Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mozil: Tak naprawdę lubię być Czesławem

Katarzyna Kojzar
fot. Wojciech Matusik
Mówi co myśli, nawet jeśli innym się to nie podoba. Śpiewa. Jest bohaterem biografii. Podwójny emigrant (wyjechał z rodzicami do Danii, gdzie się wychował, a potem sam wrócił do Polski), czyli: Czesław Mozil.

„Niełatwo być Czesławem” - dlaczego?
Tytuł mojej książki jest trochę ironiczny. Bo tak naprawdę ja bardzo lubię być Czesławem. W ogóle z całą tą książka było ciekawie, bo miewałem już wcześniej propozycje pisania o sobie. Nie chciałem, jestem przecież 36-letnim gówniarzem bez wielkiej historii. Ale kiedy zgłosił się Jarek Szubryt, dziennikarz muzyczny, uznałem, że może warto spróbować. Że moja przeszłość imigranta jest bardzo bogata i aktualna. Zresztą przez lata mojego istnienia na scenie muzycznej dużo się zmieniło, jestem trochę innym chłopakiem niż kiedyś. Kiedy przyjechałem do Polski, byłem naiwny, trochę zagubiony. Wciąż poznaję Polskę. W oczach niektórych ludzi z grajka stałem się komercyjną szmatą, bo widzą mnie w telewizji, a tak naprawdę nie wiedzą, co robię. Ale ja już się nauczyłem, że nie każdy musi mnie kochać. Dojrzewam, co w moim przypadku, jest dość długim procesem. Książka jest rozliczeniem z pewnym etapem w moim życiu.

Mam wrażenie, że w tym mówieniu o sobie jesteś bardzo otwarty.
Ja nie postrzegam tego jako wielką otwartość, bo wychowałem się w innej kulturze. W Danii nikt by tego nie uznał za zwierzenia. To zdarza mi się często - mówię coś, co wydaje mi się naturalne, a inni uznają to za zbyt otwarte. A ja nie mam odczucia, że wpuszczam innych do swojego życia, że pokazuję swoją sypialnię. Cieszę się, że to tak wygląda, bo jestem w książce bardzo szczery. Ale, uwierz mi, nie mówię wszystkiego. Gdybym mówił, książka wyglądałaby zupełnie inaczej.

Lubisz mówić o sobie?
Kocham! Inaczej nie stałbym na scenie. Muzyka jest dla mnie pretekstem, żeby robić inne rzeczy. Żeby pokazać, że mam coś do powiedzenia. Mam poczucie, że jestem potrzebny w tym nudnym i przewidywalnym show-biznesie.

Co robisz, żeby być potrzebnym?
Jestem sobą. To jest najcudowniejsze uczucie. Nie lubię ściemy, nie lubię sezonowych gwiazd, ale szanuję to, że każdy ma pomysł na siebie. Wciąż pokutuje takie przekonanie, że bycie sobą, bycie niezależnym, w show-biznesie się nie podoba. A ja wiem, że to się zmieni. Lata 90., postkomunizm, stworzył modę na ściemę, ale to powoli odchodzi. Popatrz, taki Jarek Kuźniar. Uwielbiam tego gościa, bo on ma swoje zdanie i się tego nie wstydzi. Mówi wprost.

I potem przenoszą go z telewizji informacyjnej do śniadaniowej.
To wcale nie jest degradacja, Jarek będzie świetny w telewizji śniadaniowej, jestem o tym przekonany. Już ogłosiłem, że gdy będę promował swoją książkę, to chcę przyjść do programu, kiedy Jarek będzie go prowadził. Sam chciałbym go zaprosić do siebie, do radia. Wystartowałem właśnie z audycją, z pomysłem, który chodził za mną od trzech lat. To będzie program, do którego słuchacze będą pisać z dylematami. Ja i moi goście będziemy im podpowiadać, co mają zrobić. Audycja nazywa się „Bumerang Czesława” i jestem mega podjarany, że mogę ją prowadzić.

