https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Muzyka jest dobra na nudę

Lech Klimek
Kazimierz Stec odkrył w sobie pasję do muzyki, gdy skończył 55 lat. Stworzył zespół i razem z kolegami gra wieczorami dla mieszkańców Moszczenicy. Ich koncerty są całkowicie bezpłatne.

Mały domek w Moszczenicy, spory kawałek od głównej drogi. Mieszkają w nim Władysława i Kazimierz Stecowie. Oboje już emeryci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pasja pana Kazimierza, którą odkrył w sobie, jak tylko przeszedł na emeryturę.

Kres pracy był impulsem do muzycznego życia

- Całe życie ciężko pracowałem na roli - opowiada Kazimierz. - Najpierw z tatą, a potem z Władzią, nie było czasu, żeby zajmować się czymkolwiek innym.

Gdy Kazimierz skończył 55 lat, przekazał swoje gospodarstwo i został emerytem. Miał sporo wolnego czasu i musiał go czymś sensownym wypełnić.

- Miałem w domu akordeon, więc zacząłem sobie na nim przygrywać - wspomina, a twarz rozjaśnia mu uśmiech. - Nigdy wcześniej nie miałem okazji sobie tak naprawdę pograć. Jedynie jak pamiętam, to za dzieciaka grywałem na guzikówce, ale to było tylko takie nic nieznaczące granie - dodaje.

Na muzyczne zainteresowania z przyjemnością patrzyła żona.

- Siadał wieczorem w kuchni i grał - relacjonuje z uśmiechem Władysława. - Było bardzo miło i przynajmniej się nam nie nudziło.

Po kilku latach pan Kazimierz spełnił też swoje wielkie marzenie. Kupił sobie saksofon, mimo że nigdy wcześniej na takim instrumencie nie grał.

- Zawsze chciałem go mieć i miałem nadzieje, że jakoś mi granie na nim pójdzie - relacjonuje może trochę zasmucony.

Niestety okazało się, że braku umiejętności nie da się nadrobić samym zapałem. Saksofon musiał poczekać w futerale na swojego pana.

Długo grał sam, zaczął tęsknić za partnerami

Solowe granie jakoś nie do końca cieszyło Kazimierza. Marzył mu się po cichu zespół. Nie trzeba było długo czekać. Zwabieni dźwiękami muzyki pod drzwiami Steców zjawili się inni nieprzypisani do żadnych formacji muzycy. Wszyscy byli już nie najmłodsi, ale pełni wigoru i zapału do muzyki. Powstał zespół, który jak mówią muzycy z uśmiechem gra muzykę, o której bardzo naciągając definicje, można powiedzieć, że to folk.

- E tam - mówi rozbawiony tym Kazimierz. - Jaki tam znów folk, my to po prostu taką ludową muzyczkę gramy.

Powstaje zespół, który nie ma konkretnej nazwy

Formacja, jaka zawiązała się w Moszczenicy, nie ma jakiejś konkretnej nazwy. Ich sala prób, to kuchnia w domu Steców. W jej skład wchodzą, szef formacji Kazimierz Stec, lat 78, gra na akordeonie. Obok niego stoi zawsze Kazimierz Kijek, ma 70 lat i jest najbardziej doświadczonym muzykiem. Jego domeną jest saksofon, choć w zasadzie potrafi zagrać na każdym instrumencie.

- Kaziu ma naprawdę wielkie doświadczenie i pochodzi z bardzo umuzykalnionej rodziny, a i dzięki niemu mój saksofon trafił w godne ręce - opowiada Stec. - On grał od 16. roku życia i ma na swoim koncie dobrze ponad 100 zagranych wesel, miał gdzie zdobywać doświadczenie.

Skład zespołu uzupełnia jeszcze 56-letni Julian Augustyn, gra na akordeonie. Najmłodszym w składzie jest 53-letni Alfred Niziołek, perkusista.

- Ja to też mam trochę doświadczenia - opowiada sam Alfred. - Tak na przełomie lat 80. i 90. grałem w zespole Trapez z Polnej, to była taka weselna grupa - bas, gitara i bębny.

Nie ma co patrzeć w kalendarz

Koniec końców średnia wieku moszczenickiego zespołu to ponad 64 lata. Ale to tylko kalendarz. Patrząc na zapał panów, można pomyśleć, że to nastolatki.

- Ja to niby najmłodszy jestem, ale nie zawsze nadążam za Kazimierzami - z uśmiechem opowiada Alfred. - Oni mają niespożyte siły.

By posłuchać zespołu, wystarczy w dniach, gdy grają otworzyć okno w domu w większej części Moszczenicy. Po pagórkach niosą się wieczorami dźwięki muzyki. Panowie koncertują tylko w weekendy, bo jak mówi Kazimierz, ci młodsi muszą w tygodniu chodzić do pracy.

- To teraz już nasze jedyne granie - opowiada Kazimierz Stec. - Wcześniej to jeszcze czasem grywaliśmy na imprezach rodzinnych, na imieninach czy urodzinach. Kilka razy na zabawach.

Wesela już nie dla nich, nie starcza sił

Wbrew temu, co twierdzi Alfred dla Kazimierzów długie godziny grania, to już za wiele.

- Wesela zostawiamy młodym - rozbawiony stwierdza Kazimierz Stec. - My przecież nie mamy też wokalisty, więc nijak się na wesele wybierać - dodaje z uśmiechem.

Nie zmienia to jednak faktu, że gdy panowie wieczorami grają, to w okolicy otwierają się okna, a ludzie wychodzą przed domy, by posłuchać wieczornego koncertu.

- Nawet przychodzą tu do mnie do domu i proszą, żebyśmy ustawiali się przed domem, gdy gramy, wtedy lepiej i dalej słychać - kończy, uśmiechając się Kazimierz Stec.

Gazeta Gorlicka

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska