- Od twojego debiutu minęło trzynaście lat. W tym okresie wydałaś cztery płyty. Czujesz, że dorobiłaś się przez ten czas wiernej grupy fanów, która podąża za tobą?
- W jakimś sensie mogę zauważyć, że publiczność dorasta ze mną. Czyli cytując klasyka: „Wszyscy równi wobec czasu i płomienia”. Jest wiele takich znaków, które sygnalizują, że są osoby, które towarzyszą mi przez całą moją drogę artystyczną od pierwszej płyty. Mam słuchaczy, którzy pamiętają czasy „Spadochronu”, „Migracji” i „Migawki”, a nawet albumu „Astronomia/Baczyński”, który nie jest moją autorską płytą, ale zdecydowanie wliczam go w swoją dyskografię.
- Od wydania twej ostatniej płyty z autorskim materiałem minęło siedem lat. Kiedyś powiedziałaś: „Jeżeli nagram coś wartościowego, co będę chciała pokazać światu, to po prostu to pokażę”. Przez te siedem lat nie powstało nic takiego?
- Przez ten czas nie byłam na takim etapie życia, w którym chciałabym się za bardzo eksponować. Przyznam, że choć w okresie pandemicznym czułam się dobrze, to z perspektywy czasu stwierdzam, że to mnie dość mocno wyhamowało. Potrzebowałam więc chwilę, by znów wskoczyć na wyższe obroty. Z tego się zrobiło siedem lat. To spora liczba, ale takie mam tempo. Teraz jednak jestem już gotowa, żeby przede wszystkim grać ten materiał.
- Kiedy miała się ukazać „Migawka”, powiedziałaś, że impulsem do stworzenia tego materiału był dla ciebie koncert Nicka Cave’a. Jak było z „Harmonią”?
- Dokładnie nie pamiętam tego momentu, kiedy zdecydowałam, że rozpoczynamy prace nad tą płytą. Chyba po prostu nie było takiego wyrazistego punktu. Ale wiedziałam jedno – że chcę ten album nagrać z moim wieloletnim współpracownikiem Markiem Dziedzicem. Mamy bowiem swój mikroklimat, który tworzymy i to był trzecia płyta, którą zrobiliśmy razem. Zdecydowaliśmy, że będziemy pracować w swoim tempie, a jakby pod włos tytułowi albumu, nasz proces twórczy był dość chaotyczny i organiczny, pełny przerw i łapania dystansu. Dlatego zeszło sporo czasu. Głównie to ja go potrzebowałam. Musiałam się upewniać, że obrałam dobry kierunek i zbierać w trakcie tej pracy swoje zasoby. Elementem procesu twórczego jest niestety czasem opór twórczy. Musiałam więc „dilować” z tym, że czasem miałam zryw do piosenki, a kiedy indziej potrzebowałam kilku tygodni przerwy.
- Zawsze podkreślasz, że twoje piosenki powstają w sposób intuicyjny. Tak samo było z tymi z „Harmonii”?
- Tak. Jarosław Mikołajewski, poeta, którego cenię i wielbię, celnie ujął, że pisanie to „unieśmiertelnianie fragmentu świata”, co zawsze wiąże się z podjęciem decyzji, o czym piszemy. Czasem to żmudny proces, próba na wytrzymałość. Żeby się nie poddać, tylko wyczekać jakiś tekst. I w przypadku „Harmonii” tak właśnie było – te momenty wyczekiwania były ważne. No ale w końcu kropki połączyły się w jedno i mamy jedenaście nowych utworów.
- Dawniej mówiłaś, że lubisz, kiedy teksty powstają jednocześnie z muzyką. Tak było i tym razem?
- Tak najbardziej lubię: kiedy słowo przychodzi z melodią. Wtedy jestem pewna, że to, co powstało, jest nienaruszalne. Tak jest najlepiej, ale bywa różnie. Czasem jest tak, że pojawia się tekst i potem szukam dla niego dźwięków. Albo pojawia się melodia i harmonia, do których poszukuję właściwych słów.
- Piosenki z „Migawki” zagraliście na obniżonym stroju dźwięku instrumentów do 423 Hz, dzięki czemu zabrzmiały łagodniej i spokojniej. Z „Harmonią” chyba tak nie było?
- Nie było. Tu poszliśmy klasycznym ściegiem. Ja sobie te siedem lat temu pozwoliłam na taki eksperyment, bo byłam zainteresowana tym tematem i chciałam sprawdzić jak to działa. Przy tej płycie wolałam pójść już standardowym strojem. Jednak to wówczas ultra ciekawe doświadczenie – sprawdzić jak to faktycznie działa i czy w ogóle jest to przez ludzi odczuwalne. I mam pewne wnioski: że są to tak niebywale subtelne różnice, że trzeba mieć w sobie potężny święty spokój, żeby rozróżnić strój w muzyce. Dla takiego ucha osoby, która jest przebodźcowana i żyje w gęstej strefie akustycznej, bardzo trudno to wyłapać.
- Rezygnacja z tego pomysłu wskazuje, że przy „Harmonii” chciałaś postawić na mocniejszą energię?
- Trochę tak. Ale nie wiem czy ta płyta jest mocniejsza. Może w niektórych momentach. Jeszcze nie mam takiego obiektywnego podejścia do tego albumu. Wydaje mi się, że wiele zweryfikuje scena i spotkanie z publicznością. Bardzo lubię ten moment, kiedy wychodzę ze studia i wkraczamy na scenę. Wtedy wszystko najlepiej słychać. Przede wszystkim bardzo dobrze czuje się proporcje, czego nie da się do końca wyłapać w studiu. Dlatego jestem zdania, że to najpierw powinno się grać koncerty z nową muzyką, a potem wchodzić do studia, żeby ją nagrać. To oczywiście trochę skomplikowane w naszych warunkach, ale nie niemożliwe.
- Kiedyś powiedziałaś, że „Spadochron”, „Migracje” i „Migawka” to „ta sama opowieść w rozdziałach”. „Harmonia” to czwarty rozdział czy odrębna historia?
- W jakimś sensie można by obronić teorię, że to kolejny rozdział mojej opowieści. Skoro już wychodzę do świata, to tak można by odczytać ten album. Ale z drugiej strony, żyjąc bardzo się po drodze przeobrażamy, także w psychicznym wymiarze. Bo przecież dzisiaj co innego leży w kręgu moich zainteresowań niż było to trzynaście czy siedem lat temu. Optyka spojrzenia na życie i świat po prostu się zmienia. Istotnym czynnikiem jest tutaj upływ czasu - z mojej perspektywy lepiej nim zarządzasz.
- Wolisz siebie z dzisiaj czy sprzed kilku lub kilkunastu lat?
- Zdecydowanie cenię sobie ten moment, w którym teraz jestem. Przejmuję się mniejszą ilością rzeczy niż przejmowałam się kiedyś. Dlatego myślę, że potrafię lepiej priorytetyzować swoje działania, lepiej kierunkować swoją energię i mniej się rozpraszać. A rozpraszaczy mamy wszędzie bez liku. Jesteśmy bardzo mocno wkręceni we wszelkiego rodzaju ekrany.
- Piosenki z „Harmonii” układają się w spójną myślowo całość. Generalnie dla mnie to płyta o życiu jako podróży w poszukiwaniu harmonii. Zgodzisz się?
- Tak. To płyta o szukaniu życiowego balansu między harmonią a chaosem.
- Dlaczego ten życiowy ideał postrzegasz jako taki balans między tymi dwoma odmiennymi stanami?
- Bo nieustannie jesteśmy w ruchu. Dopóki przepływa przez nas krew pod ciśnieniem, to jesteśmy postawieni przed koniecznością oscylowania między tym, co spójne, a tym, co niespójne. Dlatego to nie są dla mnie pojęcia opozycyjne, tylko uzupełniające się. Chaos i harmonia to jest właściwie to samo, pytanie gdzie my w tym jesteśmy. Fajnie jest obserwować na takim świadomym poziomie, jak chaos staje się ruchem wtórnym harmonii, a harmonia wynika z chaosu. Tak postrzegam życie.
- A jak definiujesz chaos i harmonię?
- To jeden krąg, ale różne jakości. Chaos to dla mnie wszystko, co dzikie i nieujarzmione. A harmonia to porządek i spójność. Ale ponieważ nic nie jest dane raz na zawsze i nic nie jest trwałe, to możemy się tym cieszyć tylko chwilę, bo po pewnym czasie znów przechodzi w inny stan. Idąc tym tropem, mogę powiedzieć, że to, czego się nauczyłam, zwłaszcza przez okres pandemiczny, to żeby nie przywiązywać się do tego, co jest, bo jesteśmy w stanie ciągłej zmiany. I tylko to jest pewne.

- W piosence tytułowej sugerujesz, że w tej podróży trzeba umieć odciąć odsiebie to, co było złe w przeszłości. Potrafisz tak?
- Uczę się tego całe życie.
- Podróż to zmiany, a zmiany często budzą w nas lęk. Warto go pokonywać?
- Myślę, że warto nie wypierać na siłę tego lęku przed zmianą. Jest takie powiedzenie: „Bój się i rób”. To oznacza, że mimo wewnętrznego oporu czy lęku, powinniśmy iść z nurtem zmian.
- „Spójrz, jak otwiera się świat” – śpiewasz w „Himalajach”. Patrząc w przyszłość widzisz możliwości, a nie zagrożenia?
- Tak. Zastanawiałam się wielokrotnie czy jest to efekt adaptacji środowiskowej, bo dużo przebywałam z osobami, które mają w sobie śmiałość życia, czy też wynik genetyki – w każdym razie ja wolę szukać rozwiązań problemów niż topić się w zagrożeniach. Powodów do zmartwień mamy mnóstwo. Ale to nie jest rozwiązanie, by się w tym zanurzyć i popaść w zniechęcenie, bo nic dobrego się nie wydarzy w naszym życiu. Można zamiast tego wziąć odpowiedzialność za siebie i na poziomie własnego podwórka próbować wprowadzać nowe nawyki, również myślowe. Ja wiem, że to brzmi fantastycznie, ale w realu jest bardzo trudne. Potrzebna jest więc dyscyplina.
- Co masz na myśli?
- Lubię to słowo, ale zdaję sobie sprawę, że ma niełatwą sławę. A ja przeciwnie: odnajduję w dyscyplinie formę troski i czułości wobec siebie. Są sprawy, które wymagają od nas wzięcia odpowiedzialności za siebie. Niby rzeczy same się dzieją, ale my powinniśmy próbować nadawać im kierunek swoim działaniem. I dyscyplina bardzo w tym pomaga.
- Na płycie pojawia się motyw mostu w wielu piosenkach.
- To oznacza, że w tej chwili liczy się dla mnie budowanie wspólnoty z innymi ludźmi. Inwestowanie w relacje. Łączenie się wokół wspólnej sprawy – choćby kryzysu klimatycznego. Teraz właśnie włączyłam się w ważną dla mnie akcję nadania osobowości prawnej rzece Odrze. Uczestnictwo w tej sytuacji bardzo mnie buduje. Zbieramy sto tysięcy głosów pod projektem ustawy, żeby to się wydarzyło. Dzięki temu rzeka Odra będzie się mogła ochronić na wypadek kolejnej katastrofy ekologicznej. Z ogromnym wzruszeniem widzę, jak wiele osób się zaangażowało w tę akcję. Niestety inspiracja była przerażająca: katastrofa sprzed trzech lat. I właśnie w to wierzę: we wspólne działania na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Jest to w każdym razie wysoko na liście moich priorytetów. Na koncertach promujących „Harmonię” pojawią się wolontariusze i będzie można złożyć swój podpis pod projektem, o czym na pewno powiem ze sceny.