Wróćmy do Twojej książki. Bardzo dużo miejsca w niej poświęcasz dzieciństwu w Danii. Taka przeszłość imigranta, jak sam powiedziałeś, jest dziś niezwykle aktualnym tematem. Jak postrzegasz to wszystko, co się teraz dzieje wokół uchodźców? Pytam o perspektywę kogoś, kto się wychował w środowisku imigranckim.
Uchodźcy to problem, z którym zmaga się cały świat, ale to wcale nie oznacza, że powinniśmy histerycznie bać się obcych. Oczywiście, nie przyjmiemy na dzień dobry 300 tysięcy imigrantów, ale jeśli przyjdzie do nas sześć tysięcy ludzi z Bliskiego Wschodu, świat się nie zawali. Jak w ogóle można dyskutować o takiej liczbie? Ja się nie boję multikulti, bo sam wychowałem się w takim środowisku. I to wcale nie sprawiło, że nie czuję się Polakiem, wręcz przeciwnie - jeszcze mocniej się nim czuję! Tak samo będę wychowywał moje dzieci, żeby nie wstydziły się tego, skąd pochodzą.

Powiedziałeś w książce: Polski są dwie. Z jednej strony otwarta i postępowa, a z drugiej zamknięta i ksenofobiczna.
Tak właśnie jest! Pamiętasz, co się działo po filmie „Pokłosie”? Ten hejt, wypieranie się historii? Współcześnie gros Polaków uważa, że w latach 40. XX wieku ten kraj zamieszkiwali tylko bohaterowie, męczennicy i romantycy, typu Baczyński. Tymczasem wtedy, tak jak i dzisiaj, w Polsce mieszkają bardzo różni ludzi i nie wszyscy są bez skazy. W czasie wojny nie było samych dobrych i wspaniałych ludzi. Nie możemy udawać, że tak było. Wstydzimy się takiej historii, a przecież ona, teraz, w obliczu kryzysu imigracyjnego, właśnie powtarza się.

Ty miałeś kiedyś jakieś problemy w Danii jako imigrant?
Miałem w Danii trochę łatwiej niż moi koledzy, bo jestem biały. Ale widziałem, że moi ciemnoskórzy koledzy byli traktowani inaczej, nawet w sklepie z cukierkami. Chociaż Polacy często nie są wcale synonimem czegoś dobrego, w wielu krajach jesteśmy traktowani jak „biali Murzyni”, a przecież nie zawsze to prawda. I dlatego, jako naród imigrantów powinniśmy rozumieć innych, którzy uciekają ze swoich krajów. Czasy się zmieniają, Polska i tak stanie się multikulti.

Potrafisz się odnaleźć w tych dwóch Polskach?
Cały czas próbuję się zaaklimatyzować. Martwi mnie, że tutaj nie można mieć innego, własnego zdania. Mam inny pogląd, więc chciałbym, żeby inni to akceptowali. Jak to możliwe, że ktoś, kto jest tu szczęśliwy, ma poukładane życie, ale jest homoseksualistą, staje się wykluczony społecznie? Chciałbym, aby cała Polska nauczyła się akceptowania inności.

Myślisz, że to się kiedyś zmieni?
Pewnie, że tak! To już się dzieje. Popatrz, ile się w ciągu ostatnich lat zmieniło. Niektórzy grzmią, że Polska w ruinie. A przecież to nieprawda! Jeżdżę po całym kraju i widzę jak pięknieje. Zmieniają się też ludzie. A że retoryka nienawiści nadal jest silna? No cóż, trzeba być na to odpornym. I wiem, że takie nastawienie będzie słabło. Tak samo jak jestem przekonany, że rodzi się właśnie, gdzieś za granicami, pokolenie imigrantów, którzy będą chcieli wracać. Będą tęsknić za krajem, który opuścili ich rodzice.

Czujesz się Polakiem?
Tak!

Dlaczego wróciłeś?
Byłem głodny kraju, w którym się urodziłem. Mam szczęście, że odniosłem sukces, moja płyta, która miała trafić do tysiąca odbiorców, trafiła do 90 tysięcy. Dzięki temu mogłem jeździć po Polsce, miałem na chleb i benzynę.

Masz swoje miejsce na ziemi?
Tak. Warszawską Pragę.

Czyli jednak nie Kraków.
Nie, chociaż kocham Kraków. To było świetne miasto, kiedy byłem nieznanym, alternatywnym muzykiem. Mogłem chodzić po knajpach, gadać z ludźmi. Teraz jest trudniej. Bo tutaj wszyscy chcą robić sztukę! Nie ma innego miasta tak przepełnionego zakompleksionymi artystami, jak Kraków.

Jest wciąż szansa, żeby spotkać Cię w Singerze, tańczącego na stole?
Pewnie, że tak! Akurat teraz mam taki okres, że nie piję, więc nie wskoczyłbym na stół. Ale minie spokojna jesień, przyjadę w styczniu i zaszaleję. Nie mogę się tego doczekać.

Dlaczego ograniczasz balowanie?
Ta jesień jest bardzo pracowita, a doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Jak nie balujesz, dzień wydaje się dłuższy, bo można wstać rano i pracować. Dobrze mi to zrobi.

Był moment, kiedy pomyślałeś: „Czesław, może czas przystopować”? Ten słynny koncert w Rzeszowie?
Zagrałem setki koncertów w Polsce i poza jej granicami, a ty pytasz o jeden incydent, jakby to była norma. A nie jest. W Rzeszowie zachowałem się niestosownie i nieprofesjonalnie, za co biję się w pierś. Nigdy przedtem ani nigdy potem taka sytuacja się nie wydarzyła. Dbam o to, bo przecież prócz muzyki mam jeszcze restaurację i firmę odzieżową. To zresztą zabawne - kiedyś mówiono mi: To super, że masz plan B. Teraz: Chyba mu odwala, pakuje się w różne dziwne rzeczy. Prawda jest taka, że ja robię to wszystko, żeby móc grać. Chcę mieć poczucie, że kiedy za 30 lat pojadę w trasę, gdzie na koncercie będzie 15 osób, to i tak zagram. Wtedy będę mógł powiedzieć, że jestem spełnionym grajkiem.

Dlatego zdecydowałeś się na bycie jurorem w X-Factor?
Propozycję zasiadania w jury dostałem w 2010 roku. To był świetny moment, bo dwa lata po wydaniu „Debiutu” zacząłem być głodny dalszych doświadczeń. Pomyślałem, że telewizja jest dobrym medium dla mojej muzyki i osobowości. Stało się i nie żałuję. To doświadczenie dało mi dużo możliwości. Ktoś dowiedział się o mnie i o tym, co robię.

Nie doznałeś szoku przechodząc z koncertów w małych klubach do głównego nurtu?
Trochę tak. Zastanowiło mnie, że popularności nie mierzy się jakością pracy, ale liczbą ludzi, którzy się o niej dowiedzą. To smutne, prawda?

Twoja publiczność się zmieniła?
Telewizja rodzi gwiazdy. Po programie X-Factor ze mną było podobnie. Na koncerty przychodzili ludzie, których interesował koleś z telewizji, a nie muzyka, którą grał. Teraz to się zmieniło, znowu na koncerty przychodzą moi fani. Dla nich będę dalej koncertował. Zobaczymy, czy wciąż będzie dla mnie miejsce na scenie muzycznej.

Właśnie, scena muzyczna. Jak ją dziś oceniasz?
Cholernie się rozwija. Mamy tylu zdolnych muzyków! Taco Hemingway, The Dumplings… Polska muzyka jest naprawdę na wysokim poziomie i cieszę się, że jestem jej częścią.

Ale jednak zazwyczaj ci, o których mówisz, nie pojawiają się w mainstreamowych mediach.
A czym są mainstreamowe media? Po co tak rozróżniać? W popularnych stacjach grają jakieś hity, a dla alternatywy miejsce jest gdzieś indziej. Jeśli ktoś chce, znajdzie ją bez problemu. Popatrz na Lao Che - chyba najlepszy polski zespół. Nagrali tyle wspaniałych rzeczy, a dopiero teraz szerokie grono o nich słyszy. Dla niektórych kręgów już są legendą. A teraz stają się nią dla całej Polski. To dobrze, bo widać, że nawet będąc na ich poziomie, można piąć się wyżej.

Jakie jest największe muzyczne marzenie Czesława?
Mam kilka, ale ich nie mogę zdradzić.

Bo się nie spełnią?
Właśnie. Powiem jedno - wciąż jest dużo do zrobienia. Wielu ludzi ciągle nie wie, co robię, kim jestem. Ale to przyjdzie.

***

Kim jest?

W wieku pięciu lat Mozil wyjechał wraz z rodzicami i rodzeństwem do Danii, gdzie mieszkał do 28. roku życia. Był współwłaścicielem baru w centrum Kopenhagi. Pomimo emigracji nie stracił kontaktu z Polską. W końcu zdecydował się zamieszkać na stałe w Polsce. Tworzy trudną do sklasyfikowania muzykę, noszącą ślady kabaretu, rocka, a nawet punk rocka. Muzyk gra m.in. z założoną przez siebie duńską grupą rockową Tesco Value. Książka „Nie tak łatwo być Czesławem” to książka Jarka Szubryta i Czesława Mozila wydana przez Wydawnictwo Otwarte.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska