Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mostowi nie gorsi od "panów"

Marek Lubaś-Harny
Andrzej Gut Mostowy z synem Jędrusiem  i żoną Bożeną pod rodzinnym obrazem Władysława Jarockiego
Andrzej Gut Mostowy z synem Jędrusiem i żoną Bożeną pod rodzinnym obrazem Władysława Jarockiego Przemysław Bolechowski
Wśród Gutów Mostowych próżno szukać wielkich góralskich rekinów biznesu. Żaden z nich nie zawędrował na listę najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost". Nie znaczy to, że nie są przedsiębiorczy. Trzymają się raczej mniejszych, rodzinnych przedsięwzięć, zapewniając w ten sposób godny byt sobie i dzieciom. Pracowici i zaradni, jako jedni z pierwszych górali wpadli na pomysł, że żyć można nie tylko z tego, co urodzi uboga podhalańska ziemia, ale także, i to o wiele lepiej, z "panów".-

Badacz rodów góralskich Józef Krzeptowski Jasinek uważa: - Przedsiębiorczość Mostowych bierze się może stąd, że od dawna mieli do czynienia z pieniędzmi. Ich przodkowie opiekowali się mostem w Poroninie i pobierali na nim myto. Zyskali w ten sposób nie tylko rodowy przydomek, ale także wiedzę i doświadczenie, niezbędne w interesach.

Mostowi są dziś rodziną nie tylko bardzo liczną, ale też bardzo zżytą. Do przynależności przyznają się także potomkowie po kądzieli, którzy nieraz już od dwóch pokoleń noszą inne nazwiska. Do takich Mostowych należy na przykład Jagna Marczułajtis, którą poza Podhalem mało kto kojarzy z tym starym góralskim rodem.

Poronińskie korzenie

Na początku ubiegłego stulecia wychodzące w Warszawie Pismo Tygodniowe Ilustrowane "Wędrowiec" zachwalało uroki Poronina, pisząc, że "widok Tatr z tego miejsca jest prześliczny i w dni pogodne wspanialszy niż w samem Zakopanem", a ceny wynajmu pokoi u tutejszych górali "znacznie niższe". Była też propozycja dla zamożniejszych i bardziej wymagających gości: "Jest też jeden hotel z restauracyą; izb ma siedem, ale tymczasem to wystarczy; utrzymuje go tutejszy góral, który się mianuje Mostowy, a pisze się Gut.

Wszyscy górale bowiem nie tylko się "pisali", ale też "mianowali", albo "nazywali". "Pisali" się tak, jak było zapisane w księgach, ale że często pół wioski "pisało" się tak samo, więc dla odróżnienia kolejne gałęzie rozrastających się rodów musiały się też jakoś "nazywać".

Gutowie, osiedli w Poroninie nad potokiem Olczanką, mieli to szczęście, że w roku 1881 Austriacy ustanowili myto od przejazdu przez zbudowany nieopodal most, 4 centy od konia. Gutowie, jako mieszkający najbliżej, zostali dzierżawcami przewozu. Do ich obowiązków należało oświetlanie mostu nocą i całodobowe dyżury przy szlabanach, pełnione na zmianę przez wszystkich dorosłych mężczyzn z rodziny. Zachowała się umowa z roku 1912, która określała czynsz dzierżawny na 3000 koron rocznie, płatnych do kasy starostwa w Nowym Targu. Co sobie zebrali ponad tę kwotę, zostawało dla nich. I tak Gutowie znad Olczanki "nazwali" się Mostowymi.
Oczywiście, historia tego rodu jest o wiele starsza. Gutowie, o czym mówią zachowane księgi parafialne, pojawiają się w Szaflarach, Białym Dunajcu i Poroninie już w początkach XVII wieku, nieco później także w Zakopanem.

Józef Krzeptowski Jasinek przypuszcza, że mogli się oni wywodzić od nowotarskich mieszczan pochodzenia niemieckiego, na co wskazywałoby nazwisko, pisane często także jako Gutt. Inni, np. Jan Gutt Mostowy, autor książki "Mostowi, Mostowi", zaprzeczają germańskim korzeniom rodu. Dziś zresztą nie jest to już ważne. Historia dzisiejszych Mostowych zaczyna się od Pawła, który jako pierwszy z rodu zaczął parać się biznesem. Nie tylko myto pobierał, ale i inne interesy z talentem rozwijał.

