Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młody biolog z Magurskiego Parku Narodowego pokochał wilcze życie

Lech Klimek
Lech Klimek
Wilki to bardzo rodzinne zwierzęta. Grupa zwana watahą rozpada się wraz ze śmiercią rodziców. W Polsce te zwierzęta są pod ścisłą ochroną, jednak w sąsiedniej Słowacji giną też i te nasze.

Od czterech lat obserwuję wilka, który doznał urazu przedniej łapy w okolicy obojczyka, nawet się nią nie podpiera - opowiada Zenon Wojtas, pracownik Magurskiego Parku Narodowego, specjalista ds. ochrony przyrody i monitoringu. - Rodzina go jednak nie odrzuciła. Tak często uważają leśnicy, widząc samotnego wilka. On podąża powoli za watahą. Jeżeli grupa coś upoluje, on dojada resztki, to pozwala mu przeżyć - dodaje.

Pierwsze spotkanie

Dla Zenona Wojtasa Beskid Niski to dom, który świetnie zna i kocha. Tu się wychował, mieszka i pracuje.

- Moja rodzina pojawiła się w Beskidzie jakieś 200 lat temu - mówi. - Ja od najmłodszych lat związany byłem z lasem, już jako 10-latek byłem zabierany do niego przez tatę, który pracował przy zrywce drewna. Powoli przesiąkałem leśnym powietrzem, zmieniało się moje postrzeganie tego, co się w lesie dzieje, aż doszedłem do punktu, w którym postanowiłem chronić ten las.

Fascynacja drapieżnikami, a głównie wilkami, ma u niego początek właśnie w dzieciństwie, kiedy spotkał je oko w oko pierwszy raz.

- Bawiliśmy się koło domu, gdy nagle, z bardzo niewielkiej odległości, usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk, wycie wilka - opowiada z uśmiechem. - Jest to dość niezwykłe, by tak blisko od domu usłyszeć wilczą watahę. Pamiętam te emocje, dreszcze i lekki niepokój, ale też zainteresowanie wilkami, które narodziło się we mnie właśnie wtedy.

Pod opieką dyrektora

Zenon Wojtas jest z wykształcenia biologiem. Jak wspomina, miał wielkie szczęście, że na swojej drodze zawodowej spotkał nieżyjącego już Jana Szafrańskiego, założyciela i dyrektora Magurskiego Parku Narodowego. To on był jego prawdziwym nauczycielem, mentorem, który pokazał, jak trzeba zawodowo chronić przyrodę, jak z pasji można i trzeba zrobić zawodowstwo.

- Przez ostatnie dwa lata jego życia praktycznie codziennie wychodziliśmy do lasu - wspomina. - Szkolił mnie, jak obserwować zwierzęta. Uczył cierpliwości i wytrwałości. Ja chciałem, by wszystko działo się szybko, a on - już starszy człowiek - podchodził spokojnie do życia, do przyrody. Miał ogromną wiedzę i doświadczenie, znał chyba każdy zakamarek parku - dodaje.

Od pierwszych wyjść Zenona do lasu, by obserwować drapieżniki, mija właśnie dwadzieścia lat. To długi okres, który pozwolił mu na znalezienie własnych sposobów, własnych terenów, w których można podpatrzeć zwierzęta.

- Po latach obserwacji nauczyłem się ich ścieżek, miejsc odpoczynku, bo trochę żyłem jak one - opowiada z uśmiechem.

Własna wataha

Czasami nie wracał do domu przez kilka dni. Spał po prostu w lesie w pobliżu wilków czy rysi. Długo nie miał własnej rodziny, ale od trzech lat wychowuje córkę, więc wiele musiało się zmienić.

- Dziś spędzam w lesie maksymalnie dwie noce, nieraz tylko jedną, a często obserwuję zwierzaki tylko nad ranem i wieczorem - mówi. - Mam przecież własne stado, watahę, o którą muszę dbać - dodaje z promiennym uśmiechem.

Wilki mają czarną legendę. Były i są zabijane, a czasem tępione na wiele sposobów od kilkuset lat. By je zlikwidować, używano trucizn, wnyków, organizowano wielkie polowania z nagonkami.

