja obejrzeć Panią w Krakowie?

Jeżeli Kraków zaprosi mnie, to przyjadę z największą przyjemnością. To ukochane, rodzinne miasto mojego męża i patrzę na Kraków jego oczyma. Gdy przyjeżdżaliśmy tu razem, oprowadzał mnie po miejscach swojego dzieciństwa i młodości. Chodziliśmy po Zwierzyńcu, gdzie się urodził i wychował. Do rytuału należało odwiedzenie kościoła Mariackiego i spacer wokół Rynku Głównego. Wpadaliśmy na kawę i ciastka do cukierni Noworolskiego, którą Gustaw znał jeszcze z czasów przedwojennych. Mąż był niepoprawnym łasuchem! (śmiech). Na obiad zaś, jeżeli starczało nam czasu, zapraszał mnie do Wierzynka. A potem już pędziliśmy jak na skrzydłach do Zakopanego albo Bukowiny Tatrzańskiej na wakacje.

Gdzie zatem możemy Panią zobaczyć dziś na scenie?
W mojej ukochanej Warszawie. Jestem związana na stałe z teatrem Ateneum, w którym rozpoczęłam próby do sztuki Sławomira Mrożka pt. "Rzeźnia". Gram gościnnie w czterech innych warszawskich teatrach: Polonii, Och-teatrze, Prezentacjach i Capitolu. Staram się znaleźć też czas na spotkania z czytelnikami. To dodaje mi energii i wiary w siebie.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtube'ie
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska