https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Może wystąpię kiedyś z orkiestrą w mojej Bochni

Tomasz Rabjasz
Pochodzący z Bochni 27-letni Maciej Koczur został najlepszym, młodym dyrygentem w Polsce Muzyk uczył się u maestro Jerzego Maksymiuka

Jak to się stało, że młody mężczyzna z niewielkiej miejscowości, jaką jest Bochnia, został laureatem Ogólnopolskiego Konkursu Młodych Dyrygentów?

Przez całe moje życie spotykałem na swojej drodze ludzi, którzy pokazywali mi piękno muzyki. Moją pierwszą nauczycielką była pani profesor Wanda Wątorska, dzięki której nauczyłem się gry na fortepianie i która przekonała moich rodziców do dalszego edukowania mnie w szkole muzycznej w Krakowie. Potem spotykałem wiele wybitnych postaci, które wskazywały mi odpowiednią drogę, inspirowały mnie, motywowały i dawały wiarę, że to, co robię, jest słuszne. Wiele zawdzięczam mojemu profesorowi Pawłowi Przytockiemu, który sztuki dyrygenckiej uczy mnie już ponad osiem lat. Miałem również możliwość brać udział w kursach dyrygenckich oraz asystować wielu słynnym dyrygentom, wśród których maestro Jerzy Maksymiuk zwrócił szczególną uwagę na moją muzykalność utwierdzając mnie w przekonaniu, iż moja „ścieżka” dyrygencka jest właściwa. Ogromne wsparcie, które jest dla mnie bezcenne, mam - od zawsze - w rodzinie oraz przyjaciołach.

Czy trudno było wygrać ten prestiżowy konkurs?

Konkurs był dwuetapowy. W pierwszym etapie uczestniczyło 24 dyrygentów wybranych spośród ponad 50 zgłoszeń. Do drugiego etapu komisja zakwalifikowała ośmioro. Konkurencja więc była duża i miałem świadomość, że wszyscy są dobrze przygotowani i dadzą z siebie wszystko.

To jednak nie jedyny sukces, jaki ma pan na koncie…

Jako bardzo młody dyrygent w 2009 roku zdobyłem Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na „Międzynarodowym Konkursie 32. Bydgoskie Impresje Muzyczne”, a dwa lata później I miejsce, w kategorii orkiestr smyczkowych i symfonicznych, na międzynarodowym konkursie w Neerpelt, w ramach festiwalu „European Music Festival for Young People” w Belgii.

W 2014 roku zostałem laureatem „Małego berła” Fundacji Kultury Polskiej, moją

kandydaturę wysunął maestro Jerzy Maksymiuk.

Gdzie można zobaczyć pana na co dzień?

W chwili obecnej nie pracuję z jedną orkiestrą, lecz realizuję różne projekty. W najbliższą sobotę poprowadzę operę na „Warszawskiej Jesieni” , a w październiku na „Sacrum Profanum”. Współpracuję z orkiestrą „CORda Cracovia” w ramach Festiwalu Muzycznego „Wawel o zmierzchu”. Prowadzę również zespół wokalny „Oktofonia”, z którym często koncertuję.

Od kiedy zaczęła się pana przygoda z dyrygenturą?

Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, śpiewałem w bocheńskim chórze „Pueri Cantores Sancti Nicolai” prowadzonym przez ks. Stanisława Adamczyka. Od tamtej pory moim marzeniem było zostać dyrygentem. W piątej klasie szkoły muzycznej II stopnia postanowiłem zacząć realizować to marzenie i zacząłem przygotowywać się do egzaminu wstępnego na Akademię Muzyczną. Gdy dostałem się na dyrygenturę, robiłem wszystko, by nie zmarnować danej mi szansy.

Jakie cechy i umiejętności powinien posiadać dyrygent?

Dyrygent musi mieć silną osobowość i umieć pracować z dużą grupą ludzi. Ponad to powinien cechować się dużą muzykalnością i słyszeć wszystkie detale w orkiestrze. Niezbędna jest również mocna psychika.

Czy współpraca z zespołem, który liczy często kilkadziesiąt osób, jest trudna?

Na pewno nie jest to prosta sprawa. Zadaniem dyrygenta jest znaleźć sposób, którym będzie potrafił „zarazić” członków orkiestry własną wizją przygotowywanego utworu. Wydaje mi się, że owym sposobem jest - w moim przypadku - swoista ekspresja osobowości. Nigdy nie można próbować orkiestrze czegoś narzucić. Najważniejsze jest zaufanie sobie nawzajem. Jeżeli uda się je wypracować, przynosi to wspaniałe efekty i powoduje, że ludzie czerpią z muzyki wielką radość.

Przeciętny Polak pojawia się jednak w filharmonii raz na jakieś 130 lat. Czy nie zastanawia się pan czasami nad tym, czy to, co pan robi, ma sens?

To, że Polacy rzadko chodzą na koncerty do filharmonii, wynika głównie z braku edukacji muzycznej. Kilka lat temu prowadziłem zajęcia edukacyjne w przedszkolach i szkołach w Jaworznie.

Pokazywałem dzieciom i młodzieży jak piękna jest muzyka klasyczna i ile można czerpać radości z jej słuchania. Mam nadzieję, że wielu spośród nich odwiedza lub będzie odwiedzać filharmonię.

Czyli uważa pan, że można w każdym człowieku zaszczepić miłość do muzyki poważnej?

Absolutnie tak. Jestem o tym głęboko przekonany. Jeżeli byłoby inaczej, na pewno nie prowadziłbym działalności edukacyjnej.

Jakie ma pan plany na przyszłość?

Najcenniejszą nagrodą w wygranym przeze mnie konkursie są koncerty z polskimi filharmoniami i NOSPR oraz udział w „Międzynarodowym Konkursie Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga” w Katowicach. Czternaście miesięcy, które dzielą mnie od konkursu, chcę poświęcić na jak najlepsze przygotowanie się.

Czyli zamierza pan teraz zostać najlepszym dyrygentem Europy?

Chcę zostać najlepszym dyrygentem, jakim mogę zostać. Konkursy to miejsca, gdzie oceniają nas inni ludzie i gdzie liczy się wiele różnorakich czynników, które często nie są od nas zależne. W moim mniemaniu każdy udział w takim przedsięwzięciu czyni człowieka lepszym fachowcem w swojej dziedzinie i pozwala cały czas się rozwijać.

A nie myślał pan nigdy o tym, żeby zostać dyrygentem bocheńskiej orkiestry kopalnianej?

Nigdy o tym nie myślałem. Moje zainteresowanie orkiestrami dętymi nigdy nie było jakoś szczególnie silne. Repertuarowo jestem jednak zdecydowanie ukierunkowany na zespoły symfoniczne. Moim wielkim marzeniem jest wystąpić kiedyś z orkiestrą symfoniczną w moim rodzinnym mieście. Mam nadzieję, że kiedyś się ono spełni. a ą

Rozmawiał Tomasz rabjasz

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

m
meloman
dlaczego jeszcze go nie zaprosili zamiast jakiegoś szarpidruta z kopką siana na głowie
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska