Trup ściele się gęsto, na drzewach dyndają wisielcy, a jeden z głównych bohaterów otwiera sobie żyły. "Zdarzenie" to obraz w sam raz dla tych, którzy rozważają sens segregowania śmieci.
Ot, taka przypowiastka o tym, jak duże kuku może zrobić ludzkości zła na zanieczyszczanie planety matka natura. Wymyślił i wyreżyserował ją M. Night Shyamalan, czyli Szalaban, jakby powiedział - mający rzadko spotykany dryg do przekręcenia nazwisk - prezydent Lech Kaczyński (kwiatki z ostatnich dni: na myśli dwóch polskich piłkarzy, a na języku Roger Perejro i Artur Borubar).
Z materiałów dystrybutora: "Przyspieszający bicie serca paranoiczny thriller o rodzinie szukającej ucieczki przed niewytłumaczalnym i niepozwalającym się powstrzymać zjawiskiem". Częściowo zdradzę zakończenie: bynajmniej nie ściga ich lustracja. Rzecz dotyczy spraw poważniejszych. W baśniach, które pamiętam z dzieciństwa, opisywano je krótko i treściwie: "Nad wsią przeszło morowe powietrze
i uśmierciło ojca i matkę".
U Szalabana morowe powietrze, anioł zemsty rozgniewanej przyrody, uśmierca jedną trzecią populacji USA. Przy okazji dowiadujemy się jak popełnić samobójstwo kosiarką do trawy. Nie polecam; rodzina może mieć spory kłopot z identyfikacją zwłok. Naturalizm scen ma jednakowoż dużą zaletę. Śmiech grzęźnie dziatwie w gardłach, cichną chichotliwe komentarze, a jedyne, co słychać w sali, to chrupanie nieposprzątanego popcornu pod butami i wrzaski z ekranu.
Warto się wybrać. Tym bardziej, że my, Polacy, z kina wyjdziemy bez uczucia niepokoju. W filmie toksyczny wiatr uaktywnia się na terenach zielonych, więc nie musimy się martwić, że zawieje i u nas. Deweloperzy i miejscy urzędnicy wystarczająco troskliwie pilnują wszak, by na nowych osiedlach nie sadzić drzew, a na starych je wycinać i wciskać bloki w każdą wolną dziurę. Słusznie. Szelestu liści zawsze będziemy przecież mogli posłuchać w kinie.