Biznesowe początki

To właśnie Paweł Gut Mostowy był owym góralem, o którym w roku 1908 wspominał tak ciepło korespondent "Wędrowca", jako o pierwszym w Poroninie właścicielu "hotelu z restauracyą". Choć z początku wcale nie zapowiadał się na biznesmena. Wojciech Brzega, rzeźbiarz i pisarz góralski, tak go wspominał: "Pan Bóg obsypał go dziećmi, tymczasem w domu była taka bieda, aż piszczało".

Za młodu Paweł Gut Mostowy nie stronił nawet podobno od karczmy, gdzie szukał ucieczki od zgryzot codzienności. Nie tylko z rodzinnej tradycji, ale i z wiersza Jana Kasprowicza można się dowiedzieć, jak wyleczyła go z tej przypadłości żona, Wiktoria z Chowańców. Kiedy nie pomagały prośby i groźby, sama… przyszła do karczmy i kazała dać sobie wódki. Tego jeszcze górale w Poroninie nie widzieli. Pawłowi tak się zrobiło wstyd, a i żal pieniędzy, które by żona przepiła, że sam zaczął ją prosić, aby szli do domu.

Od tej pory, zamiast gorzałką, leczył się robotą, co szybko przyniosło efekty. Odkrył w sobie żyłkę biznesową. Najpierw woził "państwo" furką z Krakowa do Zakopanego. Taka podróż trwała dwa dni, z noclegiem w Rabce na Zaborni, tam gdzie teraz stoi karczma Siwy Dym. Przekonał się, że w ten sposób można koniem zarobić dużo więcej niż w polu. Kolejną lekcję biznesu otrzymał, kiedy zbywała mu w gospodarstwie krowa. Cena, którą mu za nią dawali, nie zadowalała go. Sam ubił bydlątko, a mięso zawiózł do Zakopanego.
Ze zdziwieniem przekonał się, że od właścicieli pensjonatów uzyskał za nie znacznie więcej, niż mógłby dostać za całą krowę. Szybko wyrobił sobie odpowiednie papiery, zajął się masarstwem i handlem mięsem.

Po kilku latach Mostowym znów przybyło dzieci, ale tym razem także pieniędzy. Wystarczyło, aby zbudować w Poroninie na Wańkówce pensjonat, którego uroki szybko docenią "państwo", a pismo tygodniowe "Wędrowiec" nazwie szumnie hotelem. Poeta Jan Kasprowicz zamieszkał tu ze swoją trzecią, rosyjską żoną Marusią. Nie wiadomo, czy rosyjski emigrant Włodzimierz Ulianow czytywał "Wędrowca", w każdym razie, kiedy zamieszkał w sąsiednim Białym Dunajcu, bywał w "restauracyi" Gutów częstym gościem. Tak częstym, że w roku 1947 pensjonat upaństwowiono i urządzono w nim muzeum Lenina, a pomnik wodza bolszewików postawiono obok. Wnukom Pawła Guta Mostowego znajomość dziadka z tym "panem" na dobre więc nie wyszła.

Zakochani w tradycji

Niektórzy z potomków Pawła i Wiktorii dziś także żyją z "panów", prowadząc pensjonaty i hotele w Poroninie i Zakopanem. Najbardziej znany z nich to Andrzej Gut Mostowy, prawnuk Pawła, biznesmen i polityk, a ostatnio także poseł, wybrany z listy PO. Nie tylko nie zapomina, skąd wyszedł, ale rodową tradycję wręcz kultywuje. Na ścianie jego domu przy Nowotarskiej w Zakopanem wisi wielki obraz, przedstawiający rodzajową scenę góralską. Poseł znalazł go i kupił aż w Sopocie.

- W roku 2002 dowiedziałem się od Ani Zadziorko z Miejskiej Galerii Sztuki w Zakopanem, że w Sopocie wystawiono na sprzedaż obraz zatytułowany "Scena góralska z Wańkówki u Mostowych", pędzla Władysława Jarockiego - opowiada. - Nie miałem wątpliwości, że to płótno musi mieć coś wspólnego z moją rodziną, bo Jarocki, profesor krakowskiej ASP, był zięciem Kasprowicza, zaprzyjaźnionego z moimi pradziadkami. Postarałem się o zdjęcie obrazu i ze zdziwieniem zauważyłem, że jest na nim mój dziadek Władysław, którego portret, namalowany przez tego samego Jarockiego, wisiał już u mnie w domu. Obok babcia Michalina z domu Marduła, ich córka, Paweł Gut Mostowy z Wańkówki, a także znany dudziarz Mróz, dziadek Władka Trebuni-Tutki ze sławnej dziś kapeli. Oczywiście, nie zastanawiałem się długo nad kupnem.

