Czesław Miłosz wielkim poeta był – to za mało, by oddać złożony charakter noblisty, który był świadkiem społeczno-politycznych przemian w XX wieku w Polsce i na świecie. Próbę przybliżenia go czytelnikom podjęło Krakowskie Biuro Festiwalowe, które zorganizowało nietypowy spacer po mieście śladami poety. Okazja stała się 10.rocznica jego śmierci.
Zbiórka na pl. Szczepańskim, godzina 18. W około 30-osobowej grupie wyczuwa sie lekkie podekscytowanie. Wszyscy wiedzą, że literacka przechadzka zakończy się w wyjątkowym miejscu – prywatnym mieszkaniu poety przy ul. Bogusławskiego. Zanim to nastąpi, przewodniczka Anna Hojwa miarowo stopniuje napięcie, snując opowieść o Miłoszu, relacjach z bliskimi mu osobami i przestrzeniach, w których bywał. Spacerowicze mijają je w czasie miejskiej wycieczki. Wyobraźnia ma sporo miejsca do popisu.
Róg ul. sw. Anny i Rynku Głównego. Kiedyś mieściła się tu kawiarnia Pod Bambusem. –Proszę spojrzeć w górę – mówi Anna Hojwa. –Przez to okno spoglądał Czesław Miłosz, obserwując przechodniów na płycie Rynku.
Czesław Miłosz był wnikliwym (auto)obserwatorem, o czym świadczy jeden z odczytanych podczas spaceru wierszy: „Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis”. Fraza Miłosza rozbrzmiewa wsród tłumów na Rynku Głównym.
Z Rynku udajemy się ul. Wiślną na Planty. Mijamy po drodze siedzibę „Tygodnika Powszechnego”, z którym związani byli przyjaciele noblisty – Wisława Szymborska i Jerzy Turowicz. Dowiadujemy się, że noblistka czuła się przy Miłoszu „jak płotka przy szczupaku”, a Turowicz, który był redaktorem naczelnym „Tygodnika...”, nigdy nie zdołał namówić poety do pisania na jego łamach. Podobno wątpił, że w Polsce możliwe jest wydawanie światłego katolickiego czasopisma. Docieramy na Planty ciągnące się wzdłuż ulicy św. Gertrudy. Chwila odpoczynku... na ławce noblisty.
Zanim dotrzemy do miejsca pochówku Czesława Miłosza w krypcie na Skałce, doświadczamy prozy jego życia – z oddali widzimy restaurację Pod Baranem, w której jadał. Dowiadujemy się także, że uwielbiał tartę cytrynową.
Po 90 minutach docieramy na ul. Bogusławskiego. Drzwi otwiera Agnieszka Kosińska, wieloletnia sekretarka Czesława Miłosza. Siadamy na kanapach w pokoju gościnnym, gdzie także znajdował się gabinet noblisty. Tu stoi jego biurko, fotel, w którym przesiadywał. Grupa jest lekko speszona, onieśmielona okolicznościami, w których nagle się znalazła. Kosińska zdaje się tym nie przejmować i hipnotyzuje uczestników spaceru opowieścią o Czesławie Miłoszu.
Pokazuje pióro poety, łupy, a nawet rękopisy. Wyciąga z półek kolejne tomy wierszy, tłumaczenia na różne języki świata: japoński, arabski, gruziński. Na zakończenie spotkania pokazuje całe mieszkanie i zachęca do poznawania noblisty poprzez czytanie jego poezji. Wybija godzina 21. Opuszczamy mieszkanie poety. Na klatce schodowej nie milkną słowa zachwytu.
Z kolei Fundacja Miasto Literatury przypomniała o Miłoszu w nietypowy sposób: na ulicach, w kawiarniach i w księgarniach
rozdawała czerwone i niebieskie balony z cytatami z utworów noblisty. Ten świeży, lekki i niepomnikowy pomysł przypadł do gustu i starszym, i młodszym. – Mamo, mam Miłosza – cieszył się na Plantach 4-letni Kuba.