- W „Staccato” zalecasz kontakt z naturą i bycie offline. Myślisz, że można tak żyć w dzisiejszym świecie?
- Myślę, że można sobie pozwalać na detoks. To nie jest żadna tajemnica, tylko powszechnie znana wiedza, że w nadmiarze ekrany niszczą nasze mózgi. Bo wiadomo: dawka czyni truciznę. Dlatego mówię „nie” kompulsywnemu używaniu technologii. Ja to widzę na swoim ciele: regulowany offline daje mi możliwość powrotu do moich ustawień początkowych. I po takim detoksie czuję się fantastycznie, mogę lepiej korzystać ze świata, lepiej być. To podstawa, by umieć obchodzić się z technologią. Jako cywilizacja stoimy w obliczu konieczności nauczenia się rozsądnego korzystania z tego dorobku.
- Jak robisz sobie ten detoks od technologii?
- W telefonach jest taki mały klawisz z samolocikiem. Trzeba rozwinąć tę rolkę i ją kliknąć. Wtedy wchodzimy w tryb samolotowy i informujemy bliskich, że jesteśmy poza zasięgiem. Wówczas można odpocząć, ile potrzeba. To oczywiście jest trudne i nie zawsze można sobie na to pozwolić. Ale znalezienie czasu na to, jest formą dbania o siebie. W zeszłym roku byłam na dziesięciodniowej medytacji milczenia. Przez cały ten czas nie rozmawiasz z innymi osobami i nie masz kontaktu ze swoim telefonem, który zostaje w schowku. Teoretycznie można sobie samemu urządzać taki „trip”, ale to bardzo trudne. Ja nie dałabym rady. Jeśli jednak robisz to z innymi ludźmi, którzy też się na to decydują, to jest znacznie prostsze.
- Jak to wytrzymałaś?
- Miałam jeden kryzys. Wiele osób przerywa ten detoks i po prostu wyjeżdża w trakcie. Ja wytrzymałam. I czułam się po tym fantastycznie – jak nowo narodzona. Zmieniła mi się percepcja, poprawił słuch, lepiej słyszałam dźwięki po odpoczynku od hałasu. Dopiero dziewiątego dnia spotykasz się z innymi osobami, możesz rozmawiać i jest to niesamowite doświadczenie. Ze wszystkich dalekich podróży, które w życiu odbyłam, to ta była chyba najdalsza.
- A jak łapiesz ten kontakt z naturą, o którym śpiewasz?
- Mieszkam w Warszawie i mam pod nosem park Skaryszewski, który jest pięknym miejscem. Wychodzę czasem na półgodzinny spacer i to już wystarcza, żeby się trochę skalibrować. Bardzo lubię wyjeżdżać nad rzekę, głównie nad Bug, bo mam godzinę drogi do Szumina. Uwielbiam tam spacerować. Dlatego też gra mi w sercu ta Odra. Pochodzę z Sulechowa, który jest oddalony o trzy kilometry od tej rzeki. Pamiętam, że jako dziecko uwielbiałam spacerować nad Odrą. Dlatego chciałabym, żeby była w niej czysta woda. Tymczasem jest to zdewastowana rzeka i są to straty nie do odrobienia w krótkim czasie. Tym bardziej nie możemy sobie pozwolić, by Odrę spotkało znów coś takiego, jak to, co wydarzyło się trzy lata temu. Inicjator tej akcji powiedział, że marzy mu się wykąpać w Odrze, a jeżeli komuś wydaje się to czymś abstrakcyjnym, to znaczy, że sprawy zaszły za daleko. Podoba mi się to, że ludzie odzyskują świadomość i starają się o zdrowe środowisko dla siebie, dla swych dzieci i dla innych.
- W „Molo za most” okazuje się, że ten kontakt z naturą to też bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. Nic nam go nie zastąpi?
- Szukanie nowych połączeń z innymi ludźmi, to jest najważniejsza sprawa. Czuję ten kierunek bardzo mocno.
