Szczególnie godne podkreślenia są dwa kolejne tytuły wielkoszlemowe autorstwa aktualnej liderki rankingu WTA. Najpierw wygrała Roland Garros, tracąc po drodze ledwie jedną partię, a potem jako pierwsza Polka w historii triumfowała w US Open. I gdyby nie jej dość niespodziewana porażka w półfinale WTA Finals w Teksasie, 21-letnia Polka chciałaby zapewne, by wszystkie turnieje odbywały się w Stanach Zjednoczonych... Raszynianka wygrała bowiem jeszcze m.in. w Indian Wells, Miami i San Diego. I na tym lista tytułów się nie kończy, mało tego kto by pomyślał przed sezonem, że Iga zanotuje serię 37 zwycięstw z rzędu, co jest najlepszym wynikiem w XXI wieku. Takiej passy nie miała nawet legenda Serena Williams.
Niezauważalny spadek Huberta Hurkacza
Hubert Hurkacz wprawdzie wygrał w tym sezonie tylko jeden turniej, na trawie w Halle, ale mimo to zakończy go w podobnym miejscu. Będzie bowiem dziesiątym tenisistą rankingu ATP, czyli ledwie oczko niżej jak przed rokiem. Wrocławianin miał jednak przy tym nieco szczęścia, z uwagi na fakt, iż w tym roku nie przyznawano punktów za Wimbledon, w którym to odpadł już w pierwszej rundzie… Można by rzec, że gdyby nie było turniejów wielkoszlemowych, wówczas Hubert byłby w okolicach pierwszej piątki na świecie. Niestety gorzka prawda o występach 25-letniego Polaka w tych najważniejszych imprezach tenisowych jest taka, że tylko raz osiągnął minimum ćwierćfinał. I na razie niewiele wskazuje na to, by miało się coś w tym aspekcie zmienić.
Cieszmy się z tego, co mamy, bo przed sukcesami Hurkacza polscy singliści byli bardzo nierówni, zwłaszcza mam tu na myśli Jerzego Janowicza, który nieraz przyprawiał nas o palpitacje serca. Hubert akurat jest dużo spokojniejszy, i może to właśnie ten jego specyficzny charakter sprawia, że potrafi wygrywać w spotkaniach do dwóch wygranych setów. Dłuższe mecze mu zwyczajnie nie służą. Często zresztą przegrywał pięciosetówki. Hubert jest jaki jest i tego zwyczajnie nie zmienimy. Radujmy się z tego, że jak ma swój dzień, to może wygrać z każdym, a szczególnie w Indian Wells czy Miami.
Najlepszy sezon w karierze deblisty z Warszawy
Ten rok przyniósł nam sukcesy deblowe, i nie mówię tu o Łukaszu Kubocie, dla którego był to jeden z najgorszych sezonów w karierze, ale o Janie Zielińskim. 26-latek z Warszawy zanotował pierwszy wielkoszlemowy ćwierćfinał w karierze (na US Open), do tego był w siedmiu półfinałach turniejów rangi ATP. Godny podkreślenia jest także jego ogromny skok rankingowy, z 96. pozycji zajmowanej na początku roku awansował na 34. miejsce. I wydaje się, że w przyszłym sezonie możemy mieć z niego jeszcze więcej pociechy. Kto wie, może nawet jakiś finał wielkoszlemowy?
A jak wypadły dwie Magdy?
Magda Linette w tym sezonie ponownie udowodniła, że potrafi rywalizować z czołówką światową. Wygrała chociażby z aktualnie drugą tenisistką rankingu WTA, Ons Jabeur. Miało to miejsce podczas Rolanda Garrosa. W przypadku poznanianki martwi jednak w dalszym ciągu brak powtarzalności wyników.
Magdalena Fręch może być bardzo zadowolona z tegorocznych rezultatów. Przebiła się do pierwszej setki (w lipcu zajmowała nawet 82. miejsce), osiągnęła po raz pierwszy trzecią rundę wielkiego szlema (na Wimbledonie). Do pełni szczęścia brakuje jej pewnego miejsca w głównej drabince Australian Open, stąd będziemy ją jeszcze oglądać w dwóch mniejszych turniejach.
Nie mogę nie wspomnieć o Kamilu Majchrzaku, który na początku sezonu zmagał się z kontuzją, ale powrócił mocniejszy. W Tokio przez większą część spotkania potrafił walczyć jak równy z równym z finalistą tegorocznego Wimbledonu, Nickiem Kyrgiosem. A niedługo potem wygrał turniej rangi challenger i dzięki temu może być niemal pewny startu w Australian Open. Kończąc, mam nadzieję, że przyszły sezon przyniesie nam co najmniej tyle radości co mijający.