- Każdy wilk, który miał trochę odwagi i śmiałości, szybko ginął, przeżywały tylko te najbardziej skryte, unikające kontaktu z człowiekiem, umiejące żyć jak widmo - opowiada Zenon Wojtas. - Można powiedzieć, że dokonała się w pewien sposób selekcja genetyczna. Dzisiaj wilki mamy bardzo bojaźliwe, unikające kontaktu z człowiekiem - stwierdza.

Uwiecznić nie jest łatwo

Świetnie wiedzą o tym fotografowie przyrody, którzy przez lata próbowali uchwycić wilki w obiektywwch swych aparatów wilka, ale bez sukcesów. Pan Zenon też fotografuje. Jednak w jego przypadku trudno mówić o braku kadrów.

- Mnie udaje się je fotografować i filmować, ale ja przecież poświęciłem im setki dni i nocy i dziś łatwiej mi przewidywać ich ruchy - relacjonuje. - Dodatkowo nie odczuwam przed nimi strachu. Miałem dziesiątki bardzo bliskich spotkań z tym drapieżnikiem i nigdy nie czułem zagrożenia z ich strony - stwierdza.

Sesje fotograficzne z drapieżnikami to dla Zenona prawdziwe wyprawy.

- Biorę gumiaki, ubieram zielone moro, w zimie białe, zarzucam na plecy sprzęt fotograficzny, czasem waży on nawet 20 kilogramów, i samochodem podjeżdżam pod las - relacjonuje. - Później, nieraz kilkadziesiąt kilometrów, podchodzę w rejon, gdzie nie płosząc zwierzaków mogę je poobserwować czy sfilmować. Czasem mam szanse na naprawdę niezwykłe spotkania.

Takie bardzo spektakularne to była międzygatunkowa wymiana uprzejmości pomiędzy trzema rysiami a wilkiem. - To trwało kilkadziesiąt minut, a mnie udało się to wszystko z dość bliskiej odległości obserwować i sfilmować - mówi, nie kryjąc dumy. - Rysie i wilki często dzielą ze sobą ten sam teren i co jakiś czas się spotykają, ale wcześniej nikomu tak naprawdę nie udało się tego jeszcze zobaczyć - dopowiada.

Zenon Wojtas prowadzi na Facebooku fan page Wilcze Góry, na którym również można zobaczyć to niezwykłe spotkanie.

Nieudany obiad

Beskid Niski to oczywiście nie tylko wilki. Nasze lasy pełne są dzikich zwierząt, zarówno tych małych, jak i dużych.

- Niedawno obserwowałem niedźwiedzia, udało mi się podejść do niego na odległość niecałych 40 metrów - opowiada. - Miś był chyba głodny i zdesperowany, bo polował w zalewisku bobrowym, oczywiście na jego mieszkańców - dodaje.

Woda w zalewisku była brunatna, a w niej gałęzie, połamane kłody, a okolice żeremia rozkopane. Niedźwiedź bił łapami w wodę, prawie nurkował, trwało to ponad pół godziny, ale obiadu nie udało mu się złapać. Zawiedziony odszedł w leśną gęstwinę.

Zatrute orły

Niedźwiedzie, rysie i żbiki, orły przednie czy orliki krzykliwe to zwierzęta, które Zenon nie tylko obserwuje i bada, ale czasem musi też im pomagać.

- Ratowałem raz orły przednie, które zostały otrute - relacjonuje. - Padlina z zabójczym środkiem chemicznym wyłożona była na lisa.

Ten rzeczywiście zjadł ją i daleko nie uszedł, zdechł na środku łąki. Wczesną wiosną, kiedy nie ma zbyt dużo pożywienia, orły korzystają często z padliny lub ofiar dużych drapieżników, na przykład wilków. I tak ptaki odnalazły na łące zatrute resztki zwierzęcia i zaczęły je zjadać. To była śmiertelna pułapka.

- Była to para, samica była większa i zjadła więcej, nie udało się jej uratować - opowiada ze smutkiem. - Samca przewieźliśmy do lecznicy zwierząt w Przemyślu. Przeżył i najprawdopodobniej lata nad Karpatami do dzisiaj - opowiada pan Zenon.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska