W liceum do plecaka pakowałam: książki – to oczywistość, zeszyty – również standard, drugie śniadanie, a do tego: strój na taniec, książkę do biblioteki, gazetę na nudę, parasolkę, przekąskę na później i szczotkę do włosów. Pakowało się tak długo aż plecak nie zamieniał się w pękatą bułę, zawierającą w swoich przepastnych trzewiach wszystko, co potrzebne by przetrwać dzień. Bo kiedy mieszka się w miejscu, z którego do miasta jedzie się godzinę, autobusem kursującym co 50 minut, to człowiek musi być przygotowany na każdą ewentualność. A i tak nie miałam najgorzej.
Źle mają ci, których historie opisała Olga Gitkiewicz – ludzie dla których jedyny środek transportu to ten, który przechowują we własnym garażu. Pracując nad reportażem Gitkiewicz przez prawie dwa lata jeździła po Polsce, rozmawiając z pasażerami, kierowcami i tymi którzy za komunikację odpowiadają. Obraz wyłania się z tego niewesoły, ale może właśnie takich obrazów nam trzeba, by zauważyć że wykluczenie komunikacyjne to problem nie wybranych wiosek na rubieżach, ale połowy mieszkańców kraju nad Wisłą.
Olga Gitkiewicz
"Nie zdążę"
wyd. Dowody na istnienie