- Płytę kończy piosenka zatytułowana „Odyseja” – a tą odyseją jest nasz wdech i wydech, czyli nasze życie. Ono zmierza „tam, dokąd rodzisz się i jak noc przechodzisz w dzień”. Wierzysz, że nasze życie nie kończy się wraz ze śmiercią, tylko zmienia swą postać?
- Jest we mnie to przekonanie. Oczywiście ciężko tego dowieść. I nikt z nas tego nie dowiedzie za życia. Ale wierzę, że jesteśmy w jakimś obrocie czy cyklu. Ta piosenka jest dla mnie optymistycznym podsumowaniem całej płyty. Wszystko z czym się stykamy w życiu, wcześniej czy później zniknie. Jesteśmy więc w fazie dematerializacji. To oczywiście wiąże się to ze stratą i z tym, jak sobie z nią radzimy. Ale myślę, że w tym „Memento Mori” jest sporo zachęty do życia. Bo uświadomienie sobie tego, przywraca nas do niego – żeby dobrze wykorzystać czas, który jest nam dany. Żeby nie popadać w blazę.
- Odnajdujesz się w jakiejś religii?
- Nie. Nigdy się nie odnajdywałam w żadnej religii. Moją świątynią jest las i natura.
- Twoje nowe piosenki mają optymistyczny ton. Nie martwi cię to, co się dzieje we współczesnym świecie?
- Bardzo. Ale myślę sobie, że nagranie takiej płyty, jak „Harmonia”, jest na to adekwatną reakcją. Bo dzieją się rzeczy wstrząsające. Dlatego jedyne, co mogę zrobić teraz jako artystka, to dodawać nadziei sobie i inni będą też z tego czerpać. Daleka jestem daleka od tego, aby popadać w jakieś zniechęcenie czy czarnowidztwo. Chcę zasilać siebie i innych.
- Dużo podróżujesz. Jak te podróże zmieniły twoje spojrzenie na świat?
- W podróży zawsze jest tajemnica. Ja bardzo lubię się przemieszczać. Podróż z Warszawy do Gdańska już mi robi robotę. Nie muszę wyjeżdżać na drugi koniec świata. Bo już wejście do pociągu sprawia zmianę perspektywy i wprowadza mnie w ruch. A to dobrze mi robi. Lubię spojrzeć na sprawy z innego kąta, bo wtedy lepiej potrafię się zorientować w tym, co jest. To pozwala mi sprawdzić czy to na pewno jest to, co chcę, żeby było. A najbardziej lubię jeździć pociągami. Wtedy jestem w jakimś bezczasie, tak mi się przynajmniej zdaje. I w podróży między punktem A i B przychodzą mi super pomysły.
- Ponoć przeprowadzałaś się ponad dwadzieścia razy. Osiadłaś już w jednym miejscu?
- Tak. Już wyhamowałam i uspokoiłam się. Przeprowadzki przestały mnie rajcować.
- Płytę ozdabia nietypowe zdjęcie. Skąd pomysł na taką surrealistyczną okładkę?
- „Harmonię” otwiera piosenka „Idziesz” i pierwszy jej wers brzmi: „Mieszkasz w snach”. I ten album jest trochę oniryczny. Opowiada o pojemności świata i o tym, że możemy egzystować na różnych częstotliwościach i poziomach rzeczywistości. Trzeba tylko częściej sięgać po książki, wchodzić w opowieści innych ludzi i tym żyć. Kiedy więc rzeczywistość warczy, można uciec w sztukę.
- Przed tobą trasa promująca „Harmonię”. Co będzie na koncertach?
- To będzie miks utworów starych i nowych. Zagramy jak najwięcej się da utworów z nowej płyty, ale też będą flagowe piosenki, które publiczność dobrze zna. Występuję od tej płyty z nowym zespołem i te utwory też zabrzmią inaczej. To będzie nie lada gratka zagrać je dla moich widzów.