W szczególnie wdzięcznej pamięci Gutów Mostowych zapisał się Jan Kasprowicz. Nie zapomnieli, że ich prababkę Wiktorię poeta nazywał "panią" i nawet napisał na jej cześć wiersz "Pani Pawłowa". Marusia Kasprowiczowa tak tłumaczyła zauroczenie swego męża, wówczas już rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, prostą góralką z Poronina:
"Na tle panującego chaosu moralnego, niezachwiana w swej prostolinijności postać pani Gutowej urastała do rozmiarów zaiste monumentalnych."

Mostowi odwdzięczyli się Kasprowiczowej wierną przyjaźnią, kiedy po śmierci męża krewni chcieli wyrzucić ją z willi na Harendzie. Niestety, w działaniach tych przodował właśnie Władysław Jarocki, mąż starszej córki poety Anny. Odbył się proces. W pierwszej instancji wdowa po Kasprowiczu przegrała. A oto, co zanotowała w swych pamiętnikach:

"Stała się wówczas rzecz niezwykła, niezapomniana: gdy w społeczeństwie nikt nie zabierał głosu, zabrali go moi przyjaciele, chłopi poronińscy. I pierwszy, który z projektem tym wystąpił, był nie kto inny, jak starszy syn kochanej pani Gutowej - Franek Gut!"

- Do dziś w rodzinie powtarzamy powiedzenie prababci Wiktorii: Jakom komu kukiełecke dos, tako ci sie wróci - mówi Andrzej Gut Mostowy
Rogaci i zawzięci

Mostowi słynęli z twardych charakterów. Potrafili nie tylko ponosić wielkie wysiłki wspólnie z rodziną, ale też się tej rodzinie przeciwstawić, żeby pójść własną drogą.

Pierwszym, który się zbuntował, był Jan, czwarte z kolei dziecko Pawła i Wiktorii. Spośród rodzeństwa wykazywał największy zapał do nauki, więc rodzice postanowili wysłać go "do skół". Nie znaczyło to jednak, że został zwolniony z rodzinnych obowiązków. Koledzy z nowotarskiego gimnazjum śmiali się z niego, kiedy w czasie wakacji pędził do Poronina byki z jarmarku w Nowym Targu. Po latach wspominał, jak stawiał sprawę ojciec: "Bedzies mnie słuchoł, bedzies mioł, nie bedzies słuchoł, to pocałuj mnie w rzyć".

Nie chciał ani słuchać, ani całować. W końcu, wzięty do austriackiego wojska, uciekł za granicę. Kiedy ojciec w liście zarzucił mu dezercję, odpisał: "Byłbym dezerterem, gdybym zdezerterował z wojska polskiego, zaś póki ono nie istnieje, jestem jak pies, który się urwał z łańcucha i i który, choć głodem przymiera, to jednak wolny".

Na szczęście, miał już zdaną maturę, znał niemiecki. Inny po prostu usiłowałby sobie jakoś radzić na obczyźnie, ale Jasiek Gut Mostowy był zawzięty i taki minimalny program mu nie wystarczał. Dotarł do Szwajcarii i tam pracował jako ślusarz, a równocześnie studiował medycynę w Zurychu i Bazylei. Po I wojnie światowej wrócił do kraju i osiadł w Stanisławowie, gdzie wybudował własną klinikę ginekologiczno-położniczą. Zginął w roku 1941, zamordowany przez hitlerowców, jako jeden z czołowych przedstawicieli miejscowej polskiej inteligencji.

Minęły pokolenia i podobny duch odezwał się w prawnuczce jednego z Jaśkowych braci, Jagnie Marczułajtis. Jest córką Ludwiki Majerczyk-Marczułajtis, mistrzyni Polski w narciarstwie alpejskim z lat 60. Można powiedzieć, że życie miała ustawione niemal od urodzenia. Ambicją matki było, aby córka zaszła w sporcie dalej, została narciarką ze światowej czołówki, może nawet mistrzynią olimpijską.

Córka była posłuszna aż do ukończenia 16 lat. A potem, w roku 1994, niemal z dnia na dzień przesiadła się z dwóch desek na jedną. Rodzina protestowała, w przekonaniu, że Jagna zmarnuje lata pracy, poświęcone na narciarskie treningi. Ona tymczasem trzy miesiące później została mistrzynią świata juniorów w snowboardzie. Na olimpiadzie w Salt Lake City w roku 2002 zajęła czwarte miejsce, zaszła wyżej niż jakikolwiek polski narciarz alpejczyk.

I wcale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Podobnie jak inni Mostowi. Ale to już temat na następną opowieść.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska