Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość w obozie śmierci. Historia niezwykłej ucieczki z Auschwitz

Redakcja
Jerzy i Cyla na spotkaniu po 39 latach od ucieczki z Auschwitz
Jerzy i Cyla na spotkaniu po 39 latach od ucieczki z Auschwitz archiwum rodzinne
Wielu byłych więźniów hitlerowskiego obozu w Oświęcimiu przez całe lata wypierało z pamięci traumatyczne doświadczenia. Nawet opowiadać o nich nie chcieli, a co dopiero uczestniczyć we wspólnych spotkaniach. Jerzy Bielecki do takich nie należał. Opowiadał o tym, co spotkało go za drutami Auschwitz. Teraz opublikował swe oświęcimskie wspomnienia. Książkę zatytułowaną "Kto ratuje jedno życie…" wydał jego wnuk - pisze Marek Lubaś-Harny

W tym roku Jerzy Bielecki obchodził 90. urodziny. Zdrowie trochę szwankuje, więc tym razem chyba nie będzie obecny 14 czerwca na obchodach rocznicy pierwszego transportu, którym do obozu Auschwitz przywieziono polskich więźniów z Tarnowa. Był jednym z nich. Nosi wytatuowany na przedramieniu numer 243. Wielu oświęcimiaków latami wypierało z pamięci obozowe doświadczenia. Bielecki do takich nie należał.

- Nie miałem takich oporów, bo moja sytuacja była inna. Byłem wolny wcześniej niż oni. Sam się z obozu zwolniłem - uśmiecha się na to wspomnienie. I nie tylko sam się zwolnił. Wyprowadził także z Auschwitz swoją dziewczynę, Cylę Cybulską. Żydówkę. Historia ich miłości i ucieczki jest jak z filmu. Mimo to film o niej nie powstał. Może wyglądała zbyt nieprawdopodobnie?

"Arbeit macht frei"

Bielecki właśnie opublikował swe oświęcimskie wspomnienia. Książkę "Kto ratuje jedno życie…" wydał prywatnie jego wnuk Grzegorz Denenfeld. Profesjonalne wydawnictwa nie były zainteresowane. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Książka Bieleckiego to w bogatej literaturze oświęcimskiej mocna pozycja, napisana została z niewątpliwym talentem.

W mieszkaniu Bieleckich w jednym z bloków prze alei 1000-lecia w Nowym Targu wspomnienia są wciąż żywe. W Auschwitz Jerzy Bielecki spędził przecież najlepsze lata młodości. Za obozowe druty trafił krótko po swych dziewiętnastych urodzinach. Chciał na Węgry. Kiedy na początku maja 1940 wraz z paroma kolegami wyruszał spod Krakowa ku granicy, zamierzał się przedostać do tworzącego się we Francji polskiego wojska. Rzeczywistość okazała się podwójnie okrutna. 14 czerwca, kiedy wojska niemieckie wkraczały do Paryża, on wraz z pierwszym tarnowskim transportem znalazł się w Auschwitz. - Byliśmy młodzi. Poszliśmy na wariata, w tajemnicy przed rodzinami, bez kontaktów, bez znajomości tras przerzutowych - opowiada. - Nic dziwnego, że wpadliśmy.

Zgarnęli ich w Dąbrowie pod Nowym Sączem. Rzucali się w oczy, szukając kontaktów. Ktoś ich wydał. Potem były okrutne przesłuchania więzieniu w Nowym Sączu. Tych, którzy przyznali się do zamiaru ucieczki na Węgry, więcej nie zobaczyli. Nieraz sądzili, że także dla nich nadeszła już ostatnia godzina. Okazało się, że co do nich okupant miał na razie inne plany. Transport, na którego końcu ujrzeli bramę z napisem "Arbeit macht frei".

Ten napis miał Bielecki oglądać co- dziennie przez następne cztery lata. Z piątki kolegów, z którymi został aresztowany, przeżyło ich dwóch. - Co decydowało o tym, że jedni zginęli, a innym udało się przeżyć? Dlaczego właśnie ja ocalałem? - zastanawia się. - Na pewno wiele zależało od szczęścia. Ale szczęściu trzeba było pomagać. Kto się poddał, tego nic nie uratowało.

