– Przestrzegali nas, że na Dębniki nikt nie przyjdzie – mówi Krystyna Zachwatowicz-Wajda. – Pani Dulska ubolewała, że „przyjdzie się wynieść na Dębniki” odbierając to jako katastrofę. Architekt Arata Isozaki uznał jednak, że miejsce nad rzeką jest idealne. Z wielką satysfakcją mówię dziś, że na Dębniki przychodzi tłum ludzi.
Można powiedzieć, że Manggha ma dwa początki.
Kiedy w 1944 roku przebywający w Krakowie 18-letni wówczas Andrzej Wajda zobaczył w
Sukiennicach pokaz kolekcji japońskiej sztuki podarowanej Muzeum Narodowemu przez Feliksa Mangghę Jasieńskiego, zachwycił się nią. Jak mówił po latach poczucie harmonii, jaki zobaczył w przedstawieniach przyrody pozostało w nim na lata. To pierwszy początek.
Kiedy w 1987 roku japońska Fundacji Inamori przyznała Wajdzie Nagrodę Kioto, nazywaną „japońskim Noblem” za całokształt twórczości, zdecydował, by przeznaczyć ją w całości – a była to kwota ponad 450 tys. dolarów - na budowę muzeum, w którym mogłyby być prezentowane zbiory Jasieńskiego - Jasieńskiego przechowywana była przez długi czas w magazynach Muzeum Narodowego, tam zetknęła się z nią Krystyna Zachwatowicz-Wajda, pracująca pod koniec lat 60. nad kostiumami do opery "Madame Butterfly" dla Opery Krakowskiej. To drugi początek.
Dziś Krystyna Zachwatowicz-Wajda nazywa Mannghę swoim domem.
- Od czasu odejścia Andrzeja to jedyny dom – mówi Krystyna Zachwatowicz-Wajda, prezeska Fundacji Kyoto-Kraków. - Od samego początku, jak Manggha została otwarta 30 lat temu, mieszkając w Warszawie, ciągle byliśmy tu z Andrzejem duchem czy ciałem. To się zrobił nasz krakowski dom.
W muzeum Manggha z okazji 30-lecia instytucji można zobaczyć m.in. wystawę poświęconą jego twórcom, drogom twórczym Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz-Wajdy.
- Wszystko, co robiliśmy razem z Andrzejem teraz, kiedy go nie ma, jest dla mnie podwójnie cenne. Staram się robić coś, co może być jakąś kontynuacją – dodaje Krystyna Zachwatowicz-Wajda.