Bielecki miał silny młody organizm. Od dziecka uprawiał sport. Był dobry na setkę. Zimą układali beczki na stawie i skakali przez nie na łyżwach. Mało komu udało się przeskoczyć pięć, jak jemu. - Miałem w sobie dużo sportowej zajadłości. Zawsze walczyłem do końca. Może to pomogło mu ocalić nie tylko siebie, ale i dziewczynę skazaną na zagładę? A gdyby nie mówił po niemiecku? Wówczas nie pomogłaby żadna odwaga, plan nie miałby szans powodzenia. Mógł podziękować samemu sobie, że w krakowskim Gimnazjum imienia Nowodworskiego nie obijał się na lekcjach, tylko pilnie wkuwał niemieckie słówka. Ułatwiało to przeżycie w obozie. Jeszcze nie przewidywał, do czego mu się to przyda.

Od pierwszego wejrzenia

Pierwsze transporty polskich Żydów zaczęły nadchodzić do Auschwitz-Birkenau na początku 1942 roku. Pochodząca z Łomży Cyla Cybulska, więźniarka nr 29558, dotarła tu 21 stycznia roku 1943 z rodzicami, siostrą i dwoma braćmi. Jej najbliższych zamordowano. Spotkali się jesienią, kiedy Bielecki trafił do pracy w magazynie pasz, za drutami. Pracowała tam także grupa młodych kobiet zajmujących się cerowaniem worków. Wśród nich Cyla. - Wpadliśmy sobie w oko - wspomina dziś Jerzy Bielecki.

My będziemy żyć

Decyzja o ucieczce przyszła nagle. - Gdyby chodziło tylko o mnie, nie wiem, czy zdecydowałbym się na taki krok - opowiada. - Niejeden raz widziałem, jak na placu apelowym esesmani wieszali schwytanych uciekinierów, po okrutnym przesłuchaniu w bloku jedenastym. Chciałem uratować Cylę i związane z nią marzenia młodego chłopaka.

Pewnego dnia jedna z koleżanek Cyli, pracująca w kuchni, została zastrzelona przez esesmana, który zauważył, jak przerzucała przez parkan ziemniaki. - Po prostu wyjął pistolet i strzelił jej w kark - opowiada Jerzy Bielecki. - To Cylą wstrząsnęło. Płakała, że będzie następna. Wtedy powiedziałem: "Cyluś, nie płacz, ja cię stąd wyrwę. My będziemy żyć".

Wszystko obmyślił ze szczegółami. Postanowił, że w przebraniu esesmana wyprowadzi dziewczynę z obozu, niby na przesłuchanie. Plan z pozoru niewykonalny, ale on wiedział, co robi. Pomógł głównie kolega, Tadeusz Srogi, więzień nr 178, pracujący w magazynie, z którego po sztuce wyniósł mundur Rottenführera SS i przepustkę zezwalającą na wyjście z obozu. Teraz wszystko zależało od zimnej krwi uciekinierów, szczęścia i przychylności napotkanych na drodze ludzi.

20 lipca 1944 roku przebrany za esesmana Jerzy Bielecki wyprowadził Cylę za szlaban. To jednak była dopiero pierwsza przeszkoda. Wędrówka w rodzinne strony Jerzego w każdej chwili mogła zakończyć się katastrofą. Ale szczęście wciąż im sprzyjało i po dziesięciu dniach zapukali do domu wujka pod Słomnikami.

Spotkanie po 39 latach

Czy wierzył, że faktem stanie się wspólne życie z Cylą? - Wierzyłem - mówi. - Jednak życie potoczyło się po swojemu. Rodzina na myśl, że Jurek ożeni się z Żydówką, wpadła w popłoch. Na razie jednak trzeba było myśleć przede wszystkim o ukryciu zbiegów. Trafił do leśnego oddziału AK, ona znalazła schronienie u polskiej rodziny w Gruszowie.- Powiedzieli jej, że ja zginąłem w partyzantce. Zanim wrócił do domu, zrozpaczona dziewczyna wyjechała do rodzinnej Łomży, a stamtąd, przez Szwecję, do rodziny w USA. Bielecki skończył studia i osiadł w Nowym Targu, dokąd go skierowano na dyrektora PKS. Założył rodzinę. Później, przez wiele lat, był dyrektorem Zespołu Szkół Mechanicznych.

Z Cylą Cybulską odnaleźli się i spotkali po 39 latach. Aż do jej śmierci w roku 2005 byli w stałym kontakcie. Dzięki jej świadectwu został Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. Ma swoje drzewko w Yad Vashem. Kogo zainteresowała ta niezwykła historia, może nabyć wspomnienia Jerzego Bieleckiego w księgarni internetowej Muzeum Auschwitz albo przez stronę autora: www. jerzybielecki.